2010-11-14 13:58:19
Na lewicowych portalach od kilku dni ważnym tematem jest 11 listopada i to co się ostatnio z tej okazji wydarzyło na ulicach Warszawy. Rozumiem te emocje, zwłaszcza, że faszyzm jest najbardziej radykalnym zaprzeczeniem tego o co lewica zawsze walczyła. Stąd też podzielam przekonanie, że należy szukać jak najlepszych metod by faszyzm nie przeszedł. I nie chodzi mi o przejście ulicami Warszawy, ale przejście przez życie społeczne i publiczne oraz zakorzenienie się w nim. Tak przynajmniej próbuję rozumieć bardziej dalekosiężny cel ugrupowań, które w czwartek chciały zaprotestować przeciwko przemarszowi ONR i WP. Jednocześnie, zwłaszcza post fatum coraz bardziej zastanawiam się czy metody jakie wówczas zastosowano są szczególnie słuszne i skuteczne. Nie jestem tego taki pewien.
Niebezpieczne sojusze
Przede wszystkim, czy sensowne było tworzenie jednego, szerokiego frontu ze środowiskami radykalnie liberalnymi ekonomicznie? Pamiętajmy, że narodziny faszyzmu mają nie tylko kulturową ale także społeczno-ekonomiczną genezę. Model społeczny generujący wykluczenie i frustrację na wielką skalę, a jednocześnie blokujący kanały artykulacji ekonomicznych interesów ma swój udział w tworzeniu reakcji radykalno-narodowej. Akurat wiele środowisk lewicowych to wyczuwa i artykułuje więc nie jest to z mojej strony żaden przytyk, a jedynie przypomnienie, w którego świetle warto spojrzeć na sojusze jakie powstały w ramach antyfaszystowskiego protestu. Nie mówię tu nawet o oficjalnie zawieranych sojuszach, ale o tym, że na poziomie społecznego odbioru środowisko Gazety Wyborczej tworzyło jeden front z grupami sprzeciwiającymi się faszyzmowi z pozycji lewicowych. I problemem nie jest tu ewentualna utrata politycznej cnoty ( bo nieraz są ważniejsze sprawy niż zachowanie cnoty jak np. powstrzymanie społecznej przemocy) ale o to że mogło to okazać się nieskuteczne zarówno w bliższej jak i dalszej perspektywie.
Po pierwsze zatarcie różnic między liberałami i lewicą w ramach wspólnego frontu z jednej strony ułatwiło konsolidację ruchu przeciwstawnego, a przede wszystkim pozwoliło mu oprzeć swój dyskurs w opozycji do tego co jest względnie wspólne dla liberałów i lewicy czyli poglądów na temat nadbudowy. A to właśnie redukowanie napięć społecznych do walki w nadbudowie jest główną pożywką narodowo-radykalnych obozów. Poza tym im bardziej między liberałami i lewicą zanika merytoryczny spór tym łatwiej jest zagospodarować emocje niezadowolonych z politycznego konsensusu radykalnej prawicy. Najważniejszym jednak minusem takiej strategii jest to że w przypadku sojuszów liberałów z lewicą w ramach walki z ‘’faszyzmem’’, z reguły dyskontują je ci pierwsi, zwłaszcza gdy występują z pozycji hegemona. A tak właśnie jest w Polsce. Gdy swego czasu udało się stworzyć front przeciwko IV RP, zwycięsko wyszła z tego PO, względnie dużo zachowało PIS, a lewica się zmarginalizowała. Obawiam się, że podobnie było w przypadku czwartkowych wydarzeń. Zyskała Gazeta Wyborcza i narodowcy, a grupki lewicowe albo pozostały w cieniu, albo zostały przedstawieni jako zadymiarze i krzykacze. A na pewno nie udało im się dotrzeć do opinii publicznej z bardziej lewicowymi hasłami. A na przyczynianie się do wzmocnienia skrajnie wolno-rynkowych środowisk opiniotwórczych nie bardzo możemy sobie pozwolić także z uwagi na to, że promowany model właśnie zwiększa podatność ludzi na ewentualną, faszystowską retorykę.
Faszyzm czyli co?
Kolejną obiekcję budzi samo definiowanie faszyzmu lub raczej ucieczka od precyzyjnego jego definiowania na rzecz wrzucania do jednego worka wielu treści i ugrupowań związanych z ideologią narodową. Czy jest to słuszne i czy skuteczne? Nie sądzę. Może nawet okazać się przeciwskuteczne. Rozmywanie kategorii faszyzmu w szeroko rozumianej ideologii narodowej może zadziałać jako samospełniające się proroctwo i spowodować, że duża część tych dla których ideologia narodowa jest ważna poprze mniej lub bardziej aktywnie marsze ONR i WP. Znam osobiście ludzi, którzy nie sympatyzują z powyższymi narodowymi ugrupowaniami, ale w reakcji na dyskurs antyfaszystów( uderzający w serce ich wyjściowej tożsamości) powiedzieli, że w przyszłym roku może nawet się dołączą do narodowych pochodów. Środowiska antyfaszystowskie właściwie skoncentrowały się na piętnowaniu faszyzmu a nie przebiły się z innym inkluzyjnym, dyskursem patriotycznym, który by przekonał niezdecydowanych, że nie chodzi o walkę z ideą narodową, tylko ze szczególnym jej wypaczeniem. Chyba że czegoś nie zrozumiałem… i rzeczywiście chodzi o walkę z ideą narodową?
W parze z nieczytelnym dla wielu odbiorców wyznaczeniem granicy tego gdzie zaczyna się faszyzm, szedł bardzo piętnujący i konfrontacyjny język walki ( jak się okazało po obu stronach zresztą). Ja byłem na miejscu przed południem, kiedy strona narodowców wówczas jeszcze nie przyszła. Widziałem więc tylko antyfaszystów zagrzewających się do walki. Dla obserwatorów z boku, nie do końca ukształtowanych politycznie obie grupy mogły wydać się tak samo odpychające, a wówczas stracony byłby uniwersalny wymiar sprzeciwu wobec faszyzmu. Poza tym traktowanie uczestników pochodu narodowego jako tych, których należałoby przepędzić, sprawiło, że po drugiej stronie nie było miejsca na nic innego niż walka, nawet gdyby część z nich chciała dyskutować
Lekcje do odrobienia
Piszę to mimo iż uważam, że są przekonania, które należy wykluczyć z debaty publicznej, które nie są pełnoprawnymi stanowiskami w debacie publicznej, jak na przykład nawoływanie do agresji wobec innych. Nie mniej wydaje mi się, że sposób w jakim to robiono nie posunął nas w pożądanym kierunku, gdyż nie sprostano dwóm zasadniczym wyzwaniom z którymi lewica powinna się zmierzyć oraz wprowadzić do debaty publicznej.
Po pierwsze, w ramach rzetelnej debaty postawienie problemu; gdzie są granice tolerancji i inkluzji? Co i pod jakim warunkiem możemy wykluczyć i jakimi metodami? Nie chodzi tylko o faszyzm. Jeśli chcemy myśleć o społeczeństwie inkluzyjnym, należy zacząć od wyznaczenia zewnętrznych granic inkluzji i tolerancji. Po drugie, uporządkować a następnie skutecznie wprowadzić do debaty publicznej argumenty pokazujące społeczno-ekonomiczne źródła faszyzmu oraz zaproponować – co niemniej ważne - długofalową politykę usuwania tych źródeł.
Te dwie kwestie składają się na jeden, chyba najbardziej fundamentalny dla lewicy dylemat:
jak wykluczyż z życia społecznego faszyzm jednocześnia wkluczając tych którzy mu ulegli lub potencjalnie mogą ulec.
Może warto zastanowić się nad tym do następnego roku, bo w tym roku 11 listopada nie przyniósl nowej, pozytywnej jakości.
Niebezpieczne sojusze
Przede wszystkim, czy sensowne było tworzenie jednego, szerokiego frontu ze środowiskami radykalnie liberalnymi ekonomicznie? Pamiętajmy, że narodziny faszyzmu mają nie tylko kulturową ale także społeczno-ekonomiczną genezę. Model społeczny generujący wykluczenie i frustrację na wielką skalę, a jednocześnie blokujący kanały artykulacji ekonomicznych interesów ma swój udział w tworzeniu reakcji radykalno-narodowej. Akurat wiele środowisk lewicowych to wyczuwa i artykułuje więc nie jest to z mojej strony żaden przytyk, a jedynie przypomnienie, w którego świetle warto spojrzeć na sojusze jakie powstały w ramach antyfaszystowskiego protestu. Nie mówię tu nawet o oficjalnie zawieranych sojuszach, ale o tym, że na poziomie społecznego odbioru środowisko Gazety Wyborczej tworzyło jeden front z grupami sprzeciwiającymi się faszyzmowi z pozycji lewicowych. I problemem nie jest tu ewentualna utrata politycznej cnoty ( bo nieraz są ważniejsze sprawy niż zachowanie cnoty jak np. powstrzymanie społecznej przemocy) ale o to że mogło to okazać się nieskuteczne zarówno w bliższej jak i dalszej perspektywie.
Po pierwsze zatarcie różnic między liberałami i lewicą w ramach wspólnego frontu z jednej strony ułatwiło konsolidację ruchu przeciwstawnego, a przede wszystkim pozwoliło mu oprzeć swój dyskurs w opozycji do tego co jest względnie wspólne dla liberałów i lewicy czyli poglądów na temat nadbudowy. A to właśnie redukowanie napięć społecznych do walki w nadbudowie jest główną pożywką narodowo-radykalnych obozów. Poza tym im bardziej między liberałami i lewicą zanika merytoryczny spór tym łatwiej jest zagospodarować emocje niezadowolonych z politycznego konsensusu radykalnej prawicy. Najważniejszym jednak minusem takiej strategii jest to że w przypadku sojuszów liberałów z lewicą w ramach walki z ‘’faszyzmem’’, z reguły dyskontują je ci pierwsi, zwłaszcza gdy występują z pozycji hegemona. A tak właśnie jest w Polsce. Gdy swego czasu udało się stworzyć front przeciwko IV RP, zwycięsko wyszła z tego PO, względnie dużo zachowało PIS, a lewica się zmarginalizowała. Obawiam się, że podobnie było w przypadku czwartkowych wydarzeń. Zyskała Gazeta Wyborcza i narodowcy, a grupki lewicowe albo pozostały w cieniu, albo zostały przedstawieni jako zadymiarze i krzykacze. A na pewno nie udało im się dotrzeć do opinii publicznej z bardziej lewicowymi hasłami. A na przyczynianie się do wzmocnienia skrajnie wolno-rynkowych środowisk opiniotwórczych nie bardzo możemy sobie pozwolić także z uwagi na to, że promowany model właśnie zwiększa podatność ludzi na ewentualną, faszystowską retorykę.
Faszyzm czyli co?
Kolejną obiekcję budzi samo definiowanie faszyzmu lub raczej ucieczka od precyzyjnego jego definiowania na rzecz wrzucania do jednego worka wielu treści i ugrupowań związanych z ideologią narodową. Czy jest to słuszne i czy skuteczne? Nie sądzę. Może nawet okazać się przeciwskuteczne. Rozmywanie kategorii faszyzmu w szeroko rozumianej ideologii narodowej może zadziałać jako samospełniające się proroctwo i spowodować, że duża część tych dla których ideologia narodowa jest ważna poprze mniej lub bardziej aktywnie marsze ONR i WP. Znam osobiście ludzi, którzy nie sympatyzują z powyższymi narodowymi ugrupowaniami, ale w reakcji na dyskurs antyfaszystów( uderzający w serce ich wyjściowej tożsamości) powiedzieli, że w przyszłym roku może nawet się dołączą do narodowych pochodów. Środowiska antyfaszystowskie właściwie skoncentrowały się na piętnowaniu faszyzmu a nie przebiły się z innym inkluzyjnym, dyskursem patriotycznym, który by przekonał niezdecydowanych, że nie chodzi o walkę z ideą narodową, tylko ze szczególnym jej wypaczeniem. Chyba że czegoś nie zrozumiałem… i rzeczywiście chodzi o walkę z ideą narodową?
W parze z nieczytelnym dla wielu odbiorców wyznaczeniem granicy tego gdzie zaczyna się faszyzm, szedł bardzo piętnujący i konfrontacyjny język walki ( jak się okazało po obu stronach zresztą). Ja byłem na miejscu przed południem, kiedy strona narodowców wówczas jeszcze nie przyszła. Widziałem więc tylko antyfaszystów zagrzewających się do walki. Dla obserwatorów z boku, nie do końca ukształtowanych politycznie obie grupy mogły wydać się tak samo odpychające, a wówczas stracony byłby uniwersalny wymiar sprzeciwu wobec faszyzmu. Poza tym traktowanie uczestników pochodu narodowego jako tych, których należałoby przepędzić, sprawiło, że po drugiej stronie nie było miejsca na nic innego niż walka, nawet gdyby część z nich chciała dyskutować
Lekcje do odrobienia
Piszę to mimo iż uważam, że są przekonania, które należy wykluczyć z debaty publicznej, które nie są pełnoprawnymi stanowiskami w debacie publicznej, jak na przykład nawoływanie do agresji wobec innych. Nie mniej wydaje mi się, że sposób w jakim to robiono nie posunął nas w pożądanym kierunku, gdyż nie sprostano dwóm zasadniczym wyzwaniom z którymi lewica powinna się zmierzyć oraz wprowadzić do debaty publicznej.
Po pierwsze, w ramach rzetelnej debaty postawienie problemu; gdzie są granice tolerancji i inkluzji? Co i pod jakim warunkiem możemy wykluczyć i jakimi metodami? Nie chodzi tylko o faszyzm. Jeśli chcemy myśleć o społeczeństwie inkluzyjnym, należy zacząć od wyznaczenia zewnętrznych granic inkluzji i tolerancji. Po drugie, uporządkować a następnie skutecznie wprowadzić do debaty publicznej argumenty pokazujące społeczno-ekonomiczne źródła faszyzmu oraz zaproponować – co niemniej ważne - długofalową politykę usuwania tych źródeł.
Te dwie kwestie składają się na jeden, chyba najbardziej fundamentalny dla lewicy dylemat:
jak wykluczyż z życia społecznego faszyzm jednocześnia wkluczając tych którzy mu ulegli lub potencjalnie mogą ulec.
Może warto zastanowić się nad tym do następnego roku, bo w tym roku 11 listopada nie przyniósl nowej, pozytywnej jakości.