2015-01-07 20:25:36
W czasie gdy pociągi odwoziły żołnierzy na pola bitew w Serbii, czescy rezerwiści wyruszający przeciwko Serbom, na wagonach, którymi ich wywożono, pisali:
„Niech żyją Serbowie!”.
Jarosław HASZEK
Jan Christian Andersen w bajce o śmierci dziecka, zmuszonego sprzedawać na ulicy zapałki (w mroźny dzień kończący rok czyli w czas radości, świętowania, zabawy), aby utrzymać się przy życiu bo takie są reguły rządzące społeczeństwami opartymi o kapitalistyczne kanony zysku (obojętnie czy to wiek XIX czy - nowoczesny, postępowy, liberalny i pełen wolności oraz praw człowieka - wiek XXI) gdzie prawo do szczęścia i zadowolenia mają tylko ci, których skonsumował światowy kapitał i którzy uczestniczą w relacji kupno-sprzedaż na odpowiednim poziomie, pokazuje jeden z najbardziej przejmujących momentów bytu ludzkiego: śmierć człowieka. Śmierci smutnej i tragicznej, bo odchodzi małe, niewinne, opuszczone dziecko. Śmierci niepotrzebnej i niezrozumiałej, bo przecież to dziecko mogło żyć wiele lat. Jakby rozumiejąc bezsensowność i okrucieństwo takiego końca, autor próbuje nadać samemu faktowi śmierci nowe, bardziej wzniosłe znaczenie. Oswoić, znaleźć w nim sens i piękno, ułatwić niejako jego pojmowanie. To wizja refleksyjna, ale o predylekcji religijnej, poddania się woli Absolutu i nieuchronności określonej organizacji społeczeństwa (chorej, szkodliwej, bezwzględnej i cynicznej bo ubranej w komunały o etyce, moralności i jednoczesnej nieuchronności i niezmienności „niewidzialnej ręki rynku”). To ma być wizja uniwersalna, dziś to doskonale widać. Ale taki wymiar i taka forma zakończenia tej bajki (będącej rzeczywistością współczesnego świata) muszą budzić sprzeciw i gniew.
Ale predylekcja religijna każe „nieść swój krzyż”. Za – wydumany, wmówiony, wdeptany od dzieciństwa w mózg – grzech pierworodny (co za bzdura i aberracja) i inne czyny nazwane z chrześcijańska grzechami. Ta tradycja karze cierpieć aż do śmierci, nawet tak niewinnym osobom ludzkim jak Dziewczynka z zapałkami. Bo ziemski byt uważa się za cierpienie albo w wersji współczesnego wilczego kapitalizmu (made in neo-kons/made in neoliberalizm) traktuje wedle zasady „kto nie pracuje” (czyli nie jest włączony w nasz system skonsumowania wszystkich i wszystkiego przez kapitał) „ten nie ma prawa do godnego” (o ile do jakiegokolwiek) „życia”. Tak pouczają nas co chwila z mediów różnego rodzaju Balcerowicze, Bochniarzowe, Mordasiewicze, Gwiazdowskie i tabuny gospodarczych liberałów co to niczym św. Cyprian z Kartaginy przekonują doktrynersko i po dyktatorsku, że poza (ich) kościołem nie ma jakiegokolwiek zbawienia.
Inną wersję – choć też poddania się rzeczywistości i naciskowi społeczeństwa oraz terrorowi political corectness (tu ręka w rękę idą państwo - stojące na straży tych porządków - i skonsumowane przez ów system społeczeństwo) – obrał Dobry Wojak Szwejk. On jednak poddając się temu terrorowi idzie dalej. On go w pewnych momentach wyprzedza, nadając mu ton i sens (tak się może nadmiernie „dostosowanym” obywatelom i burgeois wydawać). Nadaje ton ale zarazem ośmiesza pustkę, hipokryzję, schizofrenię, troglodytyzm i kabotynizm tej rzeczywistości. Clou tego myślenia, tego skonsumowania przez kapitał wszystkich i wszystkiego jest szlagwort Józefa Szwejka, iż „…Kapelani wszystkich armii modlili się i odprawiali msze polowe za zwycięstwo tej strony, której chleb jedli”.
Podobno „…Wielkie czasy wymagają wielkich ludzi”. Ale Szwejk nie podpala świątyni Artemidy w Efezie jak Herostrates, nie zabija na stopniach Kapitolu Juliusza Cezara jak Brutus, nie był papieżem jak Karol Wojtyła ani wodzem zwycięskich armii jak np. hrabia Radecki von Radetz; to nie Napoleon, Attyla, Jan III Sobieski, Piotr I Wielki, Lincoln czy Robespierre; to nie Nobel, Curie-Skłodowska, Oppenheimer, Einstein czy Hawking. Daleko mu także do Mahatmy Gandhiego , Martina Luthera Kinga, Desmonda Tutu czy nawet Lecha Wałęsy (choć tu analogie nasuwają się często same). To także nie jest wymiar Jego Sławnego Rodaka – Vaclava Havla. Bo mówi Józef Szwejk, iż „…Moralne zwycięstwo odniesie każdy komu przeciwnik przetrąci nogę”. Dobry Wojak Szwejk chce być prowincjuszem, outsiderem, huncwotem i obwiesiem. Przygłupem i notorycznym idiotą. Lecz to tylko poza i próba przetrwania tych wielkich (ponoć) czasów w jakich przyszło mu egzystować. Tego bowiem sobie nie wybieramy. I nie wybiera nam tego też żaden bóg, żaden premier, żaden mentor, autorytet moralny czy kapłan. I mamy prawo do takich wyborów odrzucając (i jednocześnie szydząc) z ludzi prawiących o „wielkich czasach” i „wielkich wyzwaniach” teraźniejszości. Bo wszystko już było. A tym bardziej nie wybiera nam tego tzw. mainstream (gdyż nie ma do tego absolutnie jakiegokolwiek prawa).
Bo byt każdej osoby winno się utożsamiać z „wielkimi czasami” – i małej Dziewczynki z zapałkami i Dobrego Wojaka Szwejka - gdyż jest on (i te czasy) niepowtarzalnym, nie-do-przeżycia-po-raz-wtóry, a szkody w tym czasie popełnione są nie-do-naprawienia. I dlatego każde życie każdego człowieka jest wielkim czasem, dla niego, dla jego świadomości, dla jego samopoczucia. A śmierć każdego człowieka - tym bardziej niesprawiedliwa, tym bardziej dramatyczna jak w przypadku Dziewczynki z zapałkami – winna być szczególnie godną napiętnowania i potępienia. Zwłaszcza gdy wkoło jest tyle bogactwa. Śmierć każdego człowieka jest przecież „śmiercią Wszechświata”. Zwłaszcza takiej małej, niewinnej istoty jak Dziewczynka z zapałkami.
Więc dlatego m.in. kocham i szanuję, wielbię i podziwiam Dobrego Wojaka Szwejka oraz chylę czoła przed jego życiową filozofią. Bo to jest filozofia czci i atencji dla życia w jego rudymanetarnym i humanistycznym wymiarze, najwyższej i jedynej prawdziwej wartości jaką posiada człowiek. Tu i teraz. Czegoś autentycznego i niepowtarzalnego w obecności każdej jednostki na tym ziemskim padole, potocznie zwanym życiem doczesnym. A zarazem to jest szyderstwo wobec wszelkich „wielkich czasów” (i ich wyzwań które zmuszają np. do pracy dzieci i pozwalają na ich samotną i dramatyczną śmierć) zadekretowanych przez Wielkich Ludzi, Możnych Tego Świata czy tzw. Autorytety. A przede wszystkim – przez kapitał (czyli jego właścicieli). O tzw. mainstreamie – wiszącym u jego (ich) klamek - nawet nie wspominając.
I to jest drogowskaz – zasadniczy – dla środowisk chcących nazywać się (i określać) mianem lewicy.