2010-08-25 11:29:23
Wczoraj straże miejskie Łodzi próbowały zlikwidować drobny, nielegalny, handel na jednej z ulic. jak się okazało - bezskutecznie. W tym sensie wydarzenia mogą przypominać perypetie wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Są jednak także istotne różnice.
W Łodzi nie mieszkam, ale bywałem w ciągu ostatniego roku w tym mieście kilka razy i za każdym razem nawet bliskie otoczenie głównej ulicy Piotrkowskiej robiło piorunujące wrażenie, porównywalne do z czym stykałem się w swojej działalności np. na warszawskich Szmulkach. Tyle że Szmulki są jakby oddalone od tętniącego po drugiej stronie Wisły życia i pewnie wielu mieszkańców lewobrzeżnej Warszawy nawet nie miało okazji widzieć jak tam jest, o tyle w Łodzi bieda i wykluczenie są w samym centrum, na każdym kroku, w widoku zniszczonych kamienic, stojących w oknach bezrobotnych ludzi i dzieci biegających samopas po obskurnych podwórkach. Nie przypadkiem to właśnie w tym mieście powstała słynna szkoła socjologów ubóstwa na UŁ mająca duże zasługi metodologiczne, teoretyczne i empiryczne w zakresie badań nad miejską biedą. Także specyficzny profil działalności tamtejszych Młodych Socjalistów czy mającego w Łodzi siedzibę czasopisma ‘’Obywatel’’ pokazuje jak obcowanie z wykluczeniem w tym mieście determinuje zainteresowania i działania żyjących tam, refleksyjnych ludzi.
Mieszkańcy opowiadali mi też o negatywnych procesach demograficznych jak wyludnienie i odpływ młodych, wykształconych ludzi do Warszawy, postrzeganej jako centrum rozwoju. Musi więc być rzeczą nadzwyczaj frustrującą dla lokalnej społeczności fakt, że Łódź będąca całkiem dużym miastem w centrum kraju jest z punktu widzenia społecznej modernizacji miastem peryferyjnym. Także tamtejszy kapitalizm jest w niemałej części peryferyjny, co obrazuje widok ludzi handlujących ciuchami na ulicy. Dla nich to jest często jedyny sposób na jakiekolwiek przeżycie i choć nieraz nie wyciąga z ubóstwa zmniejsza jego skalę i głębię. Obecność handlu ulicznego jest zresztą nie tylko potrzebna dla samych handlujących ale także dla ich klientów, którzy często nie są w stanie kupować odzieży w ekskluzywnych butikach. Dlatego też – póki władze miasta nie są im stanie nic innego zaproponować co chroniłoby ich ubóstwem, bezrobociem i wegetacją na garnuszku państwa, w zaciszu ciasnych mieszkań– trudno się dziwić że ludzie Ci tam zawzięcie bronią swego prawa do zajmowania tych miejsc sprzedaży.
Wiem, że to trudna sprawa, bo z drugiej strony mamy prawo, które jakoś trzeba egzekwować. Ale też trudno się dziwić że w oczach tych ludzi prawo traci legitymację, skoro oni prawie nic z niego nie mają. Poza tym po 89 na górze przekonywano, że rynek powinien być maksymalnie wolny a bycie przedsiębiorcą, choćby drobnym, traktowano jako wzorzec, do którego należy dążyć, w związku z tym jakiekolwiek próby wykluczenia tych ludzi z tego modelu musi być przedmiotem szczególnej frustracji. Na własnych plecach doświadczają bowiem złamania kluczowych obietnic czasu polskiej transformacji. Trzeba najpierw zapytać więc co władze są w stanie tym ludziom w zamian, skoro nie zlikwidowano ani enklaw biedy ani ogromnego bezrobocia?
Ludzie ci więc walczą o możliwość zaspokojenia swoich potrzeb i podmiotowości. O ile ludzie pod krzyżem – również często pokrzywdzeni przez los i przez system – próbowali narzucić innym w sposób bezkompromisowy określoną wizję polityczności( sposób przeżywania żałoby po katastrofie i upamiętniania jej ofiar) o tyle łódzcy handlarze próbują się jakoś odnaleźć w realiach, które ktoś z zewnątrz im stworzył. Walczą o własny i swoich rodzin byt a także skrawki gospodarczej podmiotowości. Jeśli im się to odbierze a nie da innych możliwości, także na łódzkiej ziemi obiecanej polskiego kapitalizmu ktoś postawi niejeden polityczny krzyż.
W Łodzi nie mieszkam, ale bywałem w ciągu ostatniego roku w tym mieście kilka razy i za każdym razem nawet bliskie otoczenie głównej ulicy Piotrkowskiej robiło piorunujące wrażenie, porównywalne do z czym stykałem się w swojej działalności np. na warszawskich Szmulkach. Tyle że Szmulki są jakby oddalone od tętniącego po drugiej stronie Wisły życia i pewnie wielu mieszkańców lewobrzeżnej Warszawy nawet nie miało okazji widzieć jak tam jest, o tyle w Łodzi bieda i wykluczenie są w samym centrum, na każdym kroku, w widoku zniszczonych kamienic, stojących w oknach bezrobotnych ludzi i dzieci biegających samopas po obskurnych podwórkach. Nie przypadkiem to właśnie w tym mieście powstała słynna szkoła socjologów ubóstwa na UŁ mająca duże zasługi metodologiczne, teoretyczne i empiryczne w zakresie badań nad miejską biedą. Także specyficzny profil działalności tamtejszych Młodych Socjalistów czy mającego w Łodzi siedzibę czasopisma ‘’Obywatel’’ pokazuje jak obcowanie z wykluczeniem w tym mieście determinuje zainteresowania i działania żyjących tam, refleksyjnych ludzi.
Mieszkańcy opowiadali mi też o negatywnych procesach demograficznych jak wyludnienie i odpływ młodych, wykształconych ludzi do Warszawy, postrzeganej jako centrum rozwoju. Musi więc być rzeczą nadzwyczaj frustrującą dla lokalnej społeczności fakt, że Łódź będąca całkiem dużym miastem w centrum kraju jest z punktu widzenia społecznej modernizacji miastem peryferyjnym. Także tamtejszy kapitalizm jest w niemałej części peryferyjny, co obrazuje widok ludzi handlujących ciuchami na ulicy. Dla nich to jest często jedyny sposób na jakiekolwiek przeżycie i choć nieraz nie wyciąga z ubóstwa zmniejsza jego skalę i głębię. Obecność handlu ulicznego jest zresztą nie tylko potrzebna dla samych handlujących ale także dla ich klientów, którzy często nie są w stanie kupować odzieży w ekskluzywnych butikach. Dlatego też – póki władze miasta nie są im stanie nic innego zaproponować co chroniłoby ich ubóstwem, bezrobociem i wegetacją na garnuszku państwa, w zaciszu ciasnych mieszkań– trudno się dziwić że ludzie Ci tam zawzięcie bronią swego prawa do zajmowania tych miejsc sprzedaży.
Wiem, że to trudna sprawa, bo z drugiej strony mamy prawo, które jakoś trzeba egzekwować. Ale też trudno się dziwić że w oczach tych ludzi prawo traci legitymację, skoro oni prawie nic z niego nie mają. Poza tym po 89 na górze przekonywano, że rynek powinien być maksymalnie wolny a bycie przedsiębiorcą, choćby drobnym, traktowano jako wzorzec, do którego należy dążyć, w związku z tym jakiekolwiek próby wykluczenia tych ludzi z tego modelu musi być przedmiotem szczególnej frustracji. Na własnych plecach doświadczają bowiem złamania kluczowych obietnic czasu polskiej transformacji. Trzeba najpierw zapytać więc co władze są w stanie tym ludziom w zamian, skoro nie zlikwidowano ani enklaw biedy ani ogromnego bezrobocia?
Ludzie ci więc walczą o możliwość zaspokojenia swoich potrzeb i podmiotowości. O ile ludzie pod krzyżem – również często pokrzywdzeni przez los i przez system – próbowali narzucić innym w sposób bezkompromisowy określoną wizję polityczności( sposób przeżywania żałoby po katastrofie i upamiętniania jej ofiar) o tyle łódzcy handlarze próbują się jakoś odnaleźć w realiach, które ktoś z zewnątrz im stworzył. Walczą o własny i swoich rodzin byt a także skrawki gospodarczej podmiotowości. Jeśli im się to odbierze a nie da innych możliwości, także na łódzkiej ziemi obiecanej polskiego kapitalizmu ktoś postawi niejeden polityczny krzyż.