Stawką nie jest świeckość państwa
2010-08-14 16:08:15
Już teraz widać, że wydarzenia spod Pałacu Prezydenckiego prawdopodobnie nie zwieńczyło ani odsłonięcie tablicy pamiątkowej ani zajęcie w końcu w miarę jasnego stanowiska przez warszawski kler. Spektakl będzie trwał a krzyż nie jest jego osią, a co najwyżej pretekstem. Nie była to moim zdaniem manifestacja chrześcijańska, nawet w fundamentalistycznej postaci. Dlatego nie podzielam diagnozy tych, którzy próbowali opisać to jako spór o świeckość państwa.

Ponad pół roku temu w debacie pojawił się spór o krzyże w szkołach. Wówczas zdystansowałem się do sprawy i nie poparłem do końca żadnej ze stron debaty, co poróżniło moje stanowisko względem tego jakie reprezentowało wiele bliskich mi także ideowo osób. Wychodziłem wówczas z założenia, że świecki system oświaty możliwy jest także w sytuacji w której polskie prawo dopuszcza ( a nie wymusza jak było we Włoszech) zawieszanie krzyży w publicznych szkołach, a zamiast koncentracji na krzyżu lepiej skupić się na możliwościach wprowadzenia wychowania seksualnego, religioznawstwa oraz upowszechnienia etyki etc. Że można odpuścić tu, uznając że krzyż jest czymś co niektórzy przeżywają prywatnie i jest to im potrzebne, a ''w zamian'' domagać się uczynienie świeckim tego co ma wpływ na życie wszystkich uczniów. Sądziłem też że zostawienie krzyża będzie dowodem na to, że nie chodzi tu o walkę z cudzym sacrum, ale o respektowanie praw ( dla mnie przynajmniej ten wymiar jest kluczowe).

Nie wiem, być może się myliłem w tamtej kwestii, ale nie przyszło mi wówczas do głowy, że wystąpię i to stanowczo przeciwko krzyżowi stojącego na otwartej przestrzeni miejskiej, skoro nie mam problemu z tolerowaniem go nawet w instytucjach publicznych. Stało się inaczej i sam się zastanawiam dlaczego obecne wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu jednak i mnie myślowo włączyły.Sądzę, że z nieco innego powodu niż przeważającą część tych ludzi, którzy z pobudek ideowych zdecydowali się parę dni temu zamanifestować przeciwko obrońcom krzyża i jego obecności w tym miejscu. Niektórzy widzieli w tym nawet symptom obywatelskiego przebudzenia w obronie państwa świeckiego. Zapewne tym kierowali się protestujący ( a jeśli tak, to co do ogólnego przekonania się z nimi zgadzam), ale nie to – moim zdaniem było i jest prawdziwą stawką tego konfliktu. Stawka jest być może nawet poważniejsza niż stopień neutralności światopoglądowej państwa.

Tym razem nie chodzi o klerykalizację

Czy ten krzyż jest zagrożeniem dla świeckości państwa? Czy jego obecność przesuwa granicę klerykalizacji sfery publicznej? Nie wydaje mi się. Przecież w rzeczywistości społeczno-politycznej od dwudziestu lat mamy mnóstwo o wiele bardziej rażących tego przykładów niż jeden drewniany krzyż przed prezydenckim pałacem. Weźmy choćby kształt polskiego prawa w obszarach w których pojawiają się bioetyczne dylematy czy sposób podejmowania wielu politycznych decyzji poprzez konsultacje z episkopatem). Nawet w ostatnim czasie mieliśmy do czynienia ze zbieraniem w kościołach podpisów wyborczych za jednym z kandydatów, co jest przecież nieporównywalnie bardziej ostentacyjnym zerwaniem zasady odrębności kościoła od państwa. Gdyby wszystkie powyższe zjawiska by nie zachodziły, podejrzewam, że wielu osobom krzyż by nie przeszkadzał. Ogólnie mam wrażenie, że krzyż stał atrybutem artykulacji niezadowolenia tym co dzieje się poza nim. Obrońcy krzyża często wyładowują przy jego pomocy swoje poczucie przegranej, nie tylko wyborczej, ale także znacznie głębszej – społecznej, osobistej itp. Zaś przeciwnicy krzyża wyładowują gniew na to, że sfera publiczna jest zdominowana przez wykluczającą liczbe grupy odmianę katolicyzmu. Sam więc krzyż choć stoi w centrum sporu, stoi de facto obok innych, głębszych problemów.`

Siła i wykluczenie

Przyjrzyjmy się jeszcze raz stronom sporu na poziomie politycznym. Z jednej strony mamy kancelarię prezydenta, którego trudno nazwać radykalnego bojownika o świeckie państwo, z drugiej grupę obrońców krzyża, którzy nie są inspirowani przez kościół ani nie działają w zgodzie z jego oficjalnym stanowiskiem. Akurat w tej sprawie nie mamy do czynienia z próbą podporządkowania sobie władzy ze strony Kościoła ani też dobrowolnym sojuszem ołtarza i tronu, tylko inicjatywą grupy ludzi, którzy bojkotują politykę obecnej władzy państwa a także podważają tej władzy polityczną i moralną legitymację. Czy mają rację? I czy władza powinna w końcu ustąpić? Moim zdaniem nie. Ani dlatego, że osoby te w domyśle są/były pokrzywdzone i słabe, ani tym bardziej, dlatego, że udało im się zorganizować w pewną społeczną siłę. Pierwszy wymiar czyli bezsilność często wynikająca z wykluczenia protestujących nie stanowi jeszcze powodu by grupa z tego tytułu dyktowała warunki demokratycznie wybranej władzy. To, że ktoś jest wykluczony powinno stanowić asumpt dla władzy by temu wykluczeniu ( zarówno w przyczynach jak i skutkach) przeciwdziałać, ale wykluczenie nie może stanowić fundamentu politycznej siły. Nie ma chyba nic gorszego dla polityki antywykluczeniowej niż uczynienie z wykluczenia cnoty lub szczególnego przywileju.

w obronie państwa

Tym bardziej władza nie powinna cofnąć się pod wpływem argumentu siły, o ile nie stoi za tą siłą wskazanie praw społecznych, których się broni i które mogą być zagrożone. A w imieniu jakich praw występują protestujący? Ani nikt im nie zabrania czcić krzyża ani pamięci zmarłych, ba władza nawet sama przykłada rękę do uczczenia ofiar katastrofy, co moim zdaniem w żadnej mierze nie powinno być postrzegane jako jej obowiązek a co najwyżej akt dobrej woli. Wycofanie się z tych zamierzeń ze strony władz nie tylko pokazałoby słabość egzekutywy, ale w dalszej perspektywie jeszcze bardziej by ją osłabiło, gdyż usankcjonowałoby się praktykę w której każda grupa, której się coś nie podoba, może destabilizować wykonywanie prawa i politycznych decyzji. Stawką więc w moim odczuciu nie jest kwestia świeckości państwa a raczej problem istnienia państwa jako podmiotu mogącego skutecznie egzekwować prawo i uprawnione na jego gruncie polityczne decyzje.

poprzedninastępny komentarze