2016-02-12 18:36:23
Krystian Zimerman
Podczas koncertu w Los Angeles (w Walt Disney Concert Hall), Krystian Zimerman zapowiedział, że jest to jego ostatni występ na terenie USA z powodu polityki zagranicznej tego kraju. Miało to miejsce pod koniec recitalu kiedy miał zacząć wykonywać "Wariacje na polski temat ludowy" Karola Szymanowskiego. Wtedy zwrócił się do publiczności pełnym gniewu głosem mówiąc, że nie będzie więcej grać w kraju, którego armia chce kontrolować cały świat. Zostawcie mój kraj w spokoju - to fraza odniesiona do przewidywanych instalacji baz amerykańskich (w ramach NATO) na terenie Polski. Rzucił też uwagę na temat amerykańskiego obozu w Guantanamo.
Jak podaje prasa ok. 30 – 40 osób w proteście wobec słów polskiego pianisty wyszło z sali, ale większość pozostała bijąc brawo. Zimerman skomentował owe ostentacyjne wyjścia, iż w dzisiejszym świecie „……wystarczy powiedzieć coś o wojsku a niektórzy ludzie już maszerują”. Jako pacyfista z przekonania jest on od dawna przeciwny jakiejkolwiek militaryzacji w sferze materialnej jak i mentalnej.
„Ameryka ma do eksportowania dużo wspanialsze rzeczy niż armię” dodał Zimerman na nieliczne okrzyki z sali „aby się zamknął i zaczął grać”. Przy okazji podziękował wszystkim popierającym demokrację. Nie bisował.
Jak podają media Zimerman miał w ostatnich latach kłopoty w Ameryce. Podróżuje on ze swoim własnym fortepianem Steinwaya, który samodzielnie przerobił. Jednakże wkrótce po zamachach 11 września 2001 r. jego instrument został skonfiskowany na lotnisku JFK w Nowym Jorku, gdzie Zimerman miał wystąpić w Carnegie Hall. Służby bezpieczeństwa na lotnisku uznały, że klej użyty w instrumencie dziwnie pachnie i nie chcąc ryzykować, zniszczyły fortepian. Od tego czasu Zimerman przewozi instrument w częściach i montuje go po wylądowaniu. Także sam prowadzi ciężarówkę podczas przewożenia fortepianu z miasta do miasta.
W Polsce na ten temat ukazały się krótkie notki. Komentarzy internautów również było dziwnie mało. Charakterystycznym dla nadwiślańskiej, militarystycznej i „podnóżkowo-amerykańskiej” mentalności oraz serwilistycznego uwielbienia Wielkiego Brata zza Oceanu niech będzie komentarz przedstawiciela (ad personam nie jest tu istotne, chodzi o pokazanie określonej mentalności stanowiącej klasyczny przykład dysonansu poznawczego) prominentnego przedstawiciela środowisk racjonalistycznych, liberalnych i pro-wolnościowo-demokratycznych, zarazem humanistycznych (sic !). Ta osoba to także nauczyciel akademicki, historyk. Pisze on zjadliwie iż „…. artyści, zwłaszcza recitalowi nie są najlepiej zorientowani w polityce”. Artysta wg tego Pana ma „grać”. Cóż za pańskie, paternalistyczne, post-sarmackie widzenie świata i rzeczywistości. Typowy przykład folwarcznego myślenia i stosunku do świata o którym tyle się w Polsce – dzięki Lederowi i Sowie przede wszystkim – mówi i pisze.
W Polsce gdy chodzi o wypowiadanie się „o polityce i sprawach bieżących” ów Jegomość takiego dylematu nie ma. Bo chodzi o krytykę i obśmiewanie – przez ludzi sceny – nie-miłych mu politycznych orientacji bądź ich przyległości.
Przywołał – jak na polskiego humanistę przystało - znaną zasadę: si vis pacem para bellum (jako że Chiny i Rosja każdego juana czy rubla wydają na zbrojenia – zapominając jednocześnie, iż „jankeski” budżet wojskowy jest większy en bloc od budżetów pozostałych, plasujących się za nimi, 10 krajów, w tym wspomnianych Chin i Rosji). Zjadliwości i nonszalancję, nawet pogardę dla pacyfistycznych i anty-imperialistycznych poglądów artysty (jak to możliwe, przecież Wielkiego Brata można tylko bezgranicznie kochać) podsumowuje końcowy akapit komentarza: „…..Noooo ale to przecież nie jest prawdziwe życie . Prawdziwe życie to recitale, tournées i palcówki sta-cca-to…”.
Przywołuję ten fakt oraz ów komentarz nie z racji nie zgody na taką interpretację rzeczywistości, ale dla zobrazowania (w perspektywie szerszego problemu jaki trawi polskie elity intelektualne, ludzi mieniących się inteligencją humanistyczną oraz akademickich nauczycieli) irracjonalizmu i aberracji w jaką popadło nasze społeczeństwo. Co w cywilizowanym, zachodnim świecie (do którego tak usilnie aspirujemy) jest centrum politycznym – w Polsce jest uznawane za „lewactwo” czy niemalże komunizm, które trzeba wykarczować ogniem i mieczem. Partie wg polskiego mainstreamu uznane za lewicowe - tam, w owym cywilizowanym i zachodni świecie byłyby klasyfikowane jako centrum i to z predylekcją ku „prawicy”. Lewicy jako takiej, w standardowym, zachodnio-europejskim mniemaniu (o Ameryce Łacińskiej nie wspominając) praktycznie w Polsce jako znaczącej siły nie ma. I to nie tylko w przestrzeni parlamentarnej. Przede wszystkim jej brak jest odczuwalny w sferze ideowej, mentalnej, świadomości społecznej.
Jeśli owa świadomość ludzi nad Wisłą, Odrą i Bugiem reprezentujących środowiska uznające się za racjonalne, liberalne, pro-demokratyczne i pro-wolnościowe w takim stopniu jest zakażona prawicowym, militarystycznym, napastliwym uwielbieniem – z czego prędzej czy później wykwita przemoc i agresja ludu indoktrynowanego taką narracją - to dziwić nie powinno, dlaczego za normę się uznaje emploi polityka Kukiza, język parlamentarzysty Liroya, antysemickie i rasistowskie „kuplety” celebryty Pudzianowskiego, argumentację posłanki – nomen omen: profesorki – pani Pawłowicz etc. etc. Nie może też dziwić, że gros studentów wydziałów humanistycznych z polskich uniwersytetów – podkreślam: uniwersyteckich katedr określanych jako humanistyka – prezentuje poglądy prawicowo-radykalne by nie rzec: quasi-faszystowskie czy bliskie nazizmowi