2011-08-01 12:55:05
Jestem entuzjastą uczenia historii w "żywy" sposób, między innymi przez rekonstrukcje. Jednak to co dzieje się przy okazji warszawskich uroczystości jest nie rekonstrukcją, a tragifarsą.
Podczas którychś z poprzednich uroczystości mieliśmy okazję obejrzeć rekonstruktorów w mundurach brytyjskich i amerykańskich spadochroniarzy oraz powstańców jeżdżących z nimi jeepem. Widząc to jeden z moich kolegów skomentował: "wsparcie zachodnich aliantów wprawdzie spóźnione, ale przecież przybyło".
W tym roku zadziwił mnie natomiast zorganizowany z okazji rocznicy bieg przez miasto, który rozpoczęło odśpiewanie "Roty" (nie wiadomo dlaczego kojarzonej z Powstaniem Warszawskim).
W jego trakcie biegacze zostali ostrzelani z KMu przez rekonstruktorów w mundurach powstańców (nie, to nie jest żart!). Wprawdzie ostrzał był prowadzony tylko ślepakami, ale i tak wywołało to zachwyt gawiedzi, zarówno biegającej jak tej dziennikarskiej.
W przyszłym roku proponuję kolejny Dzień Pieszego Pasażera... przepraszam Dzień Powstania Warszawskiego uświetnić jeszcze większymi atrakcjami, na przykład obrzucić uczestników uroczystości imitacjami koktajli Mołotowa, wybranego biegacza wyciągnąć pod mur i przeprowadzić udawaną egzekucję itp. Gawiedź i dziennikarze byliby zachwyceni (zapewne z "rozstrzelanym" włącznie).
Może jestem staroświecki, ale wydaje mi się, że rekonstrukcje mają swoje granice, dobrego smaku i realizmu. Powstanie nie było świetną zabawą w bieganie pod ostrzałem i pikniki na barykadach. Powstańcy nie posiadali też uzbrojenia porównywalnego z elitarnymi jednostkami niemieckimi, co często prezentują rekonstruktorzy. Wiadomo jednak że rekonstruowanie walki, w której jedna ze stron ma 3-4 karabiny na oddział nie byłoby dostatecznie efektowne.
Wreszcie ostatnia i najważniejsza rzecz. Nie bronię nikomu udziału w pseudo historycznych szopkach, ale dlaczego odbywają się one za pieniądze samorządu, czyli zwykłych obywateli. Jeśli kogoś bawi gdy strzela się do niego ślepakami niech sam zapłaci (chętnie sam przyjąłbym wykonanie takiej 'usługi") i nie nazywa tego "żywą lekcją historii".