2016-10-13 16:07:20
O mieszkańcach kraju nad Sekwaną Pan V-ce Minister raczył powiedzieć co następuje:
To są ludzie, którzy uczyli się jeść od nas
widelcem parę wieków temu. Więc być
może w taki sposób się teraz zachowują.
Bartosz KOWNACKI
To jest intelektualna katastrofa. To Himalaje ignorancji i braku podstawowej wiedzy. I nie chodzi tu już o funkcję jaką aktualnie piastuje ów „urzędnik” – a z tym wiąże się kanon, iż reprezentuje on państwo i wypowiedziane publicznie przez niego słowa idą na karb kraju, który go zatrudnia i mu za to płaci a jego prywatne sądy czy mniemania (głupie, infantylne, prostackie itd.) absolutnie się nie liczą. Tu rzecz idzie o dyplomację i politykę przez duże „P”. Pewnie Bartosz Kownacki nie zna podstawowej zasady rządzącej polityką – i tym samym dyplomacją – mówiącej, iż „lepiej zawsze powiedzieć dwa słowa za mało niż jedno za dużo” (Arystoteles). Tak jest kiedy do poważnych przedsięwzięć bierze się ludzi, którzy „mówią co wiedzą, a nie wiedzą co mówią”. Absolutny dramat powstaje gdy tacy ludzie nie wiele (lub nic) nie wiedzą.
Stąd przychodzi mi do głowy od razu passus (nomen omen Francuza, znakomitego polityka i mistrza dyplomacji) Charlesa Maurice de Talleyranda mówiący o nas, że „.....Z Polakami organizuje się tylko bałagan”.
W perspektywie tego żałosnego wydarzenia chciałbym jednak zwrócić uwagę na harmider jaki podniósł się w komunikatorach i na społecznościowych portalach ze strony wspomnianych środowisk, wielbicieli PiS-u i innych ultra - prawicowych ugrupowań czy konwentykli (ale wielu polityków i adherentów Platformy Obywatelskiej ma w głowie podobną „sieczkę” czemu wielokrotnie dawali upust). Prawica zawłaszczająca dziś narrację publiczną w naszym kraju, a wykazująca solidarność z wypowiedzią Bartosza Kownackiego (uczynił to poniekąd euro-deputowany PO Jacek Saryusz-Wolski) i przytaczająca racje dla postponowania kraju znad Sekwany, posługuje się cały czas szowinizmem, ksenofobią i nadwiślańską megalomanią (o rodowodzie kontrreformacyjnym i sarmackim). O przypominaniu po raz nie wiadomo który tzw. „drôle de guerre” (fr. – dziwna wojna) z 1939 roku nawet nie warto mówić. W polityce bowiem nie ma przyjaźni (i nigdy jej nie było), są tylko „wieczne interesy” (Winston Churchill).
Chcę tylko zwrócić uwagę na dwa szczegóły. Polska – i środowiska bliskie (jak mi się wydaje) mentalnie Panu Mecenasowi Kownackiemu – jawi się dla wielu moich Rodaków jako pierwszorzędny reprezentant cywilizacji i kultury Zachodu (kojarzony w tych kręgach jako chrześcijaństwo In situ). Tym samym niejako stając się spadkobiercą tak starożytnej Hellady, jak antycznego Rzymu i Cesarstwa Karola Wielkiego. Nic bardziej błędnego, megalomańskiego, mitomańskiego. Nasz kraj wszedł do rodziny chrześcijańskiej co prawda w chwili chrztu (1050 lat temu) władcy państwa Polan Mieszka I, ale kulturowo i cywilizacyjnie zawsze pozostawał na peryferiach tzw. Zachodu i chrześcijaństwa rzymskiego. Stosunek papieży i polityki Rzymu do Polski w Średniowieczu i czasach nowożytnych świadczą o tym dobitnie (konflikt Polska vs zakon krzyżacki, rozbiory, powstania etc.). Państwa Zachodu w tej mierze kontynuują jedynie ową praktykę en bloc.
W tym kontekście należy zapoznać się co w XVI, XVII i XVIII wieku pisali o jakości życia w Polsce podróżujący tu, posłujący, robiący interesy ludzie Zachodu: nawet czeski kupiec Henryk Michał Hyserle pisał niesłychanie krytycznie o tych sprawach narzekając na jakość i sposób odżywiania się ówczesnych obywateli I RP, komfort noclegów, stosunki między ludzkie itd. Dopiero po przekroczeniu granic i wjeździe na Śląsk zaznać można zdaniem Hyserlego „wygód godnych cywilizowanych narodów” . Jest rok 1605. Podobnie opisuje nadwiślańskie równiny i stosunki cywilizacyjno-kulturowe Charles Ogier, poseł króla Francji (1635 r.) narzekając zwłaszcza na niewygody noclegów i ich prymitywizm w porównaniu z „karawanserajami” w krajach muzułmańskich – do jakich posłował – i oberżami/noclegowniami w ówczesnej Europie Zach.
Tę sekwencję niech podsumuje fragment wiersza francuskiego poety renesansowego Filipa Desportesa (z 1573 r.) przemierzającego tak jak Ogier I RP w charakterze posłańca: „…..Lud barbarzyński, arogancki i niestały. Pyszałkowaty, umiejący tylko pleść trzy po trzy. Który dzień i noc w dusznej izbie
całą przyjemność życia czerpie z pijaństwa. Potem chrapie przy stole lub zasypia na ziemi".
W takich pseudo-debatach raczej chodzi – jak sądzę – o wyrzucanie z siebie zalegających w świadomości i podświadomości określonych frustracji oraz kompleksów, wydalenie z siebie „fumów” i fobii opartych na megalomanii, mistyfikacji, „chciejstwie”, na polskim imaginarium oraz towarzyszącym jemu fantazmatom, zakażającym cały czas sporą część nadwiślańskiej mentalności. Nie o rzeczową, krytyczną, racjonalną wymianę myśli i idei. Wielu przedstawicieli prawicy (różnej maści), narodowców i tzw. „patriotów” mówi – zarzucając to Francji – o kolonialnej przeszłości „pierwszej córy Kościoła katolickiego”, niecnocie tej historii, niechlubnych tradycjach z tym okresem związanych, dramatach, mordach i ludobójstwach jakie były udziałem kolonialnych wojsk francuskich. Tak jakbyśmy my, rycerze niepokalani Maryi znad Wisły nie mieli takich epizodów (i to mnóstwo) w swych dziejach. Jakbyśmy to my nie kolonizowali, mordowali, gnębili, niewolili, grabili i terroryzowali, polonizowali (w różny sposób, często „na siłę” ich uszczęśliwiając) autochtonów na wschód od linii Bugu i Niemna. Jakby „Drang nach Osten” (a to przecież klasyczny trend kolonialny ze wszystkimi, immanentnymi mu, przypadłościami) był tylko udziałem Rzeszy Niemieckiej i narodu niemieckiego. Historia tzw. Kresów - czyli współczesnej Ukrainy, „ziem na skraju”, „u-rzplitej” (zwłaszcza po Unii Lubelskiej i włączeniu do Korony województw: podolskiego, wołyńskiego, kijowskiego i bracławskiego) – jest klasycznym przykładem kolonizacji i dramatów z tymi procesami związanymi (na zniewolenie klasowe nakładały się jeszcze różnice narodowe, a zwłaszcza religijne – co przy tężejącej z biegiem dekad kontrreformacji i katolickiej opresji dodatkowo powodowało nieustanne powstania rdzennej ludności ruskiej, rzezie i masowe mordy). Klasa „Jegomościów Panów Braci” – czyli herbowej szlachty, uważającej się za „naród wybrany” i jedynie reprezentatywny dla terminów: Polska i Polacy (reszta społeczeństwa owego imperium kolonialnego jakim była w Europie środkowej i wschodniej I RP, czyli ok. 85-87 % populacji, nie była uważana za obywateli, często za pod-ludzi, zwłaszcza jeśli chodzi o pańszczyźnianych chłopów na wschodzie) – niepodzielnie, zgodnie ze swoimi klasowymi interesami, rządziła absolutnie i autorytarnie. Stosunki społeczne i interpersonalne w folwarkach na Kresach były wypisz wymaluj jak podczas rozkwitu niewolnictwa w antylskich hacjendach, na plantacjach w Brazylii czy Alabamie bądź podczas „łowów” na niewolników w Afryce.
Doskonale dokumentuje te konteksty i relacje, stosunki i uwarunkowania historyk francuski Daniel Beavois w wiekopomnym (dla Polaków i Polski) dziele: "Trójkąt ukraiński: szlachta, carat i lud na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie, 1793-1914”. Wspominają o tych zagadnieniach również m.in. Maria Janion, Andrzej Leder i Jan Sowa.
Tak więc ciszej Panowie Patrioci nad wytykaniem – słusznie zresztą uznawanych za ciemną i niechlubną historię Europy i Europejczyków (chrześcijan bądź co bądź) – innym kolonialnej przeszłości. Bo z tym jest tak jak z anegdotą o „ślepym co to niósł kulawego”. I jak najdalej od kazań, połajanek, pouczeń jednoznacznych wyroków: umoralniających, pompatycznych, bombastycznych – a wychodzących zawsze kabotyńsko. Zwłaszcza w kontekście polityki i własnych dziejów.
Polski dramat, również po 1989 roku, kreślony jest nadal przez słuszną dewizę, iż „….Fałszywa historia jest (cały czas - rscz) mistrzynią fałszywej polityki” (Józef Jerzy Szujski). Bartosz Kownacki i jego kuriozalna wypowiedź (oraz jej namiętni apologeci i różnego chowu prawicowi „poputczycy”) są tego dobitnym exemplum.