ONI (Krokodylich łez mainstreamu c.d.)
2015-05-25 10:35:10
Podstawową instytucją polskiej inteligencji
było zawsze swoiste getto społeczno-towarzyskie

prof. Józef CHAŁASIŃSKI

Wmawiało się (i wmawia nadal) tzw. „ludowi”, że dychotomiczny podział na ONYCH (czyli władzę) i nas (czyli naród, społeczeństwo, „lud”) to wynik 45 lat historii PRL-u, kiedy znienawidzona, zła, opresyjna i wyalienowana z narodu władza, przyniesiona na dodatek na bagnetach tzw. „sowieckich sołdatów”, zniewalająca totalnie nadwiślańską wspólnotę, łaknącej jak kania dżdżu wolności. A propos (tak na początek) tzw. „sowieckich sołdatów” - dziwiło mnie zawsze dlaczego purytańsko nastawieni różnej maści epigoni polskości, adherenci czystości nadwiślańskiej tradycji, z czołobitnością odnoszący się do wszystkiego co narodowe – czyli język polski powinien być dla nich wartością samą w sobie i jednocześnie czymś najważniejszym – namolnie używają właśnie rusycyzmu „sowiecki”, a nie – radziecki (z polska !) i dlaczego w takim razie nie mówią – jestem z Wrocławia – „Soviet” Miasta Wrocławia tylko: Rada Miasta Wrocławia ? Czyżby w grę wchodziły tu zagadnienia natury psychologiczno-aksjologicznej ? A może to chęć pokazania i podkreślenia swego antykomunizmu, co jednak dziś, ponad ćwierć wieku po implozji tamtego systemu, wydaje się śmieszne, groteskowe, infantylne, by nie rzec – błazeńskie. Najczęściej mówią tak albo „za późno urodzeni” (lub tacy co podpadają pod określenie Janusza Szpotańskiego jako cisi) na to aby traktować ich poważnie jako autentycznych bojowników z mityczną komuną i z tego tytułu nie mogą liczyć na „załapanie się” w szeregi autentycznych kombatantów.
Ale wracając do ONYCH: czytając o Ferdynandzie Goetlu (przedwojennym Prezesie Pen-Clubu 1926-33, szefie Związku Literatów Polskich 1933-39, jednym z admiratorów Obozu Zjednoczenia Narodowego, londyńczyku itd. czyli osobie jak najbardziej w dzisiejszej Polsce godnej zaufania, według prawicowo-narodowej narracji) natykam się na takie jego stwierdzenie z okresu powojenno-londyńskiego: „……O piłsudczykach mówiono – ONI. Nie my, nie Polacy, nie naród, nie społeczeństwo, ale ONI. ONI przegrali wojnę, ONI uciekli za granicę unosząc swój i narodowy dobytek, ONI okryli hańbą imię Polski w oczach oświeconego świata, ich generałowie i pułkownicy zmarnowali dzielność, patriotyzm i męstwo polskiego żołnierza, ich pyszałkowatość spowodowała podjęcie wojny z Niemcami bez uważania na słabość własnych sił, ich dyplomaci i politycy nie mieli żadnej wiedzy o tym komu i jak dalece ufać. Głupcy, fantaści, niedołęgi i jak się okazało tchórze – to ONI”.
Dziś kiedy powszechnie słyszy się o rządzących elitach – elitach władzy i mediów – że są absolutnie wyalienowane ze społeczeństwa, że nie znają potrzeb i problemów trapiących szarych, zwykłych ludzi (a zwłaszcza tzw. prekariatu) to wypowiedzi prominentnych reprezentantek obozu władzy, pań: Bińkowskiej – o pensji 6000 PLN/m-c i idiotach lub złodziejach jacy za tak marną kwotę mogą pracować i Pitery – o braku tradycji brania śniadań do szkoły jako przyczynie głodnych dzieci w polskich placówkach edukacyjnych, tylko takie mniemania pogłębiają i utwierdzają. Wyniki wyborów prezydenckich w Polsce AD’2015 są tego najlepszym dowodem (zarówno ten krzyk protestu ponad 20 % głosujących 10.05.2015 na Pawła Kukiza jak i wyraźna porażka Bronisława Komorowskiego z Andrzejem Dudą w rundzie II). To jest egzemplifikacja z jednej strony wspomnianej alienacji elit, a z drugiej – widać, że ci mityczni i wieczni (jak u Platona były „wieczne idee”, a tym samym a priori dobre, lepsze, wzorcowe) ONI powrócili znów nad Wisłę. Są być może więc immanencją życia publicznego tego kraju ?
Tak więc owi nieśmiertelni ONI nie mogą być określani jako wyłączny wykwit i jednoznaczna emanacja epoki 1945-89 zwanej państwem komunistycznym (choć komunizmu w Polsce jako takiego nie było naprawdę nigdy – do 1956 roku funkcjonowały elementy takiego porządku i próbowano wdrażać nieskutecznie fragmenty ortodoksyjnego marksizmu-leninizmu, potem następowała powolna lecz systematyczna, wewnętrzno-ustrojowa, samoistna dekomunizacja, zwłaszcza jeśli chodzi o system sprawowania władzy, kontakty ze światem zachodnim, pluralizację życia publicznego – przede wszystkim jeśli chodzi o kulturę etc.).
Czym wyjaśnić ów fenomen i nieśmiertelność tego pojęcia, choć za Tadeuszem Kotarbińskim wiemy, iż to co nieśmiertelne winno być martwe ? Jak widać jednak w swym trwaniu, w stałej obecności mentalnej i zakorzenieniu społecznym, akurat ci ONI martwymi nie są. Coraz to pojawiają się w innej konfiguracji, w innym entourageu polityczno-społecznym, w innych barwach klubowych (by sięgnąć do futbolowego języka). Jest to jak widać idea nośna i twórcza (specyficznie), a przede wszystkim – niezwykle żywotna.
Dlaczego tak się dzieje ? Ano należy - wbrew próbom wykluczenia z publicznej debaty uzasadnień i argumentacji, które w jakikolwiek sposób odwołują się (lub korzystają z metodologii) marksizmu czy koncepcji prezentowanych przez filozofię Karola Marksa a podyktowanych względami ideologicznymi (nie merytoryczno-racjonalnymi) – brać pod uwagę tzw. długie trwanie. Czyli nie tylko powierzchowną i banalną zazwyczaj w swej treści analizę kulturowo-historyczną (zwaną prezentyzmem) odwołującą się do niedawno minionych dekad (tu grają zazwyczaj rolę czynniki aksjologiczne i politycznie zacietrzewione) lecz przede wszystkim spojrzenie daleko w przeszłość, w historię bo jak mówi Winston Churchill „……Im dalej wstecz spoglądamy tym bardziej widzimy przyszłość”. Nie można bowiem ignorować przyczyn, genealogii i uwarunkowań społeczno-ekonomicznych jakiegokolwiek zjawiska. W tym względzie doskonałym materiałem dla zrozumienia wielu polskich bolączek, utrapień, perturbacji i zawirowań społecznych są niedocenione na krajowych rynku pozycje książkowe: Andrzej Leder, PRZEŚNIONA REWOLUCJA i Jan Sowa, FANTOMOWE CIAŁO KRÓLA.
Ta wyniosłość inteligencji (o której wspomina cytowany Józef Chałasiński) dziś traktowanej jako tzw. mainstream, jako najszerzej pojęta elita władzy, jako arystokracja społeczeństwa (ale arystokracja w sensie intelektualnym, w sensie wymiaru posiadanej władzy i jednoczesnej admiracji wobec etosu władzy jako służby publicznej), bierze się z czasów I RP, kiedy to szlachta, te 7-8 % ówczesnego społeczeństwa była absolutnie wyalienowana z masy podległych jej, niemalże traktowanych jak czarni niewolnicy na plantacjach w Alabamie czy Brazylii, pańszczyźnianych chłopów. A ponieważ - doskonale proces owego przekształcania w czasie w historycznym pokazuje Andrzej Leder w swej książce – w sposób „prześnionygros dzisiejszego społeczeństwa przejęło wartości i mentalność charakterystyczną dla szlachty z okresu sarmacko-kontrreformacyjnego i czasów rozbiorów (w czym dobitną rolę odegrała inteligencja i elity w jakimś stopniu związane tożsamością z klasą szlachecko-magnacką tamtego okresu), mainstream powiela w tej mierze ową kostyczność, hieratyczność, megalomanię i samozadowolenie (na zasadzie: my wiemy lepiej, my wam powiemy……..).
Niestety, kłóci się ów paternalizm, taka autokracja intelektualna, taki despotyzm stojący w sprzeczności z dialogiem społecznym (mającym tworzyć społeczeństwo otwarte, demokratyczne, wolne i przyjazne jednostce) z zasadami demokracji o którą te same elity wiodły bój z ową, mityczną, znienawidzoną komuną.



poprzedninastępny komentarze