2016-04-04 07:39:54
w monoteizmie, gdyż jeden jedyny Bóg z samej
swej natury zazdrosny nie życzy sobie bogów innych.
Artur SCHOPPENHAUER
Mimo atencji i sympatii do Kolegi z Portalu, Blogera i znanego lewicowego dziennikarza-publicysty Przemka Prekiela, intelektualna akuratność i posiadana wiedza religioznawczo-filozoficzna zmuszają mnie do napisania tej polemiki (czy raczej repliki) będącej odpowiedzią na jego ostatni wpis pt. „Mój Jan Paweł II” umieszczony 02.04.2016 r. na BLOGU NIEKLERYKALNYM. Blog jest subiektywnym opisem rzeczywistości widzianej przez Autora, wyraża jego uczucia, emocje, prezentuje wartości jakim hołduje. Świadczy też poniekąd o jego mentalności i świadomości. To jednak nie oznacza – bo prowadzimy swe Blogi na określonym ideowo-doktrynalno-światopoglądowym Forum – że nie można polemizować ze skrajnymi tezami i poglądami naszych Kolegów Portalowych. Pragnę jeszcze na wstępie przypomnieć, iż kiedy Przemek Prekiel z racji swej iluminacji i natchnienia religijną wiarą (to zdarza się w dziejach ludzkości nader często – tak było, jest i pewnie będzie) chciał opuścić nasze, portalowe szeregi, dokonałem wpisu pod znamiennym tytułem „Do Przemysława P: ZOSTAŃ !”.
Dlaczego JP II jest „nie mój” ? Nie będę przytaczał argumentów i przykładów jakie podają rozmówcy Piotra Szumlewicza w jego doskonałym kompendium na temat osoby papieża z Polski – krytycznym i racjonalnie zdystansowanym – a które ów Autor przypomniał na Facebooku w rocznicę śmierci Karola Wojtyły („OJCIEC NIE – ŚWIĘTY”). Są one powszechnie znane. Nie odniosę się więc do przykładów z wewnątrzkościelnej praktyki lat tego pontyfikatu, jakie wielokrotnie w mediach i swoich opracowaniach naukowych przedstawiali prof. Obirek i Bartoś (by nie powiedziano, że byli duchowni pałają do instytucji w której spędzili mnóstwo życia, jakimś uprzedzeniem czy że trawi ich frustracja), która najlepiej świadczy o esencji funkcjonowania Kościoła w tym czasie. Powszechnie są znane – absolutnie nie-święte i nie-godne prestiżu – związki Jana Pawła II z ultra-konserwatywnymi, quasi-faszystowskimi (a na pewno – totalitarnymi), na wpół-mafijnymi strukturami wewnątrz-kościelnymi takim jak Opus Dei czy Legion Chrystusa. Także nie przywołam bliskich mu osób takich jak arcybp Marcinkus (ten od Banku Watykańskiego – w dali za nim stoją jak cienie pospolitych przestępców takich jak Gelli, Sindona czy Calvi), Marcial Maciel Degollado (i mega-afera obejmująca swym zasięgiem cały Legion Chrystusa), kard. Law z Bostonu (afera pedofilska i jej tuszowanie), kard. Villot (sprawa śmierci Jana Pawła I i jej niesłychanie szybkie, do końca nie wyjaśnione, zakończenie) etc.
Nie odwołam się też do opinii o tym mitycznie pojmowanym – en bloc – w Polsce, bez refleksyjnie i hagiograficznie opisywanym pontyfikacie, takich znakomitości z wnętrza Kościoła katolickiego (teologów, duchownych, komentatorów i watykanistów) jak Hans Küng, Leonardo Boff, Benjamin Forcano, Eugen Drewermann, David Yallop czy Charles Curren. Nie przywołam również z takich powodów
ocen (bo są to argumenty znane powszechnie, mocno udokumentowane i uzasadnione dokumentami czy praktyką, jedynie nad Wisłą celowo przemilczanych dla szerzenia irracjonalnego kultu Karola Wojtyły, szkodliwego dla społecznego rozumienia świata i zrozumienia współczesnej rzeczywistości) Karla-Heinza Deschnera, Uty Ranke-Heinemann, Huberusa Mynarka bądź Heinza Herrmanna.
Filozof i religioznawca hiszpański Fernando Savater zauważył niezwykłe podobieństwo doktrynalne, mentalne, psychologiczne, umiłowanie do konserwatyzmu i tradycjonalizmu (co w gruncie rzeczy jest cechą każdego fundamentalisty) porównując osoby Jana Pawła II i ajatollaha Chomeiniego. Obaj przywódcy, charyzmatyczni i niezwykle popularni (dzięki mediom i zainteresowaniu ich poglądami oraz wizjami wspólnot, którym przewodzili u zarania XXI wieku), wiązani w jakimś sensie z upadkiem Imperium Radzieckiego, pozostawili jednak – moim zdaniem – niesłychanie negatywną, szkodliwą i będącą przez dekady rzucać złowrogie cienie, wielowątkową spuściznę. To nie tyle duchowi przywódcy wspólnot (które w sumie liczą około połowy całej populacji światowej) co – politycy, o określonych poglądach, doskonali (bo charyzmatyczni) mówcy i aktorzy, manipulatorzy opiniami wyznawców, autorytarni kreatorzy świadomości. Bo „Duchowny zwierzchnik niemal 1/5 ludności świata dysponuje jednak niesłychaną władzą” (tak o JP II napisał watykanista David Yallop).
W przedmiocie tez o pracy ludzkiej (encyklika „LABOREM EXERCENS”” z 1981) wypada mi tylko dodać, czego w polskich mediach się z racji serwilizmu i antykomunizmu nie znajdzie, że warsztat metodologiczny oraz argumentacja w tym dokumencie Jana Pawła II jest czystym …… marksizmem ! Oczywiście z kastracją uzasadnień zawierających najszerzej pojęte elementy klasowe.
Chcę tylko zwrócić uwagę na to o czym najszerzej się mówi w aspekcie nauk papieża z Polski; godność człowieka, admiracja osoby ludzkiej, szacunek do jednostki jako „obrazu Boga”, etyczny i pro-osobowy wymiar wszystkich dokumentów, wystąpień czy gestów Jana Pawła II. Otóż nic bardziej mylnego. Papież jako polityk i szef wspomnianej przez Yallopa wspólnoty odnosił owo przesłanie wyłącznie do członków swego Kościoła. Inni, zwłaszcza niewierzący, agnostycy i ateiści, mieli się nawrócić. To jest m.in. Drogi Kolego z Portalu zasadniczy cel tzw. inkulturacji i ewangelizacji świata. Bo ten nowoczesny, modernistyczny i sekularyzujący się świat określono jako „cywilizacja śmierci”.
Jak zrozumieć słowa Papieża przemawiającego w Yamoussoukro / Wybrzeże Kości Słoniowej (11.05.1980 – spotkanie z młodzieżą akademicką Afryki), iż „Śmierć Boga w sercu i życiu człowieka jest śmiercią tego człowieka” ? 13 lat potem w najbardziej katolickim kraju Afryki, ewangelizowanym intensywnie od przeszło stulecia przez europejskich misjonarzy dochodzi do największej rzezi jaka miała miejsce po II wojnie światowej – katoliccy Hutu zabijają katolickich Tutsich (zabici idą w setki tysięcy, niektórzy mówią o milionie ofiar). Papież milczał (jak jego poprzednik Pius XII gdy dymiły kominy KL Auschwitz, Sobiboru, Ravensbrück, Dachau itd.), nie pojechał do serca Afryki gdy przez ponad 3 miesiące zabijano ludzi – przypominam: katolicy katolików – i nie zaapelował o zaprzestanie rzezi ! Czy Bóg tych ludzi umarł w ich sercach ? Czy przestali być członkami Kościoła rzymskiego? Czy przestali być ludźmi ?
A ten passus z encykliki „CENTESSIMUS ANNUS” (1.05.1991) stwierdzający iż „Negacja Boga pozbawia osobę jej fundamentu, a w konsekwencji prowadzi do takiego ukształtowania porządku społecznego, w którym ignorowana jest godność i odpowiedzialność osoby” nie deprecjonuje i dehumanizuje czasem osoby niewierzącej ? Bo jeśli ktoś nie ma fundamentu religijnego, naszej denominacji zapewne – jak stwierdza tu Papież – i „jest już martwy” (bo w jego sercu Bóg umarł) to czy mu przysługuje miano człowieka ? Ten człowiek – zgodnie ze słowami Karola Wojtyły z Yamoussoukro – też „już nie żyje”. Co ma sobie w takim razie pomyśleć pośledni, żarliwy i fanatyczny wyznawca rzymskiego katolicyzmu ? Czy przypadkiem taki jegomość, który de facto już umarł, jest w ogóle człowiekiem ?
Na zakończenie pragnę Drogiemu Koledze i Interlokutorowi napomknąć jedynie jak nieludzkie i aroganckie (tak to trzeba nazwać) stanowisko i postawę zajął Jan Paweł II wobec tak zasłużonych postaci w Kościele jak generał jezuitów, niezwykle popularny swego czasu i szanowany na świecie, o. Pedro Arrupe, a także wobec problemu ewentualnego wyniesienia na ołtarze arcybpa Oscara Romero (zamordowanego przez prawicowe bojówki podczas koncelebracji mszy). Zderzenie z historią ks. Jerzego Popiełuszki, okoliczności ustanowienia – w ekspresowym tempie – jego kultu i kanonizacji, przy opieszałości i obstrukcji wobec analogicznej sprawy Arcybiskupa z Salwadoru jest znamienne. Świadczy tylko o preferencjach Karola Wojtyły, jego stronniczości, słabej uniwersalności jego przesłania i zdecydowanie politycznym, a nie religijno-ekumenicznym, wymiarze jego nauk.
To nie tylko moja opinia: Jan Paweł II cofnął Kościół katolicki do epoki Piusów. Cokolwiek pod tym pojęciem byśmy rozumieli.
Mit i apologia nie są bowiem obiektywnymi, miarodajnymi i poznawczymi kryteriami oceny ludzi z tzw. „świecznika”. A polityków – przede wszystkim.