2008-07-19 23:19:34
Przejść się po sąsiadach zapisując wszystkich chętnych lub odwiedzić lokalne centrum kulturalne w okolicach sklepu monopolowego i tam uzupełnić, kosztem kilku win owocowych, masy członkowskie.
Można również liczyć na przyłączenie się do dużej partii „robotniczej”, licząc, że stojące za nią „masy mogą zmienić rzeczywistość”. Taki sukces osiągają dziś niektórzy lewicowi entryści (czyli ludzie wciąż wierzący w mit działania w "dużych" "poważnych" partiach - czytaj SLD).
Dzięki ich pracy Wojciech Olejniczak nie boi się już stanąć obok osób w koszulkach z Che Guevarą, a gdy przyjrzymy się wypowiedziom Grzegorza Napieralskiego, to biorąc co którąś literę uzyskamy hasło „popierajmy rewolucję boliwariańską i socjalizm”. Nawet sam premier Donald Tusk najwyraźniej pod wpływem entrystów w SLD (czyżby pod wrażeniem ich trwającej wciąż kampanii przeciwko PiS?) przywitał się podczas szczytu UE-Ameryka Łacińska z Hugo Chavezem.
Wydaje ci się to głupie Czytelniku? Masz rację, to jest głupie, ale odzwierciedla niestety rozumowanie część polskiej lewicy, wierzącej w mit masowości. Cierpiąc na dziwny rodzaj megalomanii mierzy ona swoją siłę głównie liczbą wypełnionych deklaracji członkowskich lub wielkością nielewicowych partii w których dokonuje entryzmu.
Często zresztą „masowcy” wyśmiewają się z grup „kanapowych”. W końcu mają ważniejsze rzeczy niż działalność, wciskanie ludziom deklaracji członkowskich lub lobbowanie wśród aparatczyków zaprząta ich całkowicie (entryści np. nie zaszczycają swoją obecnością pikiet i demonstracji na których nie występują persony pokroju Olejniczaka czy Napieralskiego – wiadomo jest to strata czasu i o wiele więcej przychodzi lewicy z tego aby nasi kochani wodzowie „socjaldemokracji” mieli w tle flagę z Che).
Tymczasem można inaczej. Skuteczny jest przede wszystkim ten, kto ma pomysł dotarcia do ludzi z bardziej złożonym przekazem niż „musisz się do nas zapisać”. Także nawet mały happening czy akcja bezpośrednia mogą przy odpowiednim przygotowaniu zwrócić uwagę na problem, którego dotyczą, skuteczniej niż smętna kilkusetosobowa demonstracja, przypominająca pieszą wycieczkę.
Dlatego apeluję, zamiast ćwiczyć wypełnianie deklaracji członkowskich, albo liczyć na „Zapatero polskiej lewicy” tudzież innego aparatczyka, postarajcie się znaleźć kontakt ze zwykłymi ludźmi, tymi którzy mają problemy lokatorskie czy w miejscu pracy. To im powinno się mówić o potrzebie samoorganizacji i działania na rzecz zmian, bez tego jesteśmy skazani na dalsze papierowe wyścigi „partii masowych” oraz wiecznych entrystów.
To takie wakacyjne zadanie, również dla ciebie czytelniku