Nowy władca świata
2017-05-24 11:25:50
Zuckerberg jest jedną z niewielu osób,
dla których zostanie prezydentem Stanów
Zjednoczonych mogłoby oznaczać degradację.
Jako szef Facebooka już jest prawdziwym
liderem wolnego świata.

Nick BILTON (Vanity Fair)

Nasz lewicowy Portal dużo uwagi poświęca, jak cała zresztą współczesna lewica na świecie (od Naomi Klein, Benjamina Barbera, Yanisa Warufakisa, Krytyki Politycznej i Rafała Wosia po Jean-Luca Melenchona, Bernie Sandersa, Podemos, Syrizę i Adriana Zandberga), korporacyjnemu ładowi jaki neoliberalny porządek do spółki z globalizacją i upadkiem obozu realnego socjalizmu z ZSRR na czele zgotowały dzisiejszej rzeczywistości. Mało kto jednak zwrócił uwagę na tzw. „Manifest Zuckerberga” („Building Global Community” z lutego 2017 roku), który wywołał ożywione dyskusje za oceanem na temat utopii, marzeń czy chęci „władzy nad światem” jaką przedstawił twórca i właściciel Facebooka. Mark Zuckerberg to jedna z najbardziej wpływowych i najbogatszych osób na świecie. To demiurg – w znacznej części – współczesnej rzeczywistości i kreator przyszłego świata. Nawet nie zdajemy sobie do końca sprawy z tego jak bardzo ta specyficzna i nietypowa korporacja zmienia świat, zmienia relacje międzyludzkie, jak zmienia nas wszystkich: grupowo i pojedynczo, narodowo i społecznie bez względu na język, rasę, kulturę, religijne wyznanie bądź ateizm, poglądy polityczne czy sytuację ekonomiczną. Widać to wszystko jak na dłoni podczas obserwacji społeczności „facebookowej”, znaczenia tego komunikatora i forum wymiany myśli, idei, namiętności, emocji pojedynczych ludzi. Lektura oraz nawet pobieżna analiza jego Manifestu wprowadza nas jednak nie tyle w stan zachwytu i podziwu dla tej idei i jej materializacji, ale nasuwa wiele daleko idących wniosków i skojarzeń.
Myśl wyrażona przez popularnego komentatora politycznego zza oceanu w opiniotwórczym periodyku amerykańskim – stanowiąca motto do tego wpisu - oddaje clou tego czym jest władza korporacyjna. Tu jednak mamy do czynienia z zupełnie inną formą władania ludźmi. Pragnę zwrócić tylko na kilka, zasadniczych wg mnie, aspektów, niesionych zarówno przez sam już funkcjonujący projekt (Facebook stał się bowiem głównym centrum rozpowszechniania informacji, debaty publicznej, a w niektórych przypadkach – promowaniem swoistego ekshibicjonizmu emocjonalnego użytkowników) jak i wspominany Manifest.
Na ten temat pisali (w przeszłości dawnej i bliskiej) – choć są to aspekty rozproszone, zauważone przy innych okazjach i pochodzące od różnych autorów – tacy twórcy jak Georg Orwell, Aldous Huxley, Neil Postman, Naomi Klein, Lester Thurow, Benjamin Barber, Edward Luttwak, Jeremy Rifkin itd.
Zuckerberg oczywiście skupia się na podniesieniu na wyższy, cywilizowany poziom komunikowania się przy pomocy „swojego dziecka” (ale i instrumentu dla pozyskiwania kolosalnych dochodów) jakim jest bezsprzecznie Facebook. Chodzi przede wszystkim o zwulgaryzowanie dyskursu (popularnie tzw. „hejt”) jak również o tzw. „fejk” (czyli nie prawdziwe informacje krążące w sieci – a przez to i na FB) zaśmiecające społecznościowe komunikatory.
Warto też zwrócić uwagę na chęci Zuckerberga takiego ustawienia w przyszłości dyskursu, aby z jednej strony aktywizował obywateli do pro-demokratycznych i odpowiedzialnych działań i wypowiedzi, a jednocześnie eliminować metodę czytania tekstów w sieci na zasadzie „click-bajtów” (czyli wyłącznie co bardziej sensacyjnych nagłówków). Jest to próba – przynajmniej w teorii – podniesienia poziomu dyskursu. Samo istnienie Facebooka ma się stać tym samym głównym medium rozpowszechniania informacji oraz regulowania debaty publicznej.
Ale chciałbym zwrócić uwagę na coś innego czego nie znajdziemy w Manifeście. Założyciel FB jest przecież właścicielem tego przedsięwzięcia i w związku z tym dysponuje określoną władzą. Stąd m.in. wypływa wiele tez ujętych w Manifeście choć ex cathedra nie wypowiedzianych.
Po pierwsze: zasięg – już współcześnie, bez zmian zakładanych w „Building Global Community” - władzy Zuckerberga. Szacunki pozwalają już dziś zakładać, że uczestników (a tym samym osób pozostających pod „facebookowym parasolem”) przedsięwzięcia Marka Zuckerberga na całym świecie jest od 2 do 2,5 mld. To olbrzymia społeczność, gigantyczna wspólnota, potężne „plemię” czy klan. Po drugie: zacytowana jako motto felietonu myśl amerykańskiego publicysty oddaje clou tego o czym tu mówimy. Jeśli Zuckerberga nie interesuje Biały Dom, gdyż pozostając tylko (?) szefem Facebooka dysponuje de facto większą władzą – i ma tego świadomość - niż Prezydent najpotężniejszego imperium współczesnego świata, to ma to swoją określoną wymowę. Funkcja prezesa internetowej spółki, prywatnego biznesmena światowego formatu, korporacji globalnej, jest ważniejsza od głównego lokatora Białego Domu. To sytuacja zarówno stanowiąca emanację neoliberalnych porządków jak i rozproszenia tak charakterystycznego dla świata XXI wieku. Po trzecie: im silniejsza rola w publicznej narracji i dyskursie tego typu przedsięwzięć tym słabsza rola tradycyjnie pojmowanej prasy. Chodzi głównie o przejmowanie rynku reklam, a co za tym idzie: przypływy kapitału, jego koncentracja, zyski i ich pomnażanie.
Trzeba jednak zwrócić uwagę na nieśmiało zasygnalizowane zamierzenie Zuckerberga w Manifeście. Zadaje on – retoryczne - pytanie „… Jak możemy pomóc ludziom zbudować świadomą wspólnotę, która wystawia nas na nowe idee i tworzy porozumienie w świecie, w którym każda osoba ma głos ?”. Ideą zasadniczą ma być minimalizacja roli publicystów i dziennikarzy w przestrzeni medialnej. Każdy uczestnik przedsięwzięcia jest zarazem jego twórcą. Przynajmniej teoretycznie. Bo to kapitał jest animatorem i demiurgiem stanowiącym esencję władzy. Zysk i jego maksymalizacja są tu zasadniczymi elementami kreacji. Byt każdej korporacji opiera się o ich generowanie. I tu widać ukryte pragnienie wielowątkowej dominacji własnego pomysłu, własnego biznesu, własnego przedsięwzięcia.
Zysk i dochody (nie tylko w sferze doczesności, materialnej) oraz władza za nimi stojąca z racji rozległości przedsięwzięcia Zuckerberga oraz wspomnianej ilości uczestników (w skali świata) tego projektu, pozwalają wyciągać wnioski idące zupełnie w innych kierunkach niż sugeruje to szef spółki FB. Wiążę się to również z postępującą, coraz powszechniejszą i zawłaszczającą kolejne przestrzenie ludzkiego bytu, komercjalizacją (wspomniane dochody z reklam, wymuszające banalizację i infantylizację dyskursu). Nie bez znaczenia są zamierzenia kreowania politycznej rzeczywistości w wymiarze ponad państwowym, ponad narodowym, światowym. Przełożenie władzy pieniądza na bezpośrednią władzę polityczną to ewolucja praktykowanego współcześnie tzw. zblatowania „prywatnego biznesu” i świata polityki. Powiedzenie otwarcie, że „białe jest białe, a czarne – czarne”. Przykładem takiego kierowania procesami politycznymi są m.in. „arabska wiosna”, zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach amerykańskich, atmosfera wytworzona przez zwolenników Brexitu na Wyspach Brytyjskich itd.
Zamierzenia Zuckerberga jednak idą jeszcze w innym kierunku. Streścić je można pokrótce w tym co zawarł onegdaj Tony Judt, komentując współczesny wymiar dyskursu publicznego. Jego zdaniem dzisiejsza debata publiczna przebiega oto w taki sposób, że elity (w których szeregach jest coraz więcej populistów, demagogów czy politykierów) mówią tłumom co mają myśleć. Kiedy ludzie bezrefleksyjnie – w wyniku komercjalizacji, infantylizacji, banalizacji i karnawalizacji dyskursu publicznego – odbijają owe frazesy elity śmiało ogłaszają, iż ich decyzje czy rozwiązania są determinowane wyłącznie przez społeczne nastroje. I tak też można określić zamierzenia Zuckerberga. Manifest właściciela FB to rękawica rzucana władzom narodowych państw i dotychczasowemu porządkowi demokratycznemu. Kolejną rękawicą będącą korporacyjnym kredo zawierającym określone rozwiązania.
Zuckerberg przekonuje, że jego przedsięwzięcie będzie nie tylko technologią, nie tylko medium, lecz również (a może przede wszystkim) wspólnotą ludzi samo-kreującą siebie i przestrzeń w której funkcjonują. Ma być ta przestrzeń ich własnym wytworem wynikajacym z ich świadomości oraz potrzeb.
Jakie rodzą się dylematy nad tak postawioną tezą: Po pierwsze: czy sfera publiczna, którą ma kreować – wedle pro-demobch kanonów sugerowanych i narzucanych przez Zuckerberga – tak funkcjonujący FB jest w stanie wygenerować obiektywizm, autentyczność i wysoki intelektualnie poziom ? Po drugie: – czy sfera publiczna może być kreowana przez kapitał prywatnie umocowany i zarządzany ? Czy zawłaszczanie i komercjalizowane – immanentne dla biznesowej działalności – jest pozytywnym kierunkiem w którym winna ona nadal podążać (teraz już jawnie i bez zbędnych, retorycznych i etyczno-moralnych uzasadnień). Po trzecie: – ponad 2 miliardowa samosterująca się społeczność, sama z siebie wyznaczająca zasady i poziom, jest humbugiem. Decydujące i ostateczne znaczenie ma i tak kapitał oraz jego właściciel. Kłania się cytowany Tony Judt.
I to byłyby zasadnicze zastrzeżenie jakie niesie sobą projekt-manifest Marka Zuckerberga. Nie high-tech, nie wytwory postępu technologicznego są zagrożeniem. To są tylko narzędzia. Groza i niebezpieczeństwo tkwią we władzy pieniądza, kapitału, a tym samym tych, w których rękach ona pozostaje. Jego koncentracja postępuje nieuchronnie i permanentnie, zawężając coraz bardziej do swoistego „klanu” czy „plemienia” , do jakiegoś nowego „narodu wybranego” zdolności i możliwości owej kreacji nie tylko świata materialnego, ale w przestrzeni świadomości, tzw. „ducha”. A to jest nader niebezpieczne i wybitnie szkodliwe.


poprzedninastępny komentarze