2016-02-08 17:03:13
prof. Maria SZYSZKOWSKA
Profesor Maria Szyszkowska, filozofka, nauczyciel akademicki, działaczka społeczna, człowiek najszerzej pojętej lewicy wielokrotnie w minionym czasie zwracała uwagę na problemy współczesnej cywilizacji i kultury zarażonej wirusem neoliberalizmu, konkurencyjności stąd wynikającej, rywalizacji i hodowanych przez to egoizmu, egocentryzmu, egotyzmu, narcyzmu. Ta jedno-wymiarowość – wydzielająca przykre zapachy komercjalizacji i ekonomizacji wszystkich dziedzin życia - prowadzi w efekcie do dehumanizacji nie tylko człowieka jako jednostki i jego wytworów (mających służyć mu do rozwoju i postępu), ale stosunków interpersonalnych, kultury oraz wszelkiej działalności osoby ludzkiej.
Bo w tak urządzonym i opisywanym świecie liczą się tylko indywidualny sukces (i to wąsko – bo jedynie utylitarnie i doraźnie – pojęty), zewnętrzne, powierzchowne piękno, bogactwo i blichtr (w sensie materialnym). Maria Szyszkowska pisząc, iż to człowiek jest wartością fundamentalną dla naszej kultury wyrosłej z tradycji i dorobku Oświecenia przypomina podstawowe pryncypia cywilizacji łacińsko-atlantyckiej i pozostające rudymentami lewicy. Pryncypia zapomniane w dzisiejszej, skomercjalizowanej, egoistycznej i utylitarnej rzeczywistości.
Trudno polemizować czy cokolwiek dodawać do tych słów. Raz – z racji lewicowej na wskroś prawdy płynącej z tych słów (bo dla każdej lewicy od zarania jej powstania, to człowiek – na miarę parmenidesowej sentencji sprzed prawie 2500 lat – jest, ma być, „miarą wszechrzeczy”), dwa – z tytułu pozycji i Autorytetu jaki posiada Maria Szyszkowska w środowiskach intelektualnych - nie tylko polskiej - lewicy. Warto tu tylko dopowiedzieć, że mimo poszerzenia w ostatnich dekadach przestrzeni wolności osobistych, zasięgu i wymiaru demokracji, swobód wypowiedzi, kreacji własnej osoby itd. to na prawdę tak zadekretowanej wolności człowiek, jednostka ma coraz mniej. I nie z tytułu technicznych, stale poszerzanych dzięki rozwojowi technologii możliwości inwigilacji, obserwacji zachowań czy reakcji. Ba, nawet możliwości wnikania w jestestwo człowieka, w jego myśli i podświadomość, które to opcje stały się obsesją elit rządzących i kreujących współczesną rzeczywistość (a mających usta pełne frazesów o wolności, demokracji, swobodzie konstruowania myśli, przepływie idei itd.). Przy nich orwellowska koncepcja Wielkiego Brata (będąca ponoć jak mówią egzegeci jego twórczości miażdżącą krytyką komunizmu i praktyk stosowanych w państwach „za Żelazną Kurtyną”) wydaje się niewinną igraszką, ale z powodu dogmatyzacji i sakralizacji pewnych teorii, koncepcji, sądów z dziedziny ekonomii, gospodarki czy wreszcie wynikającej z nich koncepcji człowieka. Homo oeconomicus jest jedynym i absolutnym zwycięzcą w starciu dwóch koncepcji człowieka: socjalizm vs kapitał oraz jego protagoniści.
A jak pisała w jednym z listów do Mieczysława F.Rakowskiego Marion hrabina Doenhoff (wówczas czołowa postać Rady Nadzorczej znakomitego i opiniotwórczego periodyku niemieckiego „Die Zeit”) opisując współczesny świat, świat po upadku bipolarnego podziału, „… Homo oeconomicus ma właściwie tylko jeden cel: z bezlitosną precyzją i kierując się niezawodnym rozsądkiem dążyć do osiągnięcia jak największych korzyści”. Korzyści osobistych i materialnych.
W Polsce widać to ze szczególną ostrością. Bo tu słowa i czyny drastycznie i dramatycznie – w stosunku do rozbudzonych nadziei – się rozeszły, a elity głoszące te nadzieje jak mało gdzie się skompromitowały. Ideowo, praktycznie, konceptualnie.
Brak bezpieczeństwa socjalnego, ciągła niepewność i codzienny chaos oraz kult młodości (wszyscy wedle panujących i promowanych paradygmatów winni być „piękni, młodzi i bogaci”) wykluczający a priori starość, niedołężność, potrzebę stabilizacji i pewności eliminuje ludzi sędziwych wiekiem przesuwa ich w kategorię ciężarów dla społeczeństwa. Społeczeństwa ludzi ofensywnych, przedsiębiorczych, pazernych i bezwzględnych. Pomijając ten zdehumanizowany i zawężony do wąskiego paradygmatu wizerunek człowieka należy podkreślić, że wymienione elity proponujące w latach 80-tych XX wieku (jako tzw. „opozycja demokratyczna” w Polsce Ludowej) pluralizm i demokratyzację w miejsce monolitycznego państwa mono-partii podając taką formę i obraz funkcjonowania osoby ludzkiej w naszym kraju, po 4.06.1989 same sobie jawnie zaprzeczyły: pluralizm w ich wersji okazał się kolejnym homogenicznym projektem jednostki, jej kultury, cywilizacji, życia. Bo przecież nie każdy ma predyspozycje – nawet psychiczne, osobowe, z racji wykształcenia i zamiłowań – do businessu, nie każdy z tego tytułu jest przedsiębiorczy i nadaje się do „brania swoich spraw” – zwłaszcza dotyczących prowadzenia prywatnej firmy i ryzyka z tym związanego – „w swoje ręce”.
Dlatego też rola przyjaznego człowiekowi państwa jest nie do przecenienia. W kontekście wzajemnej życzliwości, pomocy, solidarności, wyrównywania szans i czynienia przez to życia ludzkiego „bardziej ludzkim”. Człowiek jest bowiem zwierzęciem stadnym, przez to „uczłowieczył się”, zhumanizował. Poczucie wspólnoty (i jej doświadczanie) ma więc dla niego niebagatelne, jeśli nie decydujące egzystencjalnie, znaczenie.
Ludzie starsi w naszym kraju (choć nie tylko – dane na ten temat np. z bogatych Niemiec również świadczą o dramatycznym spadku poziomu egzystencji ludzi będących u schyłku życia) stanowią problem dla promowanej koncepcji człowieka. Koncepcji opartej na zysku, produkcji, konsumpcji dóbr i ciągłej obecności „na rynku” (rynku traktowanego tylko jako forma zakupizmu - termin ukuty przez prof. Benjamina Barbera - dóbr materialnych).
I dlatego dziś podstawowym podziałem i stratyfikacją społeczeństwa staje się segregacja na bogatych i biednych. Jest wspólną cechą obu tych grup demoralizacja przez pogłębiającą się właśnie stratyfikację i wynikłą stąd niepewność: bogaci przejawiają obawę o swój stan posiadania (i utrzymania poziomu życia), biedni – myślą o wyrwaniu się z biedy, poddaństwa i uzależnienia. To zagrożenie tężeje na naszych oczach.
I jeszcze jeden problem: świat dzisiejszy wytwarza rocznie – jak podają stosowne ośrodki – ponad 300 bilionów informacji. Zdolnych jest przetrwać tylko 300 tysięcy. Nie jesteśmy więc w stanie zrozumieć - jeśli nie posiadamy stosownego aparatu weryfikującego informacje jakimi jesteśmy bombardowani co chwila – ich sensu i znaczenia. Zanikają więc wszelkie do tej pory (a stanowiące oparcie dla człowieka) wartości takie jak naród, państwo, wspólnota, tradycja, religia, współczucie, solidarność. Dziedzictwo człowieka staje się elementami gry politycznej i jest celowo fragmentaryzowane i odpowiednio konotowane. "Ibi patria, ubi bene " bądź "pecunia non olet" są wiodącymi wartościami współczesnego świata, a to rodzi egoizm, pazerność, nieczułość na ludzką krzywdę, brak solidarności z cierpiącym, słabym, starym, chorym.
Jak zauważył słynny intelektualista włoski Umberto Eco cenzurę dziś zaprowadza się poprzez zalew informacyjny, który nie jest w stanie jednostka odpowiednio skatalogować, usystematyzować, ocenić, o wyciąganiu wniosków już nawet nie mówiąc. To są wszystko efekty wspomnianej komercjalizacji i ekonomizacji życia. Kapitał wie co robić, aby utrzymywać masy w nieświadomości i bezrefleksyjności.
Symptomy dehumanizacji dzisiejszego życia widoczne są najbardziej w następujących aspektach i zjawiskach: silna polaryzacja na tle posiadania majątkowego, faworyzowanie wartości materialnych, uzależnienie od bogactwa, połączenie na linii: władz – kapitał - media, wojny w imię posiadania, pogłębiająca się komercjalizacja życia. W pogoni za kapitałem jeden człowiek depcze drugiego, a reszta zachowuje się jak uciekający i tratujący się tłum.
To jest bardzo poważny problem - dehumanizacja – nie tylko współczesnej Polski, ale dzisiejszej kultury i cywilizacji w ujęciu globalnym. Przyczyny tego stanu rzeczy są w zasadzie znane choć nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę i nie wszyscy zamierzają się do tego przyznać.