2012-04-02 10:23:50
Znane słowa, które miała rzec ongiś Anna Walentynowicz iż „Każdy ma tyle wolności, ile sam sobie weźmie” zdają się niestety pasować do opisu sytuacji wielu defaworyzowanych grup w Polsce. Przykładem są dzieci niepełnosprawne w systemie oświaty. Parafrazując powyższy cytat, można powiedzieć, że mogą one cieszyć się taką liczbą praw edukacyjnych, ile ich rodzice dla nich wywalczą. Jak pisze Ewa Winnicka w tekście „ Uszarpani” [1]system z założenia nieźle wspiera tę grupę, w praktyce jednak by prawa ich były realizowane, rodzice muszą je sobie wyszarpywać ( zwłaszcza poza segmentem szkół specjalnych). W przeciwnym razie system z chęcią pominie potrzeby ich i ich dzieci.
Niestety dużo w tej diagnozie racji, aczkolwiek można się spierać – także na gruncie wiedzy zaprezentowanej w artykule – czy samy ramy prawne są rzeczywiście korzystne dla dzieci niepełnosprawnych? Dobrze skonstruowany system praw w duchu prospołecznym, powinien nie tylko zawierać zapisy mówiące o tych prawach, ale także zapisy o gwarancji tych praw egzekucji. I tu właśnie polska edukacja szwankuje.
Fundamentalnym defektem jest dowolność co do wielkości przekazywania środków ( oraz sposobu ich wykorzystania) do szkół gdzie uczy się lub chciałoby się uczyć dziecko z niepełnosprawnością. Samorząd może podwyższone z tytułu niepełnosprawności uczniów środki, jakie otrzymuje w ramach oświatowej części subwencji ogólnej, wykorzystać z godnie własnym uznaniem ( a więc niekoniecznie na wsparcie edukacyjne niepełnosprawnego dziecka). Również dyrektorzy szkół nie są rozliczani z tego czy i w jaki wykorzystują na ten cel odpowiednie fundusze ( o ile w ogóle je dostaną). Widać więc, że ryzyko ominięcia praw tej grupy dzieci następuje na szczeblu i samorządowym i samej placówki, wobec czego szansa uzyskania adekwatnego wsparcia maleje.
Nie dziwi wobec tego praktyka tworzenia barier w dostępnie dla dzieci niepełnosprawnych, które w końcu trafiają do szkół specjalnych. Być może dla części dzieci, np. z głębszymi niepełnosprawnościami intelektualnymi, takie szkoły są bardziej adekwatnym miejscem nauki i opieki ( choć i tu powinno się tworzyć szanse wieloaspektowej integracji i to także z zewnętrznym otoczeniem) ale zapewne nie dla wszyskich. Dla częsci z nich oznacza to pogrzebanie szans na integrację i inkluzję społeczną adekwatną do ich potencjału rozwojowego. Po szkołach specjalnych dzieci często trafiają na przykład do domów pomocy społecznej, a więc ich izolacja wykracza poza etap szkolny.
Obecny stan rzeczy jest niezgodny z dwoma zasadami jakimi – w moim odczuciu – powinna kierować się polityka społeczna:
* Po pierwsze, powinnna być ona jak najbardziej integracyjno- inkluzyjna, a jak najmniej izolacyjno-segregacyjna.
* Po drugie, system powinien tak wspierać osoby słabe, by nie musiały one sobie „wyszarpywać” swoich praw. Niestety grupy defaworyzywane cechuje często właśnie brak siły przebicia i zdolności wyszarpywania, dlatego system powinien mieć to na uwadze.
Obecnie jest on mało podatny na zmiany. Przypomniały mi się słowa dr Anny Dudzińskiej, która w zeszłym roku z ramienia społecznego pełniła funkcja Rzecznika Ucznia Niepełnosprawnego. Dokonując bilansu swej rocznej działalności skonstatowała: „Okazuje się bowiem, że poprzez interwencję Rzecznika można załatwić każdą pojedynczą sprawę, w której chodzi o łamanie praw ucznia niepełnosprawnego. Jednak całkowicie bezbronne są dzieci tych rodziców, którzy nie potrafią szukać pomocy lub nie wiedzą, że prawo oświatowe jest po stronie ich dziecka. Dla Ministra Edukacji Narodowej łamanie praw wielu takich dzieci nie jest niestety wystarczającym powodem do systemowej refleksji.” To właśnie Ministerstwo w większym stopniu aniżeli podmioty na niższych szczeblach uznano w owym sprawozdaniu za największy hamulec poprawy sytuacji.
Jak zmienić ów status quo. Według mnie są dwa – niewykluczające się – sposoby podejścia do tego problemu ( a także problemów innych grup które mają powody by czuć się pokrzywdzone).
Pierwsza droga to zmiana systemu instytucjonalnego w taki sposób by sam z siebie respektował on prawa najsłabszych i nie trzeba było o nie walczyć. W kontekście uczniów niepełnosprawnych, temu mógłby służyć złonony w lipcu 2011 roku obywalelski projekt[2] zmian proponujący zmianę wsparcia finansowego kształcenia dzieci niepełnosprawnych w taki sposób by pieniądze przydzielone trafiały bezpośrednio do szkół, gdzie pobiera naukę dziecko a nie pozostować do dowolnego dysponowania w rękach samorządowców.Obecnie tak się dzieje już w przypadku szkół prywatnych, natomiast nie w przypadku publicznych, co oznacza w praktyce dyskryminację uczniów tych drugich. Projekt ów zakłada również wprowadzenie obowiązku rozliczalności z przeznaczenia i otrzymania funduszy przez dyrektorów szkoły kierujących placówką.
Druga droga to próba wzmocnienia pozycji rodziców ( choćby poprzez uświadomienie ich im praw), a także rozwijanie instytucji rzeczniczych. I tu Stowarzysznie „ Nie-grzeczne dzieci”podejmuje pewne kroki. Jednym z nich jest jest akcja „ Pozwij swój samorząd”[3] polegającą na tym, że rodzice niepełnosprawnych uczniów nieotrzymujących wynikającego z orzeczenia i przepisów wsparcia, chcąc dochodzić swoich praw na drodze sądowej mogą otrzymać wsparcie prawne i informacyjne.
Jak powiedziałem owe dwie drogi nie wykluczają się. Obie zmierzają do upodmiotowienia słabszych, przy czym ta pierwsza poprzez zmianę funkcjonowania instytucji, ta druga – poprzez rzecznictwo.Przy czym dobre rzecznictwo praw i interesów którejkolwiek ze słabych grup powinno nie tylko być ukierunkowane na zagwarantowanie egzekucji istniejącego prawa, ale też- na jego ewentualną zmianę. Zwłaszcza gdy to prawo pozostawia wiele do życzenia, jak to ma miejsce w Polsce.
Raff
p.s: artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Mimoszkolnie
[1] http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1524297,1,wyszarpac-pomoc-dla-niepelnosprawnych-dzieci.read
[2] http://www.wszystkojasne.waw.pl/news/2011/07/w-sejmie-projekt-wspierajacy-edukacje-dzieci-niepelnosprawnych.html
[3] http://www.wszystkojasne.waw.pl/pozwij-swoj-samorzad.html
Niestety dużo w tej diagnozie racji, aczkolwiek można się spierać – także na gruncie wiedzy zaprezentowanej w artykule – czy samy ramy prawne są rzeczywiście korzystne dla dzieci niepełnosprawnych? Dobrze skonstruowany system praw w duchu prospołecznym, powinien nie tylko zawierać zapisy mówiące o tych prawach, ale także zapisy o gwarancji tych praw egzekucji. I tu właśnie polska edukacja szwankuje.
Fundamentalnym defektem jest dowolność co do wielkości przekazywania środków ( oraz sposobu ich wykorzystania) do szkół gdzie uczy się lub chciałoby się uczyć dziecko z niepełnosprawnością. Samorząd może podwyższone z tytułu niepełnosprawności uczniów środki, jakie otrzymuje w ramach oświatowej części subwencji ogólnej, wykorzystać z godnie własnym uznaniem ( a więc niekoniecznie na wsparcie edukacyjne niepełnosprawnego dziecka). Również dyrektorzy szkół nie są rozliczani z tego czy i w jaki wykorzystują na ten cel odpowiednie fundusze ( o ile w ogóle je dostaną). Widać więc, że ryzyko ominięcia praw tej grupy dzieci następuje na szczeblu i samorządowym i samej placówki, wobec czego szansa uzyskania adekwatnego wsparcia maleje.
Nie dziwi wobec tego praktyka tworzenia barier w dostępnie dla dzieci niepełnosprawnych, które w końcu trafiają do szkół specjalnych. Być może dla części dzieci, np. z głębszymi niepełnosprawnościami intelektualnymi, takie szkoły są bardziej adekwatnym miejscem nauki i opieki ( choć i tu powinno się tworzyć szanse wieloaspektowej integracji i to także z zewnętrznym otoczeniem) ale zapewne nie dla wszyskich. Dla częsci z nich oznacza to pogrzebanie szans na integrację i inkluzję społeczną adekwatną do ich potencjału rozwojowego. Po szkołach specjalnych dzieci często trafiają na przykład do domów pomocy społecznej, a więc ich izolacja wykracza poza etap szkolny.
Obecny stan rzeczy jest niezgodny z dwoma zasadami jakimi – w moim odczuciu – powinna kierować się polityka społeczna:
* Po pierwsze, powinnna być ona jak najbardziej integracyjno- inkluzyjna, a jak najmniej izolacyjno-segregacyjna.
* Po drugie, system powinien tak wspierać osoby słabe, by nie musiały one sobie „wyszarpywać” swoich praw. Niestety grupy defaworyzywane cechuje często właśnie brak siły przebicia i zdolności wyszarpywania, dlatego system powinien mieć to na uwadze.
Obecnie jest on mało podatny na zmiany. Przypomniały mi się słowa dr Anny Dudzińskiej, która w zeszłym roku z ramienia społecznego pełniła funkcja Rzecznika Ucznia Niepełnosprawnego. Dokonując bilansu swej rocznej działalności skonstatowała: „Okazuje się bowiem, że poprzez interwencję Rzecznika można załatwić każdą pojedynczą sprawę, w której chodzi o łamanie praw ucznia niepełnosprawnego. Jednak całkowicie bezbronne są dzieci tych rodziców, którzy nie potrafią szukać pomocy lub nie wiedzą, że prawo oświatowe jest po stronie ich dziecka. Dla Ministra Edukacji Narodowej łamanie praw wielu takich dzieci nie jest niestety wystarczającym powodem do systemowej refleksji.” To właśnie Ministerstwo w większym stopniu aniżeli podmioty na niższych szczeblach uznano w owym sprawozdaniu za największy hamulec poprawy sytuacji.
Jak zmienić ów status quo. Według mnie są dwa – niewykluczające się – sposoby podejścia do tego problemu ( a także problemów innych grup które mają powody by czuć się pokrzywdzone).
Pierwsza droga to zmiana systemu instytucjonalnego w taki sposób by sam z siebie respektował on prawa najsłabszych i nie trzeba było o nie walczyć. W kontekście uczniów niepełnosprawnych, temu mógłby służyć złonony w lipcu 2011 roku obywalelski projekt[2] zmian proponujący zmianę wsparcia finansowego kształcenia dzieci niepełnosprawnych w taki sposób by pieniądze przydzielone trafiały bezpośrednio do szkół, gdzie pobiera naukę dziecko a nie pozostować do dowolnego dysponowania w rękach samorządowców.Obecnie tak się dzieje już w przypadku szkół prywatnych, natomiast nie w przypadku publicznych, co oznacza w praktyce dyskryminację uczniów tych drugich. Projekt ów zakłada również wprowadzenie obowiązku rozliczalności z przeznaczenia i otrzymania funduszy przez dyrektorów szkoły kierujących placówką.
Druga droga to próba wzmocnienia pozycji rodziców ( choćby poprzez uświadomienie ich im praw), a także rozwijanie instytucji rzeczniczych. I tu Stowarzysznie „ Nie-grzeczne dzieci”podejmuje pewne kroki. Jednym z nich jest jest akcja „ Pozwij swój samorząd”[3] polegającą na tym, że rodzice niepełnosprawnych uczniów nieotrzymujących wynikającego z orzeczenia i przepisów wsparcia, chcąc dochodzić swoich praw na drodze sądowej mogą otrzymać wsparcie prawne i informacyjne.
Jak powiedziałem owe dwie drogi nie wykluczają się. Obie zmierzają do upodmiotowienia słabszych, przy czym ta pierwsza poprzez zmianę funkcjonowania instytucji, ta druga – poprzez rzecznictwo.Przy czym dobre rzecznictwo praw i interesów którejkolwiek ze słabych grup powinno nie tylko być ukierunkowane na zagwarantowanie egzekucji istniejącego prawa, ale też- na jego ewentualną zmianę. Zwłaszcza gdy to prawo pozostawia wiele do życzenia, jak to ma miejsce w Polsce.
Raff
p.s: artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Mimoszkolnie
[1] http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1524297,1,wyszarpac-pomoc-dla-niepelnosprawnych-dzieci.read
[2] http://www.wszystkojasne.waw.pl/news/2011/07/w-sejmie-projekt-wspierajacy-edukacje-dzieci-niepelnosprawnych.html
[3] http://www.wszystkojasne.waw.pl/pozwij-swoj-samorzad.html