2013-04-14 09:41:30
Zdumiewa mnie radość części rodzimych środowisk lewicowych z powodu śmierci Margaret Thatcher znajdująca upust w rozlicznych tyleż triumfalnych co zjadliwych internetowych komentarzach i żartobliwych memach krążących w sieci. Niezbyt bliska jest mi wznoszenie toastu z powodu czyjejkolwiek śmierci. Tym bardziej osoby pod koniec życia całkiem bezbronnej, nie mającej już aktywnego wpływu na rzeczywistość, zaś w ostatnich latach wręcz kontaktu z rzeczywistością. Przede wszystkim jednak nie ma powodów do wznoszenia toastu w sytuacji, w której idee- którymi hołdowała w swej praktyce politycznej „ Żelazna dama” nie tylko nie umarły wraz z nią, ale są wciąż żywe i – co więcej – kształtują rzeczywistość w niemniejszym stopniu niż dawniej. Czy więc odruch radości co poniektórych po śmierci premier Maggie nie jest w istocie tylko niezbyt smacznym wyrazem, także mi nieobcej, frustracji obecnym stanem rzeczy i bezsilności wobec niego?
Właściwa patronka
Przechodząc codziennie warszawskim centrum , w okolicach dworca, ze smutkiem muszę przyznać, że nadanie rondu mieszczącemu się na skrzyżowaniu Al. Jerozolimskich i Al. Niepodległości nazwiska brytyjskiej premier ma niestety pewne uzasadnienie. Polska droga rozwoju przebiegała według celów i środków do nich prowadzających bliskich temu co składa się na spuściznę tej postaci. Zwłaszcza pasuje pełne olbrzymich kontrastów społecznych centrum stolicy z biegającymi po nim zatomizowanymi jednostkami, których w zasadzie nic nie łączy, a nieopodal wisi powieszony przez Leszka Balcerowicza licznik polskiego długu.
Peany na część brytyjskiej Premier w mediach głównego nurtu są również wymowne. Część z nich zmarłą otoczyły czcią ocierającą się momentami o groteskę, urągającą poczuciu rzeczywistości. Tak oto Bartosz Węglarczyk ( niegdyś – co symptomatyczne – publicysta Wyborczej, dziś komentator Rzeczpospolitej) w komentarzu napisał „ Żegnając żelazną damę ” następujące słowa ”Bardzo cenię Żelazną Damę za jej nieustępliwość w zwalczaniu każdej ideologii, która by osiągnąć cele polityczne, sięgała po przemoc”.(sic!) w świetle tej diagnozy ocenić poparcie jakiego udzielała brutalnej dyktaturze Pinocheta w Chile? Czym było publiczna krytyka działań Nelsona Mandeli i wspieranie zaczadzonych apartheidem ówczesnych rządów RPA? Czymże – jak nie użyciem przemocy dla politycznych celów – było prowadzenie wojny o Falklandy, która przeniosły wiele ofiar? A w kraju siłowa pacyfikacja górników? Wszystko to pokazuje, że Żelazna Dama cechowała nie tyle żelazna konsekwencja w przeciwdziałaniu przemocy, co wręcz brutalny realizm, który nie powstrzymywał ją przed użyciem siły ( lub jej wsparcia) gdy widziała w tym polityczny interes. Niestety współczesne stosunki międzynarodowe pokazują, że nie była pod tym względem wyjątkiem.
Nie idźmy tą drogą
Tym niemniej, zacieranie rąk na wieść o odejściu żelaznej damy i upajanie się wizją ( nawiązując do pojawiających się komentarzy) „ gniciu w piekle wiedźmy”, jest mi zupełnie obca, a nawet więcej - uderzająca w moje społeczne przekonania . Być może przemawia przeze mnie doświadczenie człowieka, który nieraz zetknął się z odchodzeniem sędziwych osób, półświadomych i odpodmiotowionych przez postępującą niesamodzielność, ale to doświadczenie na tyle mocne, że wspomnienie o nim nie wprawna mnie w szampański nastrój. Delikatność i powaga w obliczu śmierci i umierania wydaje mi się tym z kanonów, z którego nie warto rezygnować. Nie po to by tabuizować i uwznioślać te nieuchronne wszak zjawiska, ale po to by solidarniej, łatwiej i godniej było nam się z nimi mierzyć. W przypadku Pani Thatcher nie wydarzyła się tragedia, tylko odejście to było naturalną koleją rzeczy w przypadku osoby w wieku podeszłym. Ale i tak w obliczu konfrontacji z tanatosem człowiek jest bezbronny. Zaś zgodnie z moimi przekonaniami w obliczu sytuacji wobec których ludzie stają bezbronni i słabi, właściwa jest postawa solidarności i delikatności ( co bynajmniej nie implikuje zamykania dyskusji nad politycznymi błędami postaci jakich dokonała w wymiarze publicznym). Zerwanie z tą zasadą może torować drogę do dehumanizacji przeciwnika politycznego i niewrażliwości na sytuacji drugiego podmiotu, choćby tego po przeciwnej stronie barykady. A to właśnie owa niewrażliwość na innych, w ich ludzkim wymiarze, towarzyszyła filozofii i praktyce politycznej, której hołdowała między innymi Iron Lady. Nie idźmy tą drogą.
Thatcher odeszła, thatcheryzm rozwija się dalej
Do euforii nie ma także powodu, gdy uzmysłowimy sobie jak silnie duch thatcheryzmu unosi się nad współczesną polityką. Tak krajową jak i globalną. Fakt, że ta starsza pani umarła w żaden sposób tego nie hamuje. Rządy Maggie przyniosły najbardziej trwałe efekty jeśli chodzi o zinstytucjonalizowanie pewnego ideologicznego klimatu, który pewnie i tak by się wytworzył ( wszak także w innym krajach z czasem zaistniały nieco podobne tendencje), ale ona nadała temu procesowi bardzo zintegrowaną i konkretną formę oraz zaistniała jako źródło inspiracji, z którego wielu czerpie do dziś. Główną cechą jej rządów była nawet nie tyle skłonność do siłowych rozwiązań, co indywidualizm i dez-instytucjonalizacja ludzkiej solidarności.
Widoczna do dziś niechęć Wielkiej Brytanii do pozarynkowych wymiarów integracji Unii Europejskiej czy bezpardonowana krytyka instytucji publicznego systemu dobrobytu to tego praktyczne przejawy. Wyzwalanie stosunków społecznych opartych na rywalizacji i legitymizacja nieokiełznanego pędu za zyskiem chciwości jako motoru postępu przeformułowało nie tylko reguły brytyjskiej gospodarki ( tworząc podglebie pod późniejsze zjawiska kryzysowe) ale i przede wszystkim przeorało zasady życia społecznego. W tym sensie chyba nie jest nadużyciem mówienie o konserwatywno-liberalnej rewolucji na Wyspach. I chociaż - jak w każdej rewolucji – by zaistniała, konieczny był splot wielu czynników społeczno-ekonomicznych i politycznych, a nie wyłącznie charyzma i siła politycznych liderów, ten ostatni czynnik w przypadku przemian o charakterze rewolucyjnym również odgrywa znaczącą rolę.
Nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo- to kwintesencja tego sposobu myślenia, które dziś w nieco innej jest kontynuowane jednak pod zmienionym szyldem. Mam na myśli tu śmiałe i również prowadzone z żelazną konsekwencją poczynania Premiera Davida Camerona, który to w brytyjskiej debaty publicznej wprowadził kategorię Big Society. Na pierwszy rzut oka hasło Wielkiego Społeczeństwa jest negacją tezy Maggie, iż there is no such thing as society. Jeśli jednak odpakujemy ów produkt okazuje się, że więcej znajdziemy podobieństw aniżeli różnic.
Z ludzką maską
Koncepcja Big society mającą w założeniach polegać na silniejszym uspołecznieniu polityki społecznej, oparcia jej na oddolnej aktywności obywateli i społeczności lokalnych. Pod tą niegroźnie brzmiącą formułą kryją się jednak dość niebezpieczne pomysły, radykalizujące to co zapoczątkowane zostało w latach 80. A jest to proces wycofywania się państwa ze wsparcia obywateli w zakresie zaspokojenia potrzeb społecznych a także z budowania i integrowania solidarnej wspólnoty na fundamencie obywatelstwa socjalnego. Rządy Thatcher przygotowało pod to grunt, choć na tym polu nie przyniosły bezpośrednich radykalnych zmian ( podobnie jak trwające równolegle za oceanem rządy Reagana nie zrewolucjonizowało amerykańskiego systemu socjalnego, co uczynili dopiero demokraci za prezentury Billa Clintona). Podobnie w Wielkiej Brytanii daleko idące przekształcenia welfare state w kierunku workfare przyniosły raczej kolejne dekady.
W międzyczasie miał miejsce jeszcze wieloletni interwał w neokonserwatywnej rewolucji pod postacią rządów Laburzystów z ich projektem trzeciej drogi. Można różnie oceniać te czas. Nie brakuje głosów o kontynuacji linii wyznaczonej przez żelazną damę. Osobiście stoję na stanowisku, że Blair zbyt przybliż szył się do centrum przez co socjaldemokracja brytyjska straciła wyrazistość i straciła wiele szans na zreformowanie ( a nie demontaż) brytyjskiego brytyjskiego systemu publicznego, jednak była to polityka –zarówno na poziomie koncepcji i praktyka – która jednak wyrastała z innego pnia niż dążenia torysów oraz wspierających ich neoliberalnych i neokonserwatywnych ideologów. Dziś zaś likwidowany są osłony.
Jeśli uznamy, że „trzecia droga” Blaira to w istocie thatcheryzm z ludzką twarzą, to dziś mamy do czynienia z czymś poważniejszym – Thatcheryzmem z ludzką maską. Pod przykrywką uspołecznienia i oddolnej partycypacji, kryją się stanowcze kroki prowadzące do prywatyzacji ryzyk socjalnych i zostawienia – przynajmniej części – obywateli samym sobie lub względnie zdanych na łaskę filantropii, która w warunkach kryzysowych ma zresztą trudniejsze warunki rozwoju.
Państwo się wycofuje, społeczeństwo rozpada
By nie być gołosłownych, można przypomnieć działaniach, które – mimo protestów społecznych – zostały już podjęte. Gigantyczne, bezprecedensowe cięcia socjalne i – szerzej patrząc - publiczne. Przygotowany przez brytyjskich naukowców raport Poverty and Social Exclusion wskazuje, że sytuacja najuboższych osób jest dziś trudniejsza niż w szczytowym okresie Rządów Thatcher. Trzy miliony nie mogących sobie zapewnić ubrania na rozmowę kwalifikacyjną, 4 mln – niedożywionych i 11 mln żyjących w nieodpowiednich warunkach mieszkaniowych to liczby, które trudno bagatelizować.
Reforma systemu socjalnego w kierunku ograniczenia zakresu wsparcia i dyscyplinującego podejścia do pracy, co pozostawia wiele osób pozostawia bez pomocy, a ponadto wymusza mobilność, która wykorzenia ludzi ze społeczności i dezintegruje je. Innym błędem jest zwijanie się publicznych instytucji integracyjno-kulturalnych w terenie ( jak domy kultury) co uderza w szanse integracji i socjalizacji młodych ludzi. Do tego wprowadzone w ostatnich latach podnoszenie czesnego dla studentów ogranicza dla wielu z nich szanse awansu i rozwoju. Erupcja wandalizmu latem 2011 roku powinna być sygnałem ostrzegawczym przed tego typu polityką, która pozostawia wiele osób w poczuciu wykorzenienia i braku perspektyw to droga do społecznego Armagedonu a nie budowy wielkiego społeczeństwa. Już dziś na wyspach występuje zatrważający poziom rozwarstwienia i dezintegracji – mimo że socjał jest tam w porównaniu np. z tym co u nas - wysoki.
Dalsze plany cięć socjalnych spotykają się z krytyką ekspertów. Niedawno na łamach „ Guardiana” grupa 50 profesorów z dziedziny polityki społecznej wystosowała list otwarty do Premiera w którym ostrzegają przed społecznymi skutkami polityki cięć, która uderzy bardzo silnie w najuboższych. Bagatelizowanie kolejnych światełek alarmowych może mieć ciemny finał w postaci głębokiej deprywacji potrzeb najbiedniejszych, w tym wpędzenia w ubóstwo 200 tys. dzieci. Skoro już teraz tak liczne grupy cierpią na niedożywienie, a co dziesiąty Brytyjczyk ma trudności z ogrzaniem własnego mieszkania, nie można sobie pozwolić na dalsze cięcia.
Cud(ze błędne koncepcje) nad Wisłą
Z pozoru to sprawy odległe. W istocie jednak Polskę i Wyspy łączy więcej niż przepływ imigrantów zarobkowych. To także pewne idee które stoją za rozwijającymi się instytucjami. W dokumencie „Polska 2030. Wyzwania rozwojowe” rządowi eksperci zasugerowali potrzebę odchodzenia od welfare do workfare state, które byłoby otoczone tzw. welfare society. I choć rozwinięcie tej myśli na kartach raportu nie rozwiało moich wątpliwości co konkretnie ma to oznaczać, sam wyznaczony kierunek bliźniaczo przypomina to co właśnie materializowane jest przez władze brytyjskie. Ważniejsze jednak niż deklaracje jest istniejąca praktyka rządzenia, głęboko osadzona korzeniami w czasach transformacji i jej ideologii.
Przez ostatnie dekady na prowincji nastąpił gwałtowny spadek liczby publicznych bibliotek, zwłaszcza na prowincji. Obecnie zagrożona jest także działalność bibliotek szkolnych na skutek propozycji resortu, który objął ten sam Michał Boni, kierujący wcześniej przygotowywaniem rządowych strategii Polska 2030. Ba, same szkoły są masowo likwidowane lub przekazywanie – i tu znów zbliżamy się do wizji Big Society – stowarzyszeniom ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wydatki socjalne w Polsce jako w jednym z niewielu krajów UE w ciągu ostatniej dekady spadły, a kolejne reformy w polityce socjalnej, np. obecne projekty nowelizacji ustaw: o pomocy społecznej oraz o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy zmierzają z jednej strony do większego wykorzystania zasobów społeczności lokalnych i poza-publicznych świadczeniodawców, z drugiej zaś coraz większej selektywności wsparcia i uzależnienia możliwości jego otrzymania od spełnienia szeregu warunków. Sankcją może być utrata części uprawnień socjalnych, np. do publicznej opieki zdrowotnej.
Wszystko to skłania do wniosku, że w Polsce jest budowany nadwiślański wariant owego Big Society, w istocie niszczący solidarność społeczną i pozostawiający część osób poza nawiasem pomocy instytucjonalnej, której niestety często nie zastępują oddolne działania wspólnotowe. W Polsce gdzie występuje niższy poziom rozwoju ekonomicznego ( a więc mniejsze zasoby do wykorzystania na działania filantropijne) , słabsza tradycja stowarzyszeniowa i niski kapitał społeczny, realizacja tego projektu może okazać się jeszcze bardziej destruktywna niż w Wielkiej Brytanii.
***
Co ważne, wiele niepokojących społecznie procesów zachodzi niekoniecznie przy pomocy siermiężnego języka jaki święcił swe triumfy w latach dwie dekady temu. Dziś odbywa się to w otoczce znacznie bardziej wysublimowanego dyskursu niż ten którym posługiwała się choćby Margaret Thatcher i jej akolici czy w polskich realiach choćby Leszek Balcerowicz. Wobec tamtego znacznie łatwiejszy byłby protest opór, zwłaszcza gdy już poznało się na własnej skórze niektóre skutki przyjętych skrajnie indywidualistycznych i wolnorynkowych ideologii. Tymczasem dziś rozbicie wspólnoty, atomizacja i wykluczenie jednostek i rodzin dokonuje się pod przykrywką oddania jednostkom i społecznością możliwości kreowania rzeczywistości. Tu kryje się wielkie niebezpieczeństwo. Tym co wydaje się dziś pilnym zadaniem jest nie tyle walka z thatcheryzmem w jego pierwotnej formie, ale tej nowej, realizowanego przy pomocy nowych haseł i instrumentów.
Tekst ukazał się na portalu Nowe Peryferie
http://nowe-peryferie.pl/index.php/2013/04/nie-czas-na-wznoszenie-toastu/
Właściwa patronka
Przechodząc codziennie warszawskim centrum , w okolicach dworca, ze smutkiem muszę przyznać, że nadanie rondu mieszczącemu się na skrzyżowaniu Al. Jerozolimskich i Al. Niepodległości nazwiska brytyjskiej premier ma niestety pewne uzasadnienie. Polska droga rozwoju przebiegała według celów i środków do nich prowadzających bliskich temu co składa się na spuściznę tej postaci. Zwłaszcza pasuje pełne olbrzymich kontrastów społecznych centrum stolicy z biegającymi po nim zatomizowanymi jednostkami, których w zasadzie nic nie łączy, a nieopodal wisi powieszony przez Leszka Balcerowicza licznik polskiego długu.
Peany na część brytyjskiej Premier w mediach głównego nurtu są również wymowne. Część z nich zmarłą otoczyły czcią ocierającą się momentami o groteskę, urągającą poczuciu rzeczywistości. Tak oto Bartosz Węglarczyk ( niegdyś – co symptomatyczne – publicysta Wyborczej, dziś komentator Rzeczpospolitej) w komentarzu napisał „ Żegnając żelazną damę ” następujące słowa ”Bardzo cenię Żelazną Damę za jej nieustępliwość w zwalczaniu każdej ideologii, która by osiągnąć cele polityczne, sięgała po przemoc”.(sic!) w świetle tej diagnozy ocenić poparcie jakiego udzielała brutalnej dyktaturze Pinocheta w Chile? Czym było publiczna krytyka działań Nelsona Mandeli i wspieranie zaczadzonych apartheidem ówczesnych rządów RPA? Czymże – jak nie użyciem przemocy dla politycznych celów – było prowadzenie wojny o Falklandy, która przeniosły wiele ofiar? A w kraju siłowa pacyfikacja górników? Wszystko to pokazuje, że Żelazna Dama cechowała nie tyle żelazna konsekwencja w przeciwdziałaniu przemocy, co wręcz brutalny realizm, który nie powstrzymywał ją przed użyciem siły ( lub jej wsparcia) gdy widziała w tym polityczny interes. Niestety współczesne stosunki międzynarodowe pokazują, że nie była pod tym względem wyjątkiem.
Nie idźmy tą drogą
Tym niemniej, zacieranie rąk na wieść o odejściu żelaznej damy i upajanie się wizją ( nawiązując do pojawiających się komentarzy) „ gniciu w piekle wiedźmy”, jest mi zupełnie obca, a nawet więcej - uderzająca w moje społeczne przekonania . Być może przemawia przeze mnie doświadczenie człowieka, który nieraz zetknął się z odchodzeniem sędziwych osób, półświadomych i odpodmiotowionych przez postępującą niesamodzielność, ale to doświadczenie na tyle mocne, że wspomnienie o nim nie wprawna mnie w szampański nastrój. Delikatność i powaga w obliczu śmierci i umierania wydaje mi się tym z kanonów, z którego nie warto rezygnować. Nie po to by tabuizować i uwznioślać te nieuchronne wszak zjawiska, ale po to by solidarniej, łatwiej i godniej było nam się z nimi mierzyć. W przypadku Pani Thatcher nie wydarzyła się tragedia, tylko odejście to było naturalną koleją rzeczy w przypadku osoby w wieku podeszłym. Ale i tak w obliczu konfrontacji z tanatosem człowiek jest bezbronny. Zaś zgodnie z moimi przekonaniami w obliczu sytuacji wobec których ludzie stają bezbronni i słabi, właściwa jest postawa solidarności i delikatności ( co bynajmniej nie implikuje zamykania dyskusji nad politycznymi błędami postaci jakich dokonała w wymiarze publicznym). Zerwanie z tą zasadą może torować drogę do dehumanizacji przeciwnika politycznego i niewrażliwości na sytuacji drugiego podmiotu, choćby tego po przeciwnej stronie barykady. A to właśnie owa niewrażliwość na innych, w ich ludzkim wymiarze, towarzyszyła filozofii i praktyce politycznej, której hołdowała między innymi Iron Lady. Nie idźmy tą drogą.
Thatcher odeszła, thatcheryzm rozwija się dalej
Do euforii nie ma także powodu, gdy uzmysłowimy sobie jak silnie duch thatcheryzmu unosi się nad współczesną polityką. Tak krajową jak i globalną. Fakt, że ta starsza pani umarła w żaden sposób tego nie hamuje. Rządy Maggie przyniosły najbardziej trwałe efekty jeśli chodzi o zinstytucjonalizowanie pewnego ideologicznego klimatu, który pewnie i tak by się wytworzył ( wszak także w innym krajach z czasem zaistniały nieco podobne tendencje), ale ona nadała temu procesowi bardzo zintegrowaną i konkretną formę oraz zaistniała jako źródło inspiracji, z którego wielu czerpie do dziś. Główną cechą jej rządów była nawet nie tyle skłonność do siłowych rozwiązań, co indywidualizm i dez-instytucjonalizacja ludzkiej solidarności.
Widoczna do dziś niechęć Wielkiej Brytanii do pozarynkowych wymiarów integracji Unii Europejskiej czy bezpardonowana krytyka instytucji publicznego systemu dobrobytu to tego praktyczne przejawy. Wyzwalanie stosunków społecznych opartych na rywalizacji i legitymizacja nieokiełznanego pędu za zyskiem chciwości jako motoru postępu przeformułowało nie tylko reguły brytyjskiej gospodarki ( tworząc podglebie pod późniejsze zjawiska kryzysowe) ale i przede wszystkim przeorało zasady życia społecznego. W tym sensie chyba nie jest nadużyciem mówienie o konserwatywno-liberalnej rewolucji na Wyspach. I chociaż - jak w każdej rewolucji – by zaistniała, konieczny był splot wielu czynników społeczno-ekonomicznych i politycznych, a nie wyłącznie charyzma i siła politycznych liderów, ten ostatni czynnik w przypadku przemian o charakterze rewolucyjnym również odgrywa znaczącą rolę.
Nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo- to kwintesencja tego sposobu myślenia, które dziś w nieco innej jest kontynuowane jednak pod zmienionym szyldem. Mam na myśli tu śmiałe i również prowadzone z żelazną konsekwencją poczynania Premiera Davida Camerona, który to w brytyjskiej debaty publicznej wprowadził kategorię Big Society. Na pierwszy rzut oka hasło Wielkiego Społeczeństwa jest negacją tezy Maggie, iż there is no such thing as society. Jeśli jednak odpakujemy ów produkt okazuje się, że więcej znajdziemy podobieństw aniżeli różnic.
Z ludzką maską
Koncepcja Big society mającą w założeniach polegać na silniejszym uspołecznieniu polityki społecznej, oparcia jej na oddolnej aktywności obywateli i społeczności lokalnych. Pod tą niegroźnie brzmiącą formułą kryją się jednak dość niebezpieczne pomysły, radykalizujące to co zapoczątkowane zostało w latach 80. A jest to proces wycofywania się państwa ze wsparcia obywateli w zakresie zaspokojenia potrzeb społecznych a także z budowania i integrowania solidarnej wspólnoty na fundamencie obywatelstwa socjalnego. Rządy Thatcher przygotowało pod to grunt, choć na tym polu nie przyniosły bezpośrednich radykalnych zmian ( podobnie jak trwające równolegle za oceanem rządy Reagana nie zrewolucjonizowało amerykańskiego systemu socjalnego, co uczynili dopiero demokraci za prezentury Billa Clintona). Podobnie w Wielkiej Brytanii daleko idące przekształcenia welfare state w kierunku workfare przyniosły raczej kolejne dekady.
W międzyczasie miał miejsce jeszcze wieloletni interwał w neokonserwatywnej rewolucji pod postacią rządów Laburzystów z ich projektem trzeciej drogi. Można różnie oceniać te czas. Nie brakuje głosów o kontynuacji linii wyznaczonej przez żelazną damę. Osobiście stoję na stanowisku, że Blair zbyt przybliż szył się do centrum przez co socjaldemokracja brytyjska straciła wyrazistość i straciła wiele szans na zreformowanie ( a nie demontaż) brytyjskiego brytyjskiego systemu publicznego, jednak była to polityka –zarówno na poziomie koncepcji i praktyka – która jednak wyrastała z innego pnia niż dążenia torysów oraz wspierających ich neoliberalnych i neokonserwatywnych ideologów. Dziś zaś likwidowany są osłony.
Jeśli uznamy, że „trzecia droga” Blaira to w istocie thatcheryzm z ludzką twarzą, to dziś mamy do czynienia z czymś poważniejszym – Thatcheryzmem z ludzką maską. Pod przykrywką uspołecznienia i oddolnej partycypacji, kryją się stanowcze kroki prowadzące do prywatyzacji ryzyk socjalnych i zostawienia – przynajmniej części – obywateli samym sobie lub względnie zdanych na łaskę filantropii, która w warunkach kryzysowych ma zresztą trudniejsze warunki rozwoju.
Państwo się wycofuje, społeczeństwo rozpada
By nie być gołosłownych, można przypomnieć działaniach, które – mimo protestów społecznych – zostały już podjęte. Gigantyczne, bezprecedensowe cięcia socjalne i – szerzej patrząc - publiczne. Przygotowany przez brytyjskich naukowców raport Poverty and Social Exclusion wskazuje, że sytuacja najuboższych osób jest dziś trudniejsza niż w szczytowym okresie Rządów Thatcher. Trzy miliony nie mogących sobie zapewnić ubrania na rozmowę kwalifikacyjną, 4 mln – niedożywionych i 11 mln żyjących w nieodpowiednich warunkach mieszkaniowych to liczby, które trudno bagatelizować.
Reforma systemu socjalnego w kierunku ograniczenia zakresu wsparcia i dyscyplinującego podejścia do pracy, co pozostawia wiele osób pozostawia bez pomocy, a ponadto wymusza mobilność, która wykorzenia ludzi ze społeczności i dezintegruje je. Innym błędem jest zwijanie się publicznych instytucji integracyjno-kulturalnych w terenie ( jak domy kultury) co uderza w szanse integracji i socjalizacji młodych ludzi. Do tego wprowadzone w ostatnich latach podnoszenie czesnego dla studentów ogranicza dla wielu z nich szanse awansu i rozwoju. Erupcja wandalizmu latem 2011 roku powinna być sygnałem ostrzegawczym przed tego typu polityką, która pozostawia wiele osób w poczuciu wykorzenienia i braku perspektyw to droga do społecznego Armagedonu a nie budowy wielkiego społeczeństwa. Już dziś na wyspach występuje zatrważający poziom rozwarstwienia i dezintegracji – mimo że socjał jest tam w porównaniu np. z tym co u nas - wysoki.
Dalsze plany cięć socjalnych spotykają się z krytyką ekspertów. Niedawno na łamach „ Guardiana” grupa 50 profesorów z dziedziny polityki społecznej wystosowała list otwarty do Premiera w którym ostrzegają przed społecznymi skutkami polityki cięć, która uderzy bardzo silnie w najuboższych. Bagatelizowanie kolejnych światełek alarmowych może mieć ciemny finał w postaci głębokiej deprywacji potrzeb najbiedniejszych, w tym wpędzenia w ubóstwo 200 tys. dzieci. Skoro już teraz tak liczne grupy cierpią na niedożywienie, a co dziesiąty Brytyjczyk ma trudności z ogrzaniem własnego mieszkania, nie można sobie pozwolić na dalsze cięcia.
Cud(ze błędne koncepcje) nad Wisłą
Z pozoru to sprawy odległe. W istocie jednak Polskę i Wyspy łączy więcej niż przepływ imigrantów zarobkowych. To także pewne idee które stoją za rozwijającymi się instytucjami. W dokumencie „Polska 2030. Wyzwania rozwojowe” rządowi eksperci zasugerowali potrzebę odchodzenia od welfare do workfare state, które byłoby otoczone tzw. welfare society. I choć rozwinięcie tej myśli na kartach raportu nie rozwiało moich wątpliwości co konkretnie ma to oznaczać, sam wyznaczony kierunek bliźniaczo przypomina to co właśnie materializowane jest przez władze brytyjskie. Ważniejsze jednak niż deklaracje jest istniejąca praktyka rządzenia, głęboko osadzona korzeniami w czasach transformacji i jej ideologii.
Przez ostatnie dekady na prowincji nastąpił gwałtowny spadek liczby publicznych bibliotek, zwłaszcza na prowincji. Obecnie zagrożona jest także działalność bibliotek szkolnych na skutek propozycji resortu, który objął ten sam Michał Boni, kierujący wcześniej przygotowywaniem rządowych strategii Polska 2030. Ba, same szkoły są masowo likwidowane lub przekazywanie – i tu znów zbliżamy się do wizji Big Society – stowarzyszeniom ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wydatki socjalne w Polsce jako w jednym z niewielu krajów UE w ciągu ostatniej dekady spadły, a kolejne reformy w polityce socjalnej, np. obecne projekty nowelizacji ustaw: o pomocy społecznej oraz o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy zmierzają z jednej strony do większego wykorzystania zasobów społeczności lokalnych i poza-publicznych świadczeniodawców, z drugiej zaś coraz większej selektywności wsparcia i uzależnienia możliwości jego otrzymania od spełnienia szeregu warunków. Sankcją może być utrata części uprawnień socjalnych, np. do publicznej opieki zdrowotnej.
Wszystko to skłania do wniosku, że w Polsce jest budowany nadwiślański wariant owego Big Society, w istocie niszczący solidarność społeczną i pozostawiający część osób poza nawiasem pomocy instytucjonalnej, której niestety często nie zastępują oddolne działania wspólnotowe. W Polsce gdzie występuje niższy poziom rozwoju ekonomicznego ( a więc mniejsze zasoby do wykorzystania na działania filantropijne) , słabsza tradycja stowarzyszeniowa i niski kapitał społeczny, realizacja tego projektu może okazać się jeszcze bardziej destruktywna niż w Wielkiej Brytanii.
***
Co ważne, wiele niepokojących społecznie procesów zachodzi niekoniecznie przy pomocy siermiężnego języka jaki święcił swe triumfy w latach dwie dekady temu. Dziś odbywa się to w otoczce znacznie bardziej wysublimowanego dyskursu niż ten którym posługiwała się choćby Margaret Thatcher i jej akolici czy w polskich realiach choćby Leszek Balcerowicz. Wobec tamtego znacznie łatwiejszy byłby protest opór, zwłaszcza gdy już poznało się na własnej skórze niektóre skutki przyjętych skrajnie indywidualistycznych i wolnorynkowych ideologii. Tymczasem dziś rozbicie wspólnoty, atomizacja i wykluczenie jednostek i rodzin dokonuje się pod przykrywką oddania jednostkom i społecznością możliwości kreowania rzeczywistości. Tu kryje się wielkie niebezpieczeństwo. Tym co wydaje się dziś pilnym zadaniem jest nie tyle walka z thatcheryzmem w jego pierwotnej formie, ale tej nowej, realizowanego przy pomocy nowych haseł i instrumentów.
Tekst ukazał się na portalu Nowe Peryferie
http://nowe-peryferie.pl/index.php/2013/04/nie-czas-na-wznoszenie-toastu/