Uwiąd demokracji (wojna "u bram")
2014-12-15 19:17:10
Parlamentarny system przedstawicielski jest
zmurszały; w jego ramach niczego już się
nie dokona. Trzeba szukać nowych rozwiązań.

Antonio NEGRI
System demokracji przedstawicielskiej przeżywa kryzys wraz z uwiądem tzw. „klasy średniej” którego była ona zasadniczym nośnikiem i beneficjentem. Widzą to od dość dawna - na pewno od ponad 2 dekad - co światlejsi obserwatorzy życia publicznego na świecie (o Polsce nie warto wspominać bo to peryferia intelektualne współczesnego świata oraz ideowe pobojowisko wykarczowane przez akolitów jednowymiarowej, neoliberalnej w każdym wymiarze, rzeczywistości). Już na przełomie XX i XXI wieku sędziwy i konserwatywny lord Ralf DAHRENDORF napisał „że coś niedobrego dzieje się z demokracją”. Chodziło mu o Europę nie zarażoną jeszcze widocznymi dziś wirusami tego kryzysu. Niewielka liczba uczestników wyborów - w Europie środkowo-wschodniej jest to szczególnie widoczne (choć i w zaawansowanych demokracjach trend jest wyraźnie spadkowy, ale np. w USA podczas wyborów prezydenckich notuje się notorycznie frekwencję około 50-55 procentową, zaś w ostatnich wyborach uzupełniających do Kongresu uczestniczyło jedynie 36 % Amerykanów uprawnionych do głosowania) – to główny element tego zjawiska.
W tym kontekście warto choćby jeszcze zwrócić uwagę na fakt wielkiej ilości głosów nieważnych jakie znalazły się w urnach podczas ostatnich wyborów samorządowych w Polsce. Pozwalam sobie nie zgodzić się z większością komentatorów tłumaczących to zjawisko skomplikowaną ordynacją wyborczą i niejasnym sposobem oddawania głosów. A może była to forma protestu, sposób wyrażenia dezaprobaty wobec elit życia publicznego, metoda pokazania całej tzw. klasie politycznej popularnej „czerwonej kartki” ? - nie mamy na kogo głosować, wszyscy jesteście „do bani”.
Gdy demokracja więdnie, kryzys się pogłębia, a napięcia społeczne rosną (permanentne protesty i strajki – Grecja, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Belgia, Niemcy, uliczne zajścia w Szwecji, Francji itd.), elity muszą znaleźć wyjście z sytuacji. A tym najlepszym wyjściem zarówno w przestrzeni społecznej jak i ekonomiczno-gospodarczej (długi, wierzytelności, spadki wartości papierów wartościowych, wahania giełd, boom na złoto itd.) jest wojna sprzyjająca koniunkturze i napędzaniu zysków właścicielom środków produkcji (zwłaszcza zbrojeniowej, a za tym - w całej gospodarce). O zagrożeniach niesionych przez tzw. kompleks militarno-przemysłowy ostrzegał w swym pożegnalnym przemówieniu jako 34 prezydent USA z początkiem 1961 roku Dwight EISENHOWER: „W pracach rządu, musimy bronić się przed zdobyciem nieograniczonego wpływu przez kompleks wojskowo-przemysłowy. Potencjał groźnego wzrostu jego siły istnieje i będzie się utrzymywać. Nie możemy nigdy pozwolić, aby siła tego połączenia zagroziła naszej wolności lub procesom demokratycznym”.
Rodzi się pytanie – czy to co jest dobre dla Ameryki (a przede wszystkim dla jej korporacji trans-narodowych, dla jej wielkiego bussinesu i Wall Street) jest dobre dla świata ? Czy wersja demokracji w wydaniu made in USA to clou rozwoju naszego gatunku ? Tak sądzą darwiniści społeczni i totumfaccy tego co nazywa się american way of life. Są pewni, że treści demokracji wypracowane przez społeczeństwo nad Potomakiem, Missisipi i Kolorado są ostateczne, a w związku z tym „….społeczeństwo amerykańskie rozpoznało już treści demokracji i wystarczająco je urzeczywistniło. Teraz nastał czas wdrażania demokracji przez inne narody i społeczeństwa” (prof. Adam KARPIŃSKI). W takim razie musimy w sposób bezwarunkowy uznać całą kulturę zachodnią za najsubtelniejszy i najznakomitszy wytwór ludzkości w tej materii,, ale „…służący głównie do dominacji nad drugim człowiekiem, której obca jest pokora, tolerancja, wolność i równość - a więc te idee, które tę kulturę wytworzyły - zwłaszcza wówczas, gdy wartości te i wzory zechciano by urzeczywistniać w innych realiach kulturowych, lecz bez naszej akceptacji” (prof. Zbigniew STACHOWSKI). Czeski intelektualista Vaclav BELOHRADSKY, wykładowca Uniwersytetu w Pradze mówi wprost o erze ubóstwienia własnego głosu (co prawda parafraza ta odniesiona jest do sytuacji istniejącej w Ameryce rządzonej przez Georga Busha II i jego neokonserwatywny klan, ale moim zdaniem oddaje ona zasadniczo esencję prezentowanego problemu).
Protest przeciwko takiej próbie (neokolonialnej i paternalistycznej w swym ostatecznym wymiarze) unifikacji świata najtrafniej wyraża stanowisko prof. Yogendry YADAVA (z Centre for Study of Developing Societies – Delhi) wyrażone w Warszawie (2000) na jednej z międzynarodowych konferencji: „Przyszłość nie może być jednokierunkową ulicą. Nie można się zgodzić na to, żebyśmy przyjęli dokument, który napisaliście w Nowym Jorku, w nowojorskiej optyce, wyrażając nowojorskie wartości. My też mamy coś do dania”.
Wprzęgając się w rydwan jednego tylko elementu ludzkiego bytu – w jakiejkolwiek formie - pozbawiamy się jednocześnie możliwości etycznie zorientowanej jurysprudencji do szerzenia naszych podstawowych, oświeceniowych, cywilizacyjnych wartości, ich promocji oraz reklamy jako uniwersum. Właśnie dlatego, to co przywykliśmy uznawać za konstytutywne dla naszej kultury, a równocześnie chcielibyśmy aby wszyscy tak sądzili (pojęcie osoby, znaczenie wolności, demokracji czy pluralizmu, kantowskie das ich, prymat indywiduum nad zbiorowością), jest odrzucane, potępiane i deprecjonowane jako imperializm kulturowy, nieposzanowanie odmienności i doświadczeń historycznych, totalizm idei, form i metod. To dlatego uprawnione jest stwierdzenie, iż Zachód nie podbił świata dzięki wyższości swoich ideałów, wartościom którym hołduje czy religiom, które wyznaje, ale ze względu na stosowanie zorganizowanej przemocy i gromadzonemu w wyniku jej stosowania kapitałowi. Ludzie Zachodu o tym zapominają, członkowie innych cywilizacji nigdy ([za] Georg PARKER, THE MILITARY REVOLUTION).
Kibicując Putinowi/Rosji i Xi Jin-pingowi/ChRL* nie popieram tym samym metod rządów autorytarnych czy quasi-demokratycznych. Nie. Chcę jedynie aby świat się zmieniał na zasadzie konwergencji – naturalnej (bo to zawsze następowało i będzie postępować) – a nie wymuszonej przez zadekretowaną w White House nad Potomackiem (i w jego bankstersko-lobbystycznych okolicach) lub na Wall Streetsztampę”. Chcę świata wielowymiarowego, multi-kulturowego, różnego i pluralistycznego. Nie jednokierunkowej ulicy jaką wszyscy mają jechać, jaką mamy gremialnie podążać, bo tak zadekretowano w jakimś centrum dowodzenia światem. Nawet najbardziej cnotliwym, nowoczesnym, progresywnym. Nie jest tak, że co jest dobre dla Ameryki (i charakterystyczne, i immanentne dla niej) jest dobre dla reszty świata. To jest to przed czym już 50 lat temu przestrzegał m.in. Herbert MARCUSE ([w], CZŁOWIEK JEDNOWYMIAROWY). Cały świat jak z McDonald’sa, Walmarta, Fox News, Hollywood czy Disneylandu to Georg ORWELL ([w]: ROK 1984) połączony z Neilem POSTMANEM ([w]: ZABAWIĆ SIĘ NA ŚMIERĆ).
To tylko taka garść refleksji na koniec roku 2014 i czas przedświątecznych fascynacji, gorączki i podniet. Wszystkiego naj ……

*- rozumiem przez to elity rządzące tymi państwami i sposoby sprawowania przez nie rządów (osoby będące prezydentami Rosji i ChRL są przecież emanacją tych elit i systemów)

poprzedninastępny komentarze