2012-05-30 13:00:08
Produkcja mogłaby nazywać się „Kac Solidarność”, a oto streszczenie scenariusza:
Robotnik stoczniowy Jan Kowalski bierze udział w strajku na wybrzeżu. Już widzi dowożonego do Stoczni Gdańskiej motorówką Lecha Wałęsę, gdy dostaje zapaści po wypitym wcześniej spirytusie technicznym i zapada w śpiączkę.
Rok 2012, po latach śpiączki (oczywiście tak długa śpiączka jest absurdalna, ale w większości produkcji filmowych absurdy tego typu są normą) Jan Kowalski budzi się w wyniku szoku. Kilkudziesięcioletnia aparatura podtrzymująca życie właśnie odmówiła posłuszeństwa. Stoczniowiec wstaje z łóżka i patrząc na otaczające go sprzęty dochodzi do wniosku, że musiało minąć kilka dni od jego alkoholowego wyskoku. Wychodząc z Sali widzi ekran telewizora. Najpierw w Dzienniku pokazują pływającą po Wiśle barkę z napisem Polska oraz malowanie trawy przed jakimiś mistrzostwami.
- Chyba to trwało więcej niż kilka dni, bo o tym nie słyszałem, ale w sumie kto jeszcze zwraca uwagi na te rządowe obchody dożynek i innych świąt, myśli sobie Kowalski.
W następnej informacji pojawia się Lech Wałęsa i mówi, że na miejscu premiera pałowałby związkowców. Kowalski jest w szoku. Postanawia sprawdzić co tak strasznego stało się podczas jego „odlotu”. Kradnie z szatni ubranie i rusza na miasto.
Najpierw udaje się pod Stocznię Gdańską. Brama niby taka sama, patron pozostał, zdjęcie Papieża, kwiaty, ale wokół coś pusto. Strażnik mówi mu, że stocznia upada.
- Jak to, władza zamknęła? Zemsta za strajk? Pyta Kowalski.
- Panie, coś się pan z choinki urwał. Kapitalizm, redukują zbędne zatrudnienie, a pan stad spadaj, bo zaraz do Muzeum Solidarności przyjeżdża rządowa delegacja i nam tu żadnych wichrzycieli nie trzeba, odpowiada strażnik.
Kowalski zszokowany odchodzi od bramy i natyka się na grupę protestujących staruszek.
- Protestujecie przeciwko władzy? Pyta, ja też protestowałem.
- Jezusiemaryjo! Krzyczą staruszki,
- Krzyża Pan bronił! i przystępują do obściskiwania Kowalskiego.
- Nie wiem o jaki krzyż Paniom chodzi, ale ja strajkowałem, w stoczni.
- W stoczni? To na pewno żeby tego antychrysta Lenina z bramy zdjęli, ciągnie jedna ze staruszek.
- Szczerze mówiąc to mi on tam obojętny. My chcieliśmy samorządu pracowniczego, socjalizmu bez wypaczeń.
- Komunista! Krzyczy jedna ze staruszek.
- I na pewno Żyd! dodaje druga, po czym cała grupka sięga po parasolki i przegania zdezorientowanego stoczniowca.
Przerażony Kowalski ucieka. Gna przez miasto, póki nie potyka się o nogi jakiegoś bezdomnego. Patrzy na niego i nie wierzy.
- Józek! Jak ty się postarzałeś. Tylko kilka dni minęło a ty się tak stoczyłeś, nie jesteś w robocie, tylko zalegasz gdzieś na ulicy? Mówi Kowalski do przypadkowo spotkanego kolegi z dawnej pracy.
- Janek? Ty żyjesz? Jak napiłeś się tego spirytusu wtedy na strajku to myśleliśmy, że umarłeś, a przestrzegaliśmy, że na strajku się nie pije! Teraz nie ma już stoczni, nie ma pracy, z domu mnie właśnie eksmitowali!
- Eksmitowali? To teraz już komuna i z mieszkań wyrzuca?! Pyta Kowalski
- Coś ty się z choinki urwał? Nie komuna, tylko znalazł się prywatny właściciel budynku, a w ogóle, to przecież i tak istniejesz tylko w mojej głowie, odpowiada kolega Kowalskiego i zaczyna coś niewyraźnie bełkotać.
Przerażony jeszcze bardziej Kowalski ucieka dalej. Wpada na jakiegoś człowieka w mundurze, który akurat pałuje innego bezdomnego.
- Zostaw człowieka pracy ZOMOwcu! Krzyczy zdesperowany i całkowicie zdezorientowany Kowalski.
Policjant obraca się i dla odmiany zaczyna okładać Kowalskiego.
- Funkcjonaruisza Obrażasz śmieciu? Już ja ci pokażę ZOMOwca i przeszkadzanie w interwencji, stwierdza policjant przerywając pałowanie Kowalskiego, żeby psiknąć mu w oczy gazem pieprzowym.
Na miejsce przyjeżdża radiowóz posiłkami i zabiera wyrywającego się Kowalskiego na komendę.
Następnego dnia w kronice kryminalnej lokalnego dziennika ukazuje się notka „Wczoraj na jednej z głównych ulic zatrzymano szaleńca, który twierdził że jest stoczniowcem i walczy o socjalizm bez wypaczeń. Wyzywał funkcjonariuszy od ZOMOwców. Napadł na jednego z interweniujących policjantów, w wyniku czego funkcjonariusz ma poważne stłuczony palec i wymagał hospitalizacji”.
Po pewnym czasie w mediach ukazuje się jeszcze notatka, że ów szaleniec chciał dostać się do Lecha Wałęsy, żeby ostrzec sprawdzić, czy nie był zmuszany do wypowiadania się przeciwko związkowcom, a także pomóc mu w ewentualnej ucieczce z miasta. Były przywódca "Śolidarności" stwierdza, że jest to najlepszy dowód na to iż jego wrogowie wykorzystują niebezpiecznych szaleńców, a władza ma rację zaostrzając środki bezpieczeństwa.
Niestety moja propozycję filmową od najbardziej popularnych produkcji odróżnia brak happy endu. W obecnych czasach byłby on jednak jeszcze mniej realistyczny niż najbardziej nieprawdopodobne sceny walk w filmach akcji.
Choć kto wie? Happy end może zależeć od nas.