2009-03-10 19:56:36
Powtarzający owe hasełka najwyraźniej wierzą w leninowskie przechodzenie ilości w jakość, bo wystarczy im, że kobiety będą w życiu publicznym, nieważne jakie.
O tym czym grozi realizacja hasełek części uczestniczek manify przekonałem się na własnej skórze nieco przed 8 marca.
Na organizowaną przez Lewicową Alternatywę debatę o ekonomii uczestniczącej przyszła była posłanka UP (z litości pominę imię i nazwisko, jesli komuś na tym zależy i tak dowie się z netu o kogo chodzi). Mówienie, że pojawiła się aby debatować, jest zresztą nieco na wyrost, ona przyszła aby oświecić ciemny lud.
Spóźniła jedynie około godziny, czyli olała całą merytoryczną część wykładu. Na wstępie stwierdziła że jest architektem z wykształcenia, a ponieważ na zebranych najwyraźniej nie wywarło to wrażenia, dodała, że w latach 1993-1997 była posłanką z Warszawy. Przemowa ta nijak miała się do tematu spotkania, ale najwyraźniej chodziło o to aby zebrani mogli wyrazić podziw wizytą zaszczytnego gościa.
Zaszczytny gość zauważywszy, że uczestnicy debaty nie padli na kolana przed majestatem, postanowił zadziwić ich swoimi wszechstronnymi poglądami.
Pani była poseł stwierdziła, że nie zna się na ekonomii uczestniczącej (temacie debaty), a Marksa nie czytała - "jedynie w dawnych czasach broszurki wydawane przez partię". Później przeprowadziła analizę myśli marksistowskiej, aby stwierdzić, że Karol miał rację, ale "zrobił głupotę z tym podziałem klasowym".
W tym momencie faktycznie części słuchaczy opadły szczęki, co pani była posłanka uznała najwyraźniej za zachętę do dalszych wypowiedzi.
Jej zdaniem postęp jest dziełem klas wyższych, które pochylają się nad biednymi i aby pomagać innym należy mieć co najmniej samochód (sic!). Biedni są natomiast zbyt otępiali aby cokolwiek zrobić, więc politycy, naukowcy i inni mędrcy powinni nimi kierować.
Szczęki słuchaczy opadały coraz bardziej.
Nasz gość w kolejnej turze swoich wynurzeń nawiązał jeszcze do Lenina, który "wielkim człowiekiem był" i "zrobił wiele dobrego" (jak ma się to do odrzucenia przez nią podziału klasowego, tego pani nie powiedziała, a szkoda).
Najwyraźniej nieco poirytowana chichotami na sali poderwała się na końcu i stwierdzając, że "jest jeszcze coś takiego jak empatia!" wyszła, zostawiając nas ze szczękami opadniętymi tak mocno że grożącymi wywichnięciem.
Zastanawia mnie czy powrót byłej pani poseł do parlamentu satysfakcjonowałby różne pozarządowe feministki. Zapewne tak, bo przecież dla nich kryterium płciowe jest niesłychanie ważne. Pani poseł mogłaby sobie mówić o tym, że trzeba mieć samochody aby pomagać innym z mównicy sejmowej i ośmieszać lewicę, ale przecież to kobieta.
Wszystko to mogłyby opisywać rzetelne dziennikarki takie jak Dominika Olszewska. O nasze płace zadbałaby Henryka Bochniarz z PKPP Lewiatan, a Magdalena Środa zadbałaby aby zbyt długie urlopy macierzyńskie i ochrona prawna pracownic wracających do pracy po urodzeniu dziecka, nie utrwalały patriarchalno mizoginistycznego ciemnogrodu.
To byłoby prawdziwe zwycięstwo równouprawnienia, przecież kobiety nie mogą wyzyskiwać innych, oszukiwać, czy okradać.
Tylko taki wredny konserwatysta jak ja może dziś chcieć powrotu do tradycji 8 marca jako święta walki o prawa kobiet z klasy pracującej, a nie wiecznych działaczek pozarządowych, businesswomen czy politykierek. To nie jest przecież trendy, ani tym bardziej "jazzy"