2016-04-01 20:55:17
siebie, prostak – od innych.
Parmenides z Elei (ok. 540-470 p.n.e.)
To nie jest Prima Aprilis ! Minione niedawno święta - dla chrześcijan to w zależności od denominacji bodajże najważniejsze ze świąt w ich kulcie i liturgii (będące jednak echem dawnych wierzeń a wywodzące swą genezę sięgającą tradycji głęboko pogańskich) – niosą jednak sobą symbolikę uniwersalną przejawiającą się w życzeniach, które są wpisane na stałe w tradycję i kulturę ogólnoeuropejską, są jak najbardziej akceptowalne dla środowisk ateistycznych, agnostycznych, laickich, humanistycznych. Dla wszystkich komu drogie są takie pojęcia jak pokój (w skali makro i mikro), wzajemny szacunek, admiracja dla godności każdej jednostki, atencja dla osoby drugiego człowieka uosabiającego zawsze (za Protagorasem z Abdery, ok. 480-410 p.n.e.) ) „miarę wszechrzeczy”, estyma wobec innych poglądów (co nie oznacza jednoczesnej ich akceptacji), uznanie dla INNEGO broniącego swych sądów (ale w granicach przyzwoitości – cokolwiek w tym względzie rozumie cywilizowana wspólnota), oświeceniowy kult dla właśnie tego INNEGO, często – obcego (nam się może tylko tak wydawać iż on jest obcym) itd. Jak sądzę lepiej być kulturalnym i zachowywać cywilizowane interakcje między-ludzkie, niż niekulturalnym chamem, prostakiem i intelektualnym pętakiem. W Internecie klasycznym tego przejawem jest tzw. hejt.
Chrześcijanin gdy nagrzeszy, gdy naobraża wokoło wszystkich, gdy hejtuje „z pianą na ustach” i gdy ów szlam hejtowy spływa mu z palców na klawiaturze (bo czuje się anonimowy, nie stoi ze swą ofiarą „twarzą w twarz” gdyż wtedy często jest cichym, małym, skromnym trolikiem) idzie przed Wielkanocą do spowiedzi. Dokonanie rytuału spowiedzi od wieków wtedy właśnie obowiązuje bezwzględnie ! Związany jest on z rodzącym się nowym (bądź na nowo) życiem, zaczynamy wszystko nie jako od początku (symbolicznie, czego żywym przejawem są owe jajka wielkanocne). Następuje zmartwychwstanie na którym to pojęciu zasadza się m.in. kult Jezusa, symboliczne znaczenie Wielkiej Nocy i istota tych świąt. To religijny znak owych narodzin.
Duchowny daje mu rozgrzeszenie i ów chrześcijanin, do wczoraj grzesznik, jest już „free”. Nowonarodzony (Born Again Christian). I może grzeszyć od nowa. W Polsce miejscowi ober-katolicy, katolicy urzędowi, kato-talibowie czynią to nagminnie, pospolicie, kilka razy dziennie. Często w mega-skali.
Ta praktyka, przepraszania za swe popełnione w minionym czasie grzechy i przewinienia, oczyszczenie i zrzucenie z siebie symbolicznie win rzeczywistych bądź domniemanych obecna jest też w kręgach agnostyków, ateistów, ludzi dalekich od wiary religijnej, humanistów i sekularnych laików. I to jest nawet wzniosłe, humanistyczne, człowiecze i uniwersalne.
Mnie osobiście nurtuje jednak refleksja poparta właściwie tezą o wszechobecności wierzeń religijnych (w różnej formie) w najskrajniejszych, ateistycznych, anty-religijnych i anty-klerykalnych umysłach. Obecności na zasadzie memów, wdrukowanych w kulturę, w gesty, w symbolikę (nawet diametralnie wrogą i pozostającą na antypodach religii), ukrytą w tożsamości zbiorowej i świadomości indywidualnej. Nawet przestając wierzyć, wypisując się z Kościoła, nie uczestnicząc w całym katolickim sztafażu liturgicznym cień wychowania i obcowania na co dzień z otoczeniem głęboko zanurzonym w tej kulturze, pozostaje w nas i wywiera przemożny (często nieuświadomiony) wpływ na nasze zachowania i postawy.
Tu widzę więc potrzebę ludzi z ww. środowisk do takiego gestu „wyciągania ręki”, skruchy, ekspiacji wobec tego którego skrzywdziliśmy, obraziliśmy, podeptaliśmy jego godność, naraziliśmy na szwank dobre jego imię. Pospolicie mówiąc – opluliśmy go. INNEGO człowieka. Innego od nas, z innymi poglądami, ale też czującego, empatycznego, może wrażliwego, może kruchego wewnętrznie. Jak pisali personaliści – osoby ludzkiej. Przyjęcie takiego gestu jest dla grzesznika nie posiadającego tzw. „daru łaski bożej” tym co chrześcijaninowi – w Polsce dotyczy to katolika, członka Kościoła katolickiego – daje kapłan. Tego symbolicznego rozgrzeszenia.
Nie krytykuję takiego stanu rzeczy ani nań się nie oburzam. Nie zgłębione są bowiem pokłady ludzkiej świadomości, podświadomości ([za]: Pierre Janetem) i nad-świadomości ([za]: Kenem Wilberem).
Jako lewicowiec mam tylko taki racjonalnie i empirycznie uzasadniony pogląd, że człowiek zaliczający siebie do takich właśnie środowisk – zgodnie z oświeceniowo- intelektualnym entourageem – musi wiedzieć, iż zawsze lepiej jest powiedzieć dwa słowa za mało niż jedno za dużo. Wykonać kilka gestów mniej, ograniczyć wygłaszanie gróźb i kalumnii, nie stosować wspomnianego hejtu. Z tytułu zarówno trzymania afektów bądź namiętności „na wodzy” bo to jeden z aksjomatów racjonalizmu jak i tych, wspomnianych imponderabiliów humanizmu. A to u lewicy „człowiek jest najważniejszy”. Człowiek jako wspomniana „miara Wszechrzeczy”.
„Budujcie mosty od człowieka do człowieka, oczywiście zwodzone” – pisał Stanisław Jerzy Lec. Bo lepiej zawsze jest zapobiegać, niż leczyć.