Polski kolonializm (trup w narodowo-sarmackiej szafie)
2016-10-13 16:07:20
Bartosz Kownacki, vice-minister MON, to radca prawny i bliski współpracownik Antoniego Macierewicza - jako przedstawiciel kilku rodzin - w wyjaśnianiu okoliczności katastrofy w Smoleńsku, absolwent dwóch Uniwersytetów (Warszawskiego i im. Jana Pawła II w Krakowie), w latach 2003-06 odbywał aplikację prokuratorską, ale ostatecznie wpisany został na listę radców prawnych (2007 r.), funkcjonariusz Kontrwywiadu Wojskowego (lata 2006-07), współpracownik Lecha Kaczyńskiego w kancelarii prezydenckiej (do 2009 r.), niedoszły radny m. Warszawy (z 2006 r.), do Sejmu VIII kadencji dostał się z okręgu bydgoskiego (7 735 głosów), partyjny „wędrowniczek” m.in. przez jakiś czas był członkiem Solidarnej Polski (kanapowej asocjacji politycznej Zbigniewa Ziobry) lecz potem nawrócony na „łono partii” Jarosława Kaczyńskiego dostał się na salony ministerialne. Nie na szerokie reperkusje jakie wzbudziła wypowiedź Pana V-ce Ministra – w kontekście zamieszania powstałego w wyniku anulowania przez Polskę umowy z Francją na dostawę helikopterów Caracal (zastąpią je amerykańskie Black Hawki) – pragnę jednak zwrócić uwagę, choć jest ona tyle skandaliczna co analogiczna z poziomem enuncjacji Donalda Trumpa, tak obsobaczanego przez polskich „znawców polityki”. Chodzi o komentarze i społeczny rezonans jakie owa wypowiedź wywołała, zwłaszcza w tzw. „środowiskach patriotycznych”.
O mieszkańcach kraju nad Sekwaną Pan V-ce Minister raczył powiedzieć co następuje:

To są ludzie, którzy uczyli się jeść od nas
widelcem parę wieków temu. Więc być
może w taki sposób się teraz zachowują.

Bartosz KOWNACKI

To jest intelektualna katastrofa. To Himalaje ignorancji i braku podstawowej wiedzy. I nie chodzi tu już o funkcję jaką aktualnie piastuje ów „urzędnik” – a z tym wiąże się kanon, iż reprezentuje on państwo i wypowiedziane publicznie przez niego słowa idą na karb kraju, który go zatrudnia i mu za to płaci a jego prywatne sądy czy mniemania (głupie, infantylne, prostackie itd.) absolutnie się nie liczą. Tu rzecz idzie o dyplomację i politykę przez duże „P”. Pewnie Bartosz Kownacki nie zna podstawowej zasady rządzącej polityką – i tym samym dyplomacją – mówiącej, iż „lepiej zawsze powiedzieć dwa słowa za mało niż jedno za dużo” (Arystoteles). Tak jest kiedy do poważnych przedsięwzięć bierze się ludzi, którzy „mówią co wiedzą, a nie wiedzą co mówią”. Absolutny dramat powstaje gdy tacy ludzie nie wiele (lub nic) nie wiedzą.
Stąd przychodzi mi do głowy od razu passus (nomen omen Francuza, znakomitego polityka i mistrza dyplomacji) Charlesa Maurice de Talleyranda mówiący o nas, że „.....Z Polakami organizuje się tylko bałagan”.
W perspektywie tego żałosnego wydarzenia chciałbym jednak zwrócić uwagę na harmider jaki podniósł się w komunikatorach i na społecznościowych portalach ze strony wspomnianych środowisk, wielbicieli PiS-u i innych ultra - prawicowych ugrupowań czy konwentykli (ale wielu polityków i adherentów Platformy Obywatelskiej ma w głowie podobną „sieczkę” czemu wielokrotnie dawali upust). Prawica zawłaszczająca dziś narrację publiczną w naszym kraju, a wykazująca solidarność z wypowiedzią Bartosza Kownackiego (uczynił to poniekąd euro-deputowany PO Jacek Saryusz-Wolski) i przytaczająca racje dla postponowania kraju znad Sekwany, posługuje się cały czas szowinizmem, ksenofobią i nadwiślańską megalomanią (o rodowodzie kontrreformacyjnym i sarmackim). O przypominaniu po raz nie wiadomo który tzw. „drôle de guerre” (fr. – dziwna wojna) z 1939 roku nawet nie warto mówić. W polityce bowiem nie ma przyjaźni (i nigdy jej nie było), są tylko „wieczne interesy” (Winston Churchill).
Chcę tylko zwrócić uwagę na dwa szczegóły. Polska – i środowiska bliskie (jak mi się wydaje) mentalnie Panu Mecenasowi Kownackiemu – jawi się dla wielu moich Rodaków jako pierwszorzędny reprezentant cywilizacji i kultury Zachodu (kojarzony w tych kręgach jako chrześcijaństwo In situ). Tym samym niejako stając się spadkobiercą tak starożytnej Hellady, jak antycznego Rzymu i Cesarstwa Karola Wielkiego. Nic bardziej błędnego, megalomańskiego, mitomańskiego. Nasz kraj wszedł do rodziny chrześcijańskiej co prawda w chwili chrztu (1050 lat temu) władcy państwa Polan Mieszka I, ale kulturowo i cywilizacyjnie zawsze pozostawał na peryferiach tzw. Zachodu i chrześcijaństwa rzymskiego. Stosunek papieży i polityki Rzymu do Polski w Średniowieczu i czasach nowożytnych świadczą o tym dobitnie (konflikt Polska vs zakon krzyżacki, rozbiory, powstania etc.). Państwa Zachodu w tej mierze kontynuują jedynie ową praktykę en bloc.
W tym kontekście należy zapoznać się co w XVI, XVII i XVIII wieku pisali o jakości życia w Polsce podróżujący tu, posłujący, robiący interesy ludzie Zachodu: nawet czeski kupiec Henryk Michał Hyserle pisał niesłychanie krytycznie o tych sprawach narzekając na jakość i sposób odżywiania się ówczesnych obywateli I RP, komfort noclegów, stosunki między ludzkie itd. Dopiero po przekroczeniu granic i wjeździe na Śląsk zaznać można zdaniem Hyserlego „wygód godnych cywilizowanych narodów” . Jest rok 1605. Podobnie opisuje nadwiślańskie równiny i stosunki cywilizacyjno-kulturowe Charles Ogier, poseł króla Francji (1635 r.) narzekając zwłaszcza na niewygody noclegów i ich prymitywizm w porównaniu z „karawanserajami” w krajach muzułmańskich – do jakich posłował – i oberżami/noclegowniami w ówczesnej Europie Zach.
Tę sekwencję niech podsumuje fragment wiersza francuskiego poety renesansowego Filipa Desportesa (z 1573 r.) przemierzającego tak jak Ogier I RP w charakterze posłańca: „…..Lud barbarzyński, arogancki i niestały. Pyszałkowaty, umiejący tylko pleść trzy po trzy. Który dzień i noc w dusznej izbie
całą przyjemność życia czerpie z pijaństwa. Potem chrapie przy stole lub zasypia na ziemi
".
W takich pseudo-debatach raczej chodzi – jak sądzę – o wyrzucanie z siebie zalegających w świadomości i podświadomości określonych frustracji oraz kompleksów, wydalenie z siebie „fumów” i fobii opartych na megalomanii, mistyfikacji, „chciejstwie”, na polskim imaginarium oraz towarzyszącym jemu fantazmatom, zakażającym cały czas sporą część nadwiślańskiej mentalności. Nie o rzeczową, krytyczną, racjonalną wymianę myśli i idei. Wielu przedstawicieli prawicy (różnej maści), narodowców i tzw. „patriotów” mówi – zarzucając to Francji – o kolonialnej przeszłości „pierwszej córy Kościoła katolickiego”, niecnocie tej historii, niechlubnych tradycjach z tym okresem związanych, dramatach, mordach i ludobójstwach jakie były udziałem kolonialnych wojsk francuskich. Tak jakbyśmy my, rycerze niepokalani Maryi znad Wisły nie mieli takich epizodów (i to mnóstwo) w swych dziejach. Jakbyśmy to my nie kolonizowali, mordowali, gnębili, niewolili, grabili i terroryzowali, polonizowali (w różny sposób, często „na siłę” ich uszczęśliwiając) autochtonów na wschód od linii Bugu i Niemna. Jakby „Drang nach Osten” (a to przecież klasyczny trend kolonialny ze wszystkimi, immanentnymi mu, przypadłościami) był tylko udziałem Rzeszy Niemieckiej i narodu niemieckiego. Historia tzw. Kresów - czyli współczesnej Ukrainy, „ziem na skraju”, „u-rzplitej” (zwłaszcza po Unii Lubelskiej i włączeniu do Korony województw: podolskiego, wołyńskiego, kijowskiego i bracławskiego) – jest klasycznym przykładem kolonizacji i dramatów z tymi procesami związanymi (na zniewolenie klasowe nakładały się jeszcze różnice narodowe, a zwłaszcza religijne – co przy tężejącej z biegiem dekad kontrreformacji i katolickiej opresji dodatkowo powodowało nieustanne powstania rdzennej ludności ruskiej, rzezie i masowe mordy). Klasa „Jegomościów Panów Braci” – czyli herbowej szlachty, uważającej się za „naród wybrany” i jedynie reprezentatywny dla terminów: Polska i Polacy (reszta społeczeństwa owego imperium kolonialnego jakim była w Europie środkowej i wschodniej I RP, czyli ok. 85-87 % populacji, nie była uważana za obywateli, często za pod-ludzi, zwłaszcza jeśli chodzi o pańszczyźnianych chłopów na wschodzie) – niepodzielnie, zgodnie ze swoimi klasowymi interesami, rządziła absolutnie i autorytarnie. Stosunki społeczne i interpersonalne w folwarkach na Kresach były wypisz wymaluj jak podczas rozkwitu niewolnictwa w antylskich hacjendach, na plantacjach w Brazylii czy Alabamie bądź podczas „łowów” na niewolników w Afryce.
Doskonale dokumentuje te konteksty i relacje, stosunki i uwarunkowania historyk francuski Daniel Beavois w wiekopomnym (dla Polaków i Polski) dziele: "Trójkąt ukraiński: szlachta, carat i lud na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie, 1793-1914”. Wspominają o tych zagadnieniach również m.in. Maria Janion, Andrzej Leder i Jan Sowa.
Tak więc ciszej Panowie Patrioci nad wytykaniem – słusznie zresztą uznawanych za ciemną i niechlubną historię Europy i Europejczyków (chrześcijan bądź co bądź) – innym kolonialnej przeszłości. Bo z tym jest tak jak z anegdotą o „ślepym co to niósł kulawego”. I jak najdalej od kazań, połajanek, pouczeń jednoznacznych wyroków: umoralniających, pompatycznych, bombastycznych – a wychodzących zawsze kabotyńsko. Zwłaszcza w kontekście polityki i własnych dziejów.
Polski dramat, również po 1989 roku, kreślony jest nadal przez słuszną dewizę, iż „….Fałszywa historia jest (cały czas - rscz) mistrzynią fałszywej polityki” (Józef Jerzy Szujski). Bartosz Kownacki i jego kuriozalna wypowiedź (oraz jej namiętni apologeci i różnego chowu prawicowi „poputczycy”) są tego dobitnym exemplum.



poprzedninastępny komentarze