2010-08-06 12:00:17
W dniu zaprzysiężenia nowego prezydenta, nie sposób uniknąć odniesień do postaci jego poprzednika Lecha Kaczyńskiego. Obawiam się, że ostatnie wydarzenia – zwłaszcza z winy jego własnego środowiska – raczej psują pamięć o nim. Dzisiejsza postawa prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego jest nie tylko wyrazem pogardy dla państwa polskiego, ale sprzeniewierzeniem się zasadom, którym miał hołdował jego brat jako prezydent.
W wizji tej głowa państwa miała otoczona być szczególnym majestatem zarówno w wymiarze politycznym jak i symbolicznym. Wizja ta miała też opierać się na szacunku dla prawa i to nie tylko pozytywnego, stanowionego, ale także zwyczajowego, wyznaczonego przez tradycję i konwencję. Takie przynajmniej hasła głosił poprzedni obóz prezydencki i jego zaplecze. Jarosław Kaczyński wszystkie te zasady swoją dzisiejszą postawą zanegował, tworząc wrażenie że ówczesna obrona silnej prezydentury była skutkiem wyłącznie partykularnego interesu politycznego a nie dbałości o ponadpartyjną rację stanu, czego zwykle nie odmawiali Kaczyńskim nawet ich niektórzy przeciwnicy.
*
Sam byłem krytyczny wobec poprzedniego prezydenta, nawet abstrahując od działań politycznych partii jego brata. Zgadzałem się z jego niektórymi diagnozami( choć nie wszystkimi) ale nie zgadzałem się niemal ze wszystkimi wytłumaczeniami sytuacji oraz sposobami jej sanacji. Nie pisałem o tym krótko po katastrofie smoleńskiej, gdyż wydawało mi się, że był to czas na upublicznienie wspomnień i przemyśleń tych, dla których Lech Kaczyński był ważną postacią ( i akurat nie byli to w większości ludzie, którzy dziś pod krzyżem zawłaszczają pamięć o nim). Same okoliczności ostatniego lotu byłego prezydenta widziałem bardziej jako przejaw małostkowości niż wielkości i powagi. Jednak małostkowość to jeszcze nie fanatyzm. A grupy stojące pod krzyżem w deklaracjach broniący nie tylko symbolicznego atrybutu religijnego ale także pamięci po zmarłym prezydencie, przyprawiają mu gębę rzecznika fanatyzmu, z którym akurat Lecz Kaczyński nie miał bezpośrednio zbyt wiele wspólnego. A już tym bardziej nie miała z tym nic wspólnego Maria Kaczyńska, która poparła liberalne inicjatywy ( np. w sprawie in vitro) wbrew swemu środowisku. Naraziło to zresztą wówczas pierwszą damę na ostre, skandaliczne słowa o. Rydzyka ( duchowego patrona manifestujących pod krzyżem). Toteż zapamiętanie sylwetki tragicznie zmarłej pary prezydenckiej w pejzażu radiomaryjnym jest moim zdaniem nieuzasadnione, a krzywdzące. Sami umarli nie mogą się przed tym bronić, a ich najbliższe otoczenie, w tym brat prezydenta nie robi nic w tym kierunku, wręcz przeciwnie.
*
Szkoda, bo ocieplenie wizerunku byłego prezydenta na krótko po katastrofie dawała szanse na zbiorową, rzeczową dyskusję na temat tej prezydentury – bez demonizowania i ośmieszania, za to z uczciwą diagnozą słabości i zalet. Na pewno w tej ocenie nie zapanowałaby zgoda ( ja np. pozostaję krytyczny) ale wnioski płynące z takiej debaty dałoby pewien układ odniesienia dla monitoringu prezydentury Bronisława Komorowskiego . Mam wprawdzie wrażenie, że wiele komentatorów po 10 kwietnia nie tylko ocieplało wizerunek Kaczyńskiego, ale i go wybielało lub idealizowało. Chyba nawet w tekście Żakowskiego prezydent został przedstawiony jako ‘’żeromszczyk’’ zaangażowany w dobro wspólne, rzecznik praw prostych ludzi. Ja tak tej prezydentury do końcu nie widziałem, ale nie polemizowałbym z tym obrazem, jeśli miałby on być fundamentem do promowania takiej pro-wspólnotowej, propaństwowej i przede wszystkim prospołecznej postawy. Nawet do pewnego stopnia ostatnia kampania Jarosława Kaczyńskiego, który deklarował kontynuację wizji zmarłego brata, mogła przyczynić się do zakonserwowania obrazu Lecha jako umiarkowanego centroprawicowego polityka, którego takiż wizerunek pojawił się w głowach ludzi w okresie ‘’ żałoby narodowej’’. I to zaraz po wyborach, Kaczyński zniszczył, oddając a całości pamięć po byłym prezydencie najciemniejszym, najbardziej radykalnym środowiskom społeczno-politycznym w RP, przed których wzrostem siły w latach 90.przestrzegał. Przy całym moim dystansie do Lecha Kaczyńskiego wydaje mi się, że na to nie zasłużył.
W wizji tej głowa państwa miała otoczona być szczególnym majestatem zarówno w wymiarze politycznym jak i symbolicznym. Wizja ta miała też opierać się na szacunku dla prawa i to nie tylko pozytywnego, stanowionego, ale także zwyczajowego, wyznaczonego przez tradycję i konwencję. Takie przynajmniej hasła głosił poprzedni obóz prezydencki i jego zaplecze. Jarosław Kaczyński wszystkie te zasady swoją dzisiejszą postawą zanegował, tworząc wrażenie że ówczesna obrona silnej prezydentury była skutkiem wyłącznie partykularnego interesu politycznego a nie dbałości o ponadpartyjną rację stanu, czego zwykle nie odmawiali Kaczyńskim nawet ich niektórzy przeciwnicy.
*
Sam byłem krytyczny wobec poprzedniego prezydenta, nawet abstrahując od działań politycznych partii jego brata. Zgadzałem się z jego niektórymi diagnozami( choć nie wszystkimi) ale nie zgadzałem się niemal ze wszystkimi wytłumaczeniami sytuacji oraz sposobami jej sanacji. Nie pisałem o tym krótko po katastrofie smoleńskiej, gdyż wydawało mi się, że był to czas na upublicznienie wspomnień i przemyśleń tych, dla których Lech Kaczyński był ważną postacią ( i akurat nie byli to w większości ludzie, którzy dziś pod krzyżem zawłaszczają pamięć o nim). Same okoliczności ostatniego lotu byłego prezydenta widziałem bardziej jako przejaw małostkowości niż wielkości i powagi. Jednak małostkowość to jeszcze nie fanatyzm. A grupy stojące pod krzyżem w deklaracjach broniący nie tylko symbolicznego atrybutu religijnego ale także pamięci po zmarłym prezydencie, przyprawiają mu gębę rzecznika fanatyzmu, z którym akurat Lecz Kaczyński nie miał bezpośrednio zbyt wiele wspólnego. A już tym bardziej nie miała z tym nic wspólnego Maria Kaczyńska, która poparła liberalne inicjatywy ( np. w sprawie in vitro) wbrew swemu środowisku. Naraziło to zresztą wówczas pierwszą damę na ostre, skandaliczne słowa o. Rydzyka ( duchowego patrona manifestujących pod krzyżem). Toteż zapamiętanie sylwetki tragicznie zmarłej pary prezydenckiej w pejzażu radiomaryjnym jest moim zdaniem nieuzasadnione, a krzywdzące. Sami umarli nie mogą się przed tym bronić, a ich najbliższe otoczenie, w tym brat prezydenta nie robi nic w tym kierunku, wręcz przeciwnie.
*
Szkoda, bo ocieplenie wizerunku byłego prezydenta na krótko po katastrofie dawała szanse na zbiorową, rzeczową dyskusję na temat tej prezydentury – bez demonizowania i ośmieszania, za to z uczciwą diagnozą słabości i zalet. Na pewno w tej ocenie nie zapanowałaby zgoda ( ja np. pozostaję krytyczny) ale wnioski płynące z takiej debaty dałoby pewien układ odniesienia dla monitoringu prezydentury Bronisława Komorowskiego . Mam wprawdzie wrażenie, że wiele komentatorów po 10 kwietnia nie tylko ocieplało wizerunek Kaczyńskiego, ale i go wybielało lub idealizowało. Chyba nawet w tekście Żakowskiego prezydent został przedstawiony jako ‘’żeromszczyk’’ zaangażowany w dobro wspólne, rzecznik praw prostych ludzi. Ja tak tej prezydentury do końcu nie widziałem, ale nie polemizowałbym z tym obrazem, jeśli miałby on być fundamentem do promowania takiej pro-wspólnotowej, propaństwowej i przede wszystkim prospołecznej postawy. Nawet do pewnego stopnia ostatnia kampania Jarosława Kaczyńskiego, który deklarował kontynuację wizji zmarłego brata, mogła przyczynić się do zakonserwowania obrazu Lecha jako umiarkowanego centroprawicowego polityka, którego takiż wizerunek pojawił się w głowach ludzi w okresie ‘’ żałoby narodowej’’. I to zaraz po wyborach, Kaczyński zniszczył, oddając a całości pamięć po byłym prezydencie najciemniejszym, najbardziej radykalnym środowiskom społeczno-politycznym w RP, przed których wzrostem siły w latach 90.przestrzegał. Przy całym moim dystansie do Lecha Kaczyńskiego wydaje mi się, że na to nie zasłużył.