2012-11-09 17:53:00
Święto Niepodległości za pasem. Trąbią o tym wszystkie media. W nieco przyjemniejszy sposób przypominają mi też o tym swą obecnością straganiarze, którzy ustawili się na placu Konstytucji, nieopodal mojego domu, co czynią zawsze w okolicach każdego święta. Lubię ten świąteczny, nieco jarmarczny nastrój, a jednak przed 11 listopada nie mam nastroju do świętowania.
Czuję odrazę. Bynajmniej nie do Święta ani tego co upamiętnia. Ani tym bardziej nie do ludzi, którzy wyjdą tego dnia na ulice. Ale do tego co między nimi, do stosunków społecznych, które wulkaniczna erupcja emocji może wydobyć na wierzch, a lawa wzajemnej wrogości popłynie ulicami Warszawy. Nie będzie to lawa z dramatów Mickiewicza. Nie będzie to rozkwit „wiosny” ludu i państwa polskiego o jakiej marzył ustami Gajowca Żeromski u progu niepodległości i u kresu swego życia w służbie ojczyźnie i zamieszkujących ją ludzi. Niewykluczone, że warszawskie obchody niestety okażą się uwspółcześnioną rekonstrukcją realiów II RP, w której młodzi ludzie po różnych stronach barykady naparzali się nawzajem.
Żeby była jasność, nie chcę stawiać się ponad tym wszystkim i w tyleż podniosłym, co wygodnym geście oświadczyć: wypisuję się z tej „ imprezy”. Nie wypisuję. Wręcz przeciwnie – jako niepoprawny Żeromszczyk odczuwam więź i emocje może nie tyle z powiewem polskiej flagi, co z tym co działo i dzieje w moim państwie i społeczeństwie. Jak najbardziej czuję się tego częścią i jako publicysta oraz świadomy obywatel współ- odpowiadam za to co sprawia, że obchody 11 listopada co roku napawają grozą i ujawniają głębokie podziały. Myślę, że nie ja jeden nie do końca mogę się w nich odnaleźć.
Dostrzegam ekonomiczne i socjo-polityczne mechanizmy, które sprawiają że część osób chce iść w narodowym marszu nawet pod szyldem skądinąd marginalnego ONR. Ma to głębsze systemowe źródła i bez sięgnięcia do nich niemożliwe jest postawienie skutecznej tamy dla rozrostu grupek o korzeniach i – co gorsza także poglądach - ocierającymi się wyraźnie o szowinizm, rasizm i rozmaite fobie.
Rozumiem obawy tych, którzy boją się rośnięcia w siłę organizacji i ideologii radykalnych i wykluczających w przestrzeni publicznej. Choć nie jest mi do końca bliski język nieraz używany przez niektórych członków Porozumienia 11 listopada ani tym bardziej niektóre formy walki uskuteczniane przez ANTIFĘ, nie można wykluczyć, że gdyby nie te inicjatywy, kolejne obchody 11 listopada wyglądałyby tak jak te przed 3 latami gdy ONR-owcy nie stronili od publicznego głoszenia haseł typu „ Żydzi, Żydzi, cała Polska się was wstydzi”. Warto o tym pamiętać.
Szanuję inicjatywę Prezydenta RP, który postanowił stanąć na czele pochodu, który by pokazywał rangę tego historycznego wydarzenia jaką ma dla współczesnego Państwa Polskiego a także stworzył przestrzeń dla obchodów dla części tych, którym nie po drodze z żadną z wyżej wymienionych grup.
Podzielam wreszcie poglądy i intencje organizatorów marszu „ Socjalna Polska” ( skądinąd najbardziej przemilczanego przez główny nurt, co też wielce symptomatyczne) . Poza tym, że z inicjatywą tą sympatyzuje szereg inijcatyw z którymi współpracuję ( ludzie z Nowego Obywatela i Kontaktu) bliskie mi są zarówno hasła jak i tradycje ideowe do których odwołują się jego organizatorzy i przyszli uczestnicy.
Mimo, że widzę cząstkowe racje bytu każdej z tej inicjatyw jednak jakoś nie chciałbym znaleźć się w stołecznej przestrzeni publicznej tego dnia. Powiem więcej, bardzo chciałbym się tam nie znaleźć. Opieram się tu zarówno na prognozach jak i doświadczeniu z ubiegłych lat.
Przed rokiem 11 listopada siedziałem w swojej ulubionej kawiarni na placu Zbawiciela ( nieopodal miejsc gdzie doszło do najostrzejszych zamieszek) i przy ciepłej herbatce spokojnie, choć nie bez emocji, kończyłem tekst o segregacji romskich dzieci w polskim systemie oświaty ( to zbieg okoliczności, ale temat jak najbardziej na czasie dyskusji o kondycji społecznej i tożsamości współczesnej Polski). Nagle jednak z placu Konstytucji zaczęły dochodzić krzyki, a za oknami widziałem tłumy ludzi biegnących w popłochu. Obok mnie, tyle że po drugiej stronie szyby funkcjonariusze służb siłowych przyparli do muru krewkiego młodzieńca owiniętego w kibolski szalik. A gdy wyjrzałem przez okna, na całym placu takich incydentów było znacznie więcej. Nie było to przyjemne. Ale mniejsza o mój komfort. Jako badacz mechanizmów dezintegracji społecznej muszę mieć świadomość towarzyszącemu jej gniewu i przemocy, która nieraz przybier postać bezpośredniej siłowej konfrontacji. nieraz zetknąć się z tym trzeba naocznie, twarzą w twarz. To mój świadomy wybór.
Wielu jednak obywateli wolałoby mieć oszczędzone takie widoki i tego typu zajścia ( zwłaszcza osoby starsze, rodzice z dziećmi, niepełnosprawni). Nie mówiąc o tym, że część osób, słusznie zresztą, czuje się zastraszonymi taką sytuacją lub obawia się o bliskich. Zostają w domach, a zatem następuje wykluczenie ich z możliwości swobodnego celebrowania tego święta na ulicach miasta. W tym roku planuję dwa spotkania.
Jedno z nich to spotkanie się z rodzinami niepełnosprawnych, które poprosili mnie o wsparcie w planownej, jeszcze bliżej nieokreślonej dla mnie, inicjatywie. Początkowo miało być na w kawiarni na Marszałkowskiej, potem zmieniono lokalizację na taką, która pozwoliłaby uniknąć zetknięcia się z pochodami.
Nawiasem mówiąc ciśnie się na usta pytanie czy niepodłegła rzeczpospolita gwarantuje ludziom dotkniętych głęboką niepełnosprawnością i ich rodzinom? Uczestniczy marszu „ Socjalna Polska” słusznie poruszają wiele ważnych postulatów socjalnych. Warto uzupełnić je także o te związane z ryzykiem niepełnosprawności które w wielu przypadkach nie jest skutecznie zabezpieczone, a skazuje wiele polskich rodzin na życie na skraju nędzy. Warto też sięgnąć po – zamieszczony w ostatnim , znakomitym, numerze Nowego Obywatelu – tekst Żeromskiego który po odzyskaniu niepodległości szczególnie zaangażował się nie tylko piórem w organizowanie pomocy dla osób niewidomych weteranów, poszkodowanych na wojennym froncie. Dzisiejsi niepełnosprawni co prawda nie mają kombatanckich zasług, ale mają swoje społeczne prawa, które powinny być lepiej chronione. Miarą wolnej rzeczpospolitej jest możliwość pełnosprawnego uczestnictwa społecznego jej najsłabszych obywateli.
Wracając do samych obchodów, dla mnie najbardziej smutne jest nie to kto na tym marszu będzie, ale to, że dla wielu osób przestrzeń publiczna będzie tego dnia tylko formalnie otwarta, ale realnie ( ze względu na atmosferę wrogości a nieraz towarzyszące temu niebezpieczeństwa) jednak zamknięta. Wielu zwyczajnych obywateli pozostanie w domach, wbrew sobie. I to nawet tych, którzy hipotetycznie czuliby się dobrze, w którymś z planowanych marszów. To jest najbardziej smutne i dlatego czuję, iż nie mam powodu do świętowania.
Czuję odrazę. Bynajmniej nie do Święta ani tego co upamiętnia. Ani tym bardziej nie do ludzi, którzy wyjdą tego dnia na ulice. Ale do tego co między nimi, do stosunków społecznych, które wulkaniczna erupcja emocji może wydobyć na wierzch, a lawa wzajemnej wrogości popłynie ulicami Warszawy. Nie będzie to lawa z dramatów Mickiewicza. Nie będzie to rozkwit „wiosny” ludu i państwa polskiego o jakiej marzył ustami Gajowca Żeromski u progu niepodległości i u kresu swego życia w służbie ojczyźnie i zamieszkujących ją ludzi. Niewykluczone, że warszawskie obchody niestety okażą się uwspółcześnioną rekonstrukcją realiów II RP, w której młodzi ludzie po różnych stronach barykady naparzali się nawzajem.
Żeby była jasność, nie chcę stawiać się ponad tym wszystkim i w tyleż podniosłym, co wygodnym geście oświadczyć: wypisuję się z tej „ imprezy”. Nie wypisuję. Wręcz przeciwnie – jako niepoprawny Żeromszczyk odczuwam więź i emocje może nie tyle z powiewem polskiej flagi, co z tym co działo i dzieje w moim państwie i społeczeństwie. Jak najbardziej czuję się tego częścią i jako publicysta oraz świadomy obywatel współ- odpowiadam za to co sprawia, że obchody 11 listopada co roku napawają grozą i ujawniają głębokie podziały. Myślę, że nie ja jeden nie do końca mogę się w nich odnaleźć.
Dostrzegam ekonomiczne i socjo-polityczne mechanizmy, które sprawiają że część osób chce iść w narodowym marszu nawet pod szyldem skądinąd marginalnego ONR. Ma to głębsze systemowe źródła i bez sięgnięcia do nich niemożliwe jest postawienie skutecznej tamy dla rozrostu grupek o korzeniach i – co gorsza także poglądach - ocierającymi się wyraźnie o szowinizm, rasizm i rozmaite fobie.
Rozumiem obawy tych, którzy boją się rośnięcia w siłę organizacji i ideologii radykalnych i wykluczających w przestrzeni publicznej. Choć nie jest mi do końca bliski język nieraz używany przez niektórych członków Porozumienia 11 listopada ani tym bardziej niektóre formy walki uskuteczniane przez ANTIFĘ, nie można wykluczyć, że gdyby nie te inicjatywy, kolejne obchody 11 listopada wyglądałyby tak jak te przed 3 latami gdy ONR-owcy nie stronili od publicznego głoszenia haseł typu „ Żydzi, Żydzi, cała Polska się was wstydzi”. Warto o tym pamiętać.
Szanuję inicjatywę Prezydenta RP, który postanowił stanąć na czele pochodu, który by pokazywał rangę tego historycznego wydarzenia jaką ma dla współczesnego Państwa Polskiego a także stworzył przestrzeń dla obchodów dla części tych, którym nie po drodze z żadną z wyżej wymienionych grup.
Podzielam wreszcie poglądy i intencje organizatorów marszu „ Socjalna Polska” ( skądinąd najbardziej przemilczanego przez główny nurt, co też wielce symptomatyczne) . Poza tym, że z inicjatywą tą sympatyzuje szereg inijcatyw z którymi współpracuję ( ludzie z Nowego Obywatela i Kontaktu) bliskie mi są zarówno hasła jak i tradycje ideowe do których odwołują się jego organizatorzy i przyszli uczestnicy.
Mimo, że widzę cząstkowe racje bytu każdej z tej inicjatyw jednak jakoś nie chciałbym znaleźć się w stołecznej przestrzeni publicznej tego dnia. Powiem więcej, bardzo chciałbym się tam nie znaleźć. Opieram się tu zarówno na prognozach jak i doświadczeniu z ubiegłych lat.
Przed rokiem 11 listopada siedziałem w swojej ulubionej kawiarni na placu Zbawiciela ( nieopodal miejsc gdzie doszło do najostrzejszych zamieszek) i przy ciepłej herbatce spokojnie, choć nie bez emocji, kończyłem tekst o segregacji romskich dzieci w polskim systemie oświaty ( to zbieg okoliczności, ale temat jak najbardziej na czasie dyskusji o kondycji społecznej i tożsamości współczesnej Polski). Nagle jednak z placu Konstytucji zaczęły dochodzić krzyki, a za oknami widziałem tłumy ludzi biegnących w popłochu. Obok mnie, tyle że po drugiej stronie szyby funkcjonariusze służb siłowych przyparli do muru krewkiego młodzieńca owiniętego w kibolski szalik. A gdy wyjrzałem przez okna, na całym placu takich incydentów było znacznie więcej. Nie było to przyjemne. Ale mniejsza o mój komfort. Jako badacz mechanizmów dezintegracji społecznej muszę mieć świadomość towarzyszącemu jej gniewu i przemocy, która nieraz przybier postać bezpośredniej siłowej konfrontacji. nieraz zetknąć się z tym trzeba naocznie, twarzą w twarz. To mój świadomy wybór.
Wielu jednak obywateli wolałoby mieć oszczędzone takie widoki i tego typu zajścia ( zwłaszcza osoby starsze, rodzice z dziećmi, niepełnosprawni). Nie mówiąc o tym, że część osób, słusznie zresztą, czuje się zastraszonymi taką sytuacją lub obawia się o bliskich. Zostają w domach, a zatem następuje wykluczenie ich z możliwości swobodnego celebrowania tego święta na ulicach miasta. W tym roku planuję dwa spotkania.
Jedno z nich to spotkanie się z rodzinami niepełnosprawnych, które poprosili mnie o wsparcie w planownej, jeszcze bliżej nieokreślonej dla mnie, inicjatywie. Początkowo miało być na w kawiarni na Marszałkowskiej, potem zmieniono lokalizację na taką, która pozwoliłaby uniknąć zetknięcia się z pochodami.
Nawiasem mówiąc ciśnie się na usta pytanie czy niepodłegła rzeczpospolita gwarantuje ludziom dotkniętych głęboką niepełnosprawnością i ich rodzinom? Uczestniczy marszu „ Socjalna Polska” słusznie poruszają wiele ważnych postulatów socjalnych. Warto uzupełnić je także o te związane z ryzykiem niepełnosprawności które w wielu przypadkach nie jest skutecznie zabezpieczone, a skazuje wiele polskich rodzin na życie na skraju nędzy. Warto też sięgnąć po – zamieszczony w ostatnim , znakomitym, numerze Nowego Obywatelu – tekst Żeromskiego który po odzyskaniu niepodległości szczególnie zaangażował się nie tylko piórem w organizowanie pomocy dla osób niewidomych weteranów, poszkodowanych na wojennym froncie. Dzisiejsi niepełnosprawni co prawda nie mają kombatanckich zasług, ale mają swoje społeczne prawa, które powinny być lepiej chronione. Miarą wolnej rzeczpospolitej jest możliwość pełnosprawnego uczestnictwa społecznego jej najsłabszych obywateli.
Wracając do samych obchodów, dla mnie najbardziej smutne jest nie to kto na tym marszu będzie, ale to, że dla wielu osób przestrzeń publiczna będzie tego dnia tylko formalnie otwarta, ale realnie ( ze względu na atmosferę wrogości a nieraz towarzyszące temu niebezpieczeństwa) jednak zamknięta. Wielu zwyczajnych obywateli pozostanie w domach, wbrew sobie. I to nawet tych, którzy hipotetycznie czuliby się dobrze, w którymś z planowanych marszów. To jest najbardziej smutne i dlatego czuję, iż nie mam powodu do świętowania.