Masakra w Gazie i prawicowe liczytrupy
2008-12-31 13:15:53
27 grudnia 2008 r. lotnictwo izraelskie zmasakrowało w Strefie Gazy niemal 300 osób. Porównajmy: od wybuchu Drugiej Intifady we wrześniu 2000 r. zginął w przybliżeniu jeden Izraelczyk na sześć tysięcy (w tym jeden na piętnaście tysięcy - w wyniku zamachów samobójczych). Tymczasem tylko jednego dnia (!) w Gazie zginął odsetek ludności, bardzo zbliżony do odsetka Izraelczyków, którzy zginęli z rąk Palestyńczyków w ciągu kilku lat.

Rzecz jasna, bezwarunkowi obrońcy polityki izraelskiej będą głośno protestować przeciw stwierdzeniom o dokonywanym przez Izrael ludobójstwie, często zarazem podtrzymując nieuprawnione twierdzenia o „ludobójstwie” dokonywanym przez palestyński ruch oporu.

Dajmy zatem – prawda, że rzucone ad hoc – porównanie: ekscesy tak zwanej „rewolucji kulturalnej” w Chinach miały w ciągu kilku lat pochłonąć około 500 tys. ofiar. Gdyby represje o natężeniu podobnym do tych, jakie 27 grudnia spotkały mieszkańców Gazy, miały spotkać ludność kraju zbliżonego ludnościowo do Chin, oznaczałoby to co najmniej 250 tys. ofiar jednego dnia. Czy wszyscy ci, którzy lżą krytyków polityki izraelskiej jako „antysemitów”, zgodzą się w takim razie ze stwierdzeniem, że hunwejbini nie dokonali jakiegokolwiek ludobójstwa?

Przywołuję logikę „kto spowodował więcej ofiar”, gdyż prawicowe (i pseudolewicowe) liczytrupy najróżniejszej maści z lubością stosują ją w celu relatywizacji zbrodni izraelskich. Zobaczmy, co może z niej jeszcze – nieoczekiwanie dla nich – wyniknąć: represje stanu wojennego to przecież zgodnie z nią „lajcik” wobec tego, co Izrael każe znosić Palestyńczykom. Czy wobec tego da się obronić stwierdzenie, że ci, którzy na całym świecie solidaryzowali się z pierwszą „Solidarnością”, kierowali się na przykład rusofobią? Poza tym: czy prezydent Kaczyński powie teraz, że „przymuszanie Gruzji do pokoju” przez Rosję pochłonęło „zaledwie” nieco ponad 150 ofiar?

Podobnych przykładów można znaleźć dowoli. Gdy w kwietniu 2002 r. doszło do potwornej dewastacji kwartału obozu dla uchodźców w Dżeninie, źródła palestyńskie podały zawyżoną liczbę 500 ofiar. Dało to oręż obrońcom polityki izraelskiej: wedle nich „nie doszło do masakry”, skoro wskutek działania armii izraelskiej zginęło – jak powtarzali – „tylko (sic!) nieco ponad 50 ofiar”. Oto co między innymi wynikłoby z logiki liczytrupów: w internecie dostępne jest nagranie „Ballady o Janku Wiśniewskim”, w którym słyszymy, że w grudniu 1970 r. na Wybrzeżu „poległy setki robotników”. To oczywiste wyolbrzymienie, w swej skali łudząco podobne do tego, jakie miało miejsce w związku z wydarzeniami w Dżeninie. Czy usprawiedliwia to tezę, że wówczas „nie doszło do masakry” na Wybrzeżu?

Jednak nie ilościowa skala tragicznych śmierci, ani ich odsetek, ma najważniejsze znaczenie. Jałowa jest też mantra o „przemocy, którą stosują obie strony”. Pierwszeństwo bowiem winno mieć tu bezwzględnie rozróżnienie między przemocą panujących i przemocą ciemiężonych – panujących i ciemiężonych bezustannie od kilkudziesięciu lat. Wszelkie inne rozróżnienia pozostają co najwyżej drugorzędne.

Bez uznania tego faktu zupełną niemożliwością pozostaje zrozumienie wydarzeń na Bliskim Wschodzie.

poprzedninastępny komentarze