2009-03-22 20:59:21
Masz problemy ze znalezieniem pracy? Za mało zarabiasz? Zostań bojownikiem o "demokrację", a kto wie, może granciki popłyną szerokim strumieniem do twojej kieszeni
Teraz drogi czytelniku podzielę się z tobą pomysłem jak tego dokonać.
Na początek znajdujemy jakiś mało znany w Polsce Kraj. Każdy czytelnik "Gazety Wyborczej" wie, że Aleksander Łukaszenko każe milicji strzelać do przechodniów, a Fidel Castro dla zabawy codziennie rozstrzeliwuje opozycjonistę. "Demokratyzowanie" Kuby czy Białorusi jest już mocno obsadzone, a dotacje z różnych źródeł rozdzielone między zajmujących się tym biznesem.
Dlatego nasz cel powinien być skromniejszy i bardziej egzotyczny. Może to być na przykład Gwinea Bissau, czy jakieś inne państwo trzeciego świata - ważne jednak aby było neutralne lub nieprzychylne polityce Stanów Zjednoczonych (nie uzyskamy funduszy na walkę nawet z najgorszą, prawdziwą dyktaturą, jeśli wspiera ona politykę Waszyngtonu).
Dla uproszczenia w poniższym mini poradniku posłużę się Gwineą Bissau, małym afrykańskim państewkiem, o którym nawet interesujący się polityką międzynarodową wiedzą zwykle tylko tyle że istnieje.
Na wstępie należy zajrzeć do netu i dowiedzieć się jak nazywa się prezydent danego kraju oraz gdzie dokładnie się on znajduje.
Dobrze byłoby też wyszukać kogoś stamtąd pochodzącego, o czym później.
Po przeprowadzeniu tych działań jako zatroskani obrońcy praw człowieka piszemy dramatyczny list, najlepiej do "Gazety Wyborczej" lub innego podobnego medium, któremu "nie jest wszystko jedno". W tekście przedstawiamy zbrodnicze działania reżimu..... (tu wstawiamy nazwisko prezydenta lub premiera wybranego kraju). Argumentujemy iż problem jest poważny i niedostrzegany na świecie, stąd brak o nim szerszych informacji w międzynarodowych mediach.
Aby uwiarygodnić naszą historyjkę pokazujemy znalezionego uprzednio przebywającego w Polsce krajowca (najlepiej jeśli będzie to student mogący w ten sposób starać się o korzystniejsze stypendium lub inne profity). Dobrze także nawiązać kontakt z jakąś opozycyjną partią czy organizacją z tego kraju. Skoro białoruska opozycja często zajmuje się pozyskiwaniem stypendiów i funduszy dla swoich ludzi uwiarygadniając "prześladowania" jakie ich spotykają, to podobna klika z jeszcze dalszego kraju tym bardziej byłaby tym zainteresowana.
Jeśli rodzimi dziennikarze nam uwierzą i zaczną prowadzić śledztwo dziennikarskie to należy iść za ciosem. Korespondent GW udaje się powiedzmy właśnie do Gwinei Bissau zaniepokojony wiadomościami od nas i tamtejszej opozycji, historię możemy uwiarygodnić. Na przykład dzwonimy na tamtejsze lotnisko, informując, że dziennikarz X z Polski to w rzeczywistości znany przemytnik. Rewizja osobista i kilkunastogodzinna prewencyjna odsiadka przekonałaby go jeszcze bardziej co do zbrodniczości reżimu.
Później otwiera nam się już droga do rozgłosu i funduszy (znacznie węższa niż demokratyzatorom Białorusi, ale niestety - kto pierwszy ten lepszy). Jako obrońcy demokracji w Gwinei Bissau możemy starać się o granty z Fundacji Batorego i innych tego typu grup. Przed nami koncerty z udziałem gwiazd, sprowadzanie na stypendia studentów z Gwinei, którzy też nam coś za to zawsze odpalą, a kto wie może nawet spotkania z Lechem Wałęsą którego nie chcieli w Wenezueli, ale może zechcą w Gwinei Bissau.
Z takiej działalności przy dobrym główkowaniu da się całkiem nieźle utrzymać i to za pieniądze podatnika (najlepszym przykładem jest nadająca z terenu Polski telewizja Biełsat, niosąca gazetowowyborczą "demokrację" uciśnionym wschodnim sąsiadom)
Na koniec na poważnie. "Demokratyzowanie" innych krajów w stylu Gazety Wyborczej to jeden z najbardziej obrzydliwych procederów. Nagle okazuje się, że wszyscy młodzi ludzie, którzy chcą przyjechać na studia do Polski z Białorusi to wielcy opozycjoniści, a tamtejsze partie opozycyjne to prężne organizacje, za którymi stoją masy. To że ludzie w różnych krajach wybierają reżimy (czytaj rządy nie podobające się GW czy władzom Polski) jest w myśl tej logiki jedynie wynikiem ucisku i braku dostępu do wolnych mediów.
Przy całej niechęci do Łukaszenki i jemu podobnych, "demokraci" za pieniądze z Polski czy USA wzbudzają we mnie podobną odrazę, różniąc się od rządzących tylko źródłem finansowania.