Wrocław - miasto dez-integracji
2012-09-21 20:48:22
Władze Wrocławia od lat prezentują swoje poczynania jako pasmo sukcesów na drodze ku modernizacji. Inwestuje się sporo, także w promocję, ale odbywa się to niestety kosztem celów których realizacja jest znacznie mniej spektakularna, ale społecznie nie mniej potrzebna. Przykładem są działania na rzecz grup w trudniejszej sytuacji. Niekiedy zaniedbania na tym polu wychodzą na wierzch. Tak się stało ostatnio gdy ujawniono iż miasto nie przeznacza na edukację dzieci autystycznych środków otrzymanych na ten cel z budżetu. Chodzi o kwotę 6,5 mln zł rocznie, co daje 45 tys.w przeliczeniu na jedno dziecko.

Podwyższona waga przeliczeniowa jaka przysługuje gminie na kształcenie dziecka niepełnosprawnego w ramach oświatowej części subwencji wydaje się być jednym z warunków sine qua non integracji bądź włączenia tych uczniów do systemu powszechnej edukacji. To dzięki temu placówkę w której się uczy niepełnosprawne dziecko może być stać na zapewnianie specjalnych udogodnień jakich wymaga dany rodzaj niepełnosprawności.

Niestety prawo teoretycznie widzi potrzebę przekazania dodatkowych środków na edukację dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, jednak nie zobowiązuje gmin do przeznaczanie środków na ten cel. Nie są one z tego rozliczane, na czym korzystają by podreperować swoje finanse. Choć problem ma głębsze źródła systemowe niż złe decyzje władz miasta, nie usprawiedliwia to jednak tych ostatnich. Zwłaszcza gdy mówimy o relatywnie bogatych samorządach jak wrocławski, które w dodatku pretendują do miana liderów rozwoju. Nawet bez owych specjalnych środków, władze samorządowe powinny czuć się w obowiązku zapewnienia możliwości kształcenia dziecku w trudniejszej sytuacji. Gdy dodatkowo otrzymają na to spore środki, motywacja ku temu powinna jeszcze wzrosnąć.


Gwarantowane prawo czy wyszarpana zdobycz?

W artykule z którego zasięgnąłem informacje na ten temat, przytoczona jest historia autystycznej Zuzi, której rodzice, by umożliwić jej asystentkę, logopedę i psychologa musi finansować to własnym sumptem. ( co też
wiąże się z ogromnymi wyrzeczeniami, łącznie Wiele rodzin jednak i na to nie może sobie pozwolić, bowiem nie dysponuje wystarczającymi zasobami. W efekcie ich dzieci po przejściu przez pasmo niepowodzeń, upokorzeń a nieraz i poważnych
zagrożeń dla nich oraz otoczenia wypada poza system powszechny lub włączający i ląduje w placówce specjalnej ( zazwyczaj położonej daleko od miejsca zamieszkania) co znacznie ogranicza im szanse na normalne uczestnictwo w życiu
społecznym i zawodowym, gdy już dorosną.

Nawet jednak gdyby wszyscy rodzice mniejszym lub większym wysiłkiem byli w stanie zapewnić dodatkowe wsparcie pozwalając im partycypować w powszechnym systemie edukacyjnym, taki układ – z punktu widzenia sprawiedliwości - jest nie do obrony. Oznacza bowiem przerzucenie odpowiedzialności finansowej za kształcenie na rodziny, które dotknęło zdarzenie losowe i które i tak z tego tytułu ponoszą dodatkowe koszty nie tylko materialne, ale także zawodowe, społeczne, zdrowotne i psychiczne. Władze prowadząc taką politykę jedynie owych kosztów dokładają. Pamiętajmy, że są kraje jak Finlandia czy Szwecja gdzie odpowiedzialność za finansowanie kształcenia dzieci jest przesunięta z rodziców na państwo w o wiele większym stopniu, co wyraża się choćby w zapewnianiu posiłków, podręczników i przyborów szkolnych wszystkim dzieciom. Nawet jeśli przyjmiemy, że naszego państwa na to na tym etapie nie stać ( co jest zresztą dyskusyjne) nie ma żadnego usprawiedliwienia by władza publiczna nie pomagała tym w najtrudniejszej sytuacji.

W tym wypadku winą państwa jest nie tyle brak desygnowania odpowiednich środków ile brak stworzenia mechanizmów gwarantujących, że trafią one dla potrzebujących. Tym razem naganne społecznie praktyki rządzących zdemaskowano we Wrocławiu. Ale problem dotyczy nie tylko tego miasta. Również w Warszawie zidentyfikowano podobne procesy, co zostało w 2009 roku udokumentowane w postaci obszernego raportu autostwa Agnieszki Dudzińskiej.

Dokument ten jest jednak nie tylko studium przypadku, ale kluczem do identyfikacji
mechanizmu który ma swe źródła na wyższym poziomie. Autorzy raportu, realizowanego w ramach projektu “Wszystko Jasne” sporządzili nawet swego czasu na tej podstawie projekt zmian ustawowych, który mógłby wyeliminować lub bardzo ograniczyć ową patologię. Polegał on na ograniczeniu dowolności gmin w dysponowaniu środkami na edukację dzieci niepełnosprawnych poprzez zamianę sposobu jej finansowania z oświatowej części subwencji ogólnej na dotację celową a oprócz tego nałożenia na podmioty prowadzące daną placówkę obowiązku ścisłej rozliczalności z tego jak środki zostały wydane. Niestety projekt przepadł. Polska klasa polityczna ( z paroma wyjątkami) po raz kolejny pokazała brak klasy, gdy idzie o obronę praw najsłabszych.

Społeczna presja potrzebna od zaraz!

Być może informacje jakie popłynęły tym razem z Wrocławia staną się bodźcem do powrotu sprawy do agendy politycznej. Ale wątpię by stało się to samoistnie. Potrzeba jest społeczna i medialna presja.

Pełniący funkcję Rzecznika Uczniów Niepełnosprawnych dr Paweł Kubicki na jednej z konferencji poświęconej zagadnieniu zauważył, że w polityce edukacyjnej oszczędności się szuka w pierwszej kolejności wszystkim
tam gdzie prawo jest nie dość precyzyjne a także istnieje niewielka presja na obronę tego obszaru. Cóż, prawo na mocy
którego finansuje się kształcenie dzieci ze SPE jak na razie nie zostanie doprecyzowane, ale widać jaskółki zmian jeśli chodzi o organizowanie społecznego nacisku. Wiąże się to ze wzrostem świadomości i samoorganizacji rodziców. Dla przykładu wspomniani już dr Anna Dudzińska i dr Paweł Kubicki nie tylko reprezentują nie tylko III sektor i świat akademicki ( PAN i SGH), ale także sami doświadczyli niepełnosprawności własnych dzieci.

Nota bene warto odnotować, że ogólnie rodzice ( nie tylko dzieci niepełnosprawnych) stają się coraz aktywniejszym podmiotem polityki oświatowej ( co pokazała choćby akcja „Ratuj maluchy” czy angażujące także rodziców akcje na rzecz obrony przeznaczonych do likwidacji szkół i stołowek). Okazuje się jednak, ze rosnące oczekiwania poszczególnych rodziców wchodzą ze sobą w konflikt, który często odbywa się na poziomie szkoły lub klasy, a jego zarzewiem bywa właśnie źle przygotowana integracja dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Brak odpowiedniej infrastruktury i metod w kształceniu takich dzieci prowadzi do ich wykluczania z grupy lub antagonizmów z rówieśnikami, co niekiedy skutkuje niechęcią rodziców dzieci pełnosprawnych do integracji i edukacji włączającej. A owa postawa niechęci przekłada się na myślenie dzieci i zaczyna stanowić kolejną „ miękką” ( aczkolwiek w istocie szczególnie twardą) barierę integracji i włączenia. Dlatego warto ów odbywający się na najniższym poziomie konflikt rozbroić przenosząc problem, a także próby jego rozwiązania na wyższy poziom polityczny, gdzie tworzone są systemowe ramy.

Ten wyższy poziom to nie jest jednak tylko poziom władzy lokalnej. Potrzeba ogólnokrajowych mechanizmów chroniących dzieci niepełnosprawne i ich rodziny przez potencjalną bezdusznością poszczególnych samorządowców lub ich wadliwym rozłożeniem politycznych priorytetów. Samo nagłaśnianie zaniechań ze strony władz lokalnych to za mało. Nawet jeśli owo swoiste naming and shaming wymusi na wybranych samorządowcach zejście ze złej drogi a dla innych okaże się przeszkodą, nie jest to metoda zadowalająca. Nie wystarczy też obrona swoich praw na drodze sądowej przez rodziców( obecnie służy temu akcja „ Pozwij swój samorząd”). Owszem, w chwili obecnej bywa to konieczność, ale na dłuższą metę nie
rozwiązuje problemu. Dlaczego nie tędy droga? Z podobnych względów dla których nie godzimy się na to by
to na rodzicach spoczywał główny ciężar finansowania edukacji dzieci niepełnosprawnych. Tym bardziej oczekiwanie od rodziców, że to oni muszą wywalczyć sobie egzekwowanie swoich praw jest niesprawiedliwe i wręcz
barbarzyńskie. Ludzie ci i tak mają już pod górkę i nieludzkim jest zmuszanie ich by sami sobie wyszarpywali to co
zgodnie z literą i duchem prawa w cywilizowanym kraju im przysługuje.

Żeby była jasność, jestem za tym aby rodzice włączali się w sprawy szkoły i uczestniczyli w walce o jej jakość i pomyślne funkcjonowanie, ale nie na zasadzie życiowego przymusu i pod presją zagrożenia że ich dzieci w ogóle wypadną poza nie przygotowany do ich przyjęcia system szkolny.

Zmotywować samorządy by powalczyły o więcej!

Dlatego warto włączyć ową kwestię do agendy krążących wokół problematyki oświatowej ruchów społecznych i politycznych w celu przyciśnięcia władzy na górze by się tym zajęła. Casus wrocławski dowodzi, że problem który od czasu do czasu tu i ówdzie się ujawnia, nie jest bolączką jedynie polskich peryferii, ale także praktyką w wielkomiejskich ośrodkach szczycących się byciem okrętem flagowym polskiej modernizacji. Natomiast uboższe obszary prowincjonalne, którym
trudniej wywiązywać się z coraz gęściej nakładanych im zadań, mają jeszcze większą pokusę by otrzymane z subwencji dodatkowe środki przeznaczyć na reperowanie swych finansów publicznych a nie inkluzję dzieci niepełnosprawnych. Gdy odbierze się samorządom ową możliwość, nie będą mogli tą drogą latać dziur w swych budżetach i być może jeszcze skuteczniej upomną ze strony władzy centralnej o inny podział odpowiedzialności między nią a samorządami za finansowanie zadań społecznych i edukacyjnych ( kłania się choćby kwestia od dawna obiecywanego objęcia subwencją oświatową edukacji przedszkolnej).


Mam nadzieję, że opisana tu sprawa da impuls zmian, które poprą nie tylko rodzice niepełnosprawnych dzieci , ale także ci,
którym zależy by edukacja była dostępna dla wszystkich i socjalizowała do życia w warunkach różnorodności.



Raff

p.s: Mam lekkie wyrzuty, iż w powyższym artykule oberwało się nieco mojemu rodzinnemu Wrocławiowi ( choć właściwie
nie tyle miastu, ile jego władzom). Czuję się trochę jak zły ptak co swoje gniazdo kala. Następnym razem może więc napiszę coś na temat bardzo fajnej inicjatywy „ Wrocławskie centrum seniora”. Czytelników zachęcam do odwiedzenia tejże strony i jak i samego tego pięknego miasta.

poprzedninastępny komentarze