2017-08-07 07:26:22
są wolni: wolni bo wolno im zdychać z głodu,
czego też sobie nie odmawiają. Człowiek
nie naje się tym, że ma prawo wybrać posła,
który potem opływa we wszystko i tyle troszczy się o wyborców swoich co o zeszłoroczny śnieg.
Emil ZOLA
Aam Michnik nie ma dziś w Polsce dobrej publicity. I to zarówno u znacznej części swoich etosowo-styropianowych towarzyszy walki, jak i po tej stronie lewicy, która szanuje dokonania honorowego Redaktora Naczelnego Gazety Wyborczej, choć bez „pomnikowości” i bezkrytycznej, religijnej w swym wymiarze, apologii jego osoby jak to ma miejsce w wielu przypadkach. Trzeba tu zauważyć, że uwielbienie osoby i dokonań Adama Michnika ze strony części jego najzagorzalszych akolitów jest analogiczne w swym źródle do zachowań wyznawców Jarosława Kaczyńskiego. W obu przypadkach geneza zasadza się na quasi-religijnych potrzebach i takiej też mentalności, odartej z krytycznej refleksji, racjonalności oraz pozbawiona dystansu immanentnego realizmowi poznawczemu. To uczucia estetyczno-romantycznej proweniencji, emocje, afekty, zapotrzebowanie na posiadanie Pana (w tym wypadku w wymiarze intelektualno-wizerunkowym), predylekcja do mitomanii itd. Patrząc na zachowania znacznej części polskiej inteligencji można stwierdzić, iż potrzebuje ona – tak to tłumaczy – niezawodnego, o religijno-teologicznym pochodzeniu (gdzie podstawą jest czołobitność, kult i swoista liturgia poddania), wywiedzionego z platońskiej wizji świata, idealnego, jednoznacznego, omnipotentnego autorytetu. Taka wizja przeradza się łatwo w predylekcję do autorytaryzmu, nietolerancji, ksenofobii i swoistej mizantropii.
* * *
W Internecie natknąć się można na informację jakoby podczas rozmowy jeden z niemieckich dziennikarz zapytał Adama Michnika czy on (i jego zwolennicy, którzy w zasadzie doprowadzili swoją działalnością w Polsce do rewolucji AD’1989 i tego wszystkiego co jest jej efektem) rozumie, że to transformacyjna bieda zrodziła w jakimś sensie populizm Prawa i Sprawiedliwości z jakim współcześnie się zmaga nasz kraj. Guru polskich salonów demo-liberalnych i niewątpliwie znacząca postać polskiej polityki ostatnich dekad miał zakrzyknąć: „Tak sądzą jedynie agenci Putina”.
Podobna konfrontacja poglądów ma miejsce kiedy zestawiamy stwierdzenie Haliny Bortnowskiej (Tygodnik Powszechny) uważającej, że „….Dzieci nie powinny szpanować kasą w liceach by nie ranić uboższych, klasa to wspólnota" znów z odpowiedzią na to dictum Adama Michnika: „Czy chce Pani powrotu komuny ?”.
Po tych słowach czołowego polskiego intelektualisty, stanowiącego dla demo-liberałów znad Wisły, Odry i Bugu pomnikową jednostkę (coś na kształt metra z Sevres) można tylko ze smutkiem pokiwać głową: nic żeście drodzy reprezentanci demo-liberalnego mainstreamu nie zrozumieli z wyników wyborów AD’2015 i trendów jakie idą niczym tajfun przez Europę i świat Zachodu (dot. to głównie USA). G.F.W.Hegel pisał – i to jest najlepsza egzemplifikacją tego co się w świecie zachodnim dzieje – o "Zeitgeiście".
Podobne skojarzenia na temat amerykańskiej klasy liberalno-demokratycznej - po porażce w prezydenckich wyborach AD’2016 ich przedstawicielki Hillary Clinton - przedstawia w Le Monde Diplomatique (nr 5/135/2017) dziennikarka amerykańska Angela Nagle ([w]: „Postępowcy wrogami ludu”). Jak widać jest to wspólna trauma obozu postępowego, demokratyczno-liberalnego w kulturze zachodniej. Liże on rany po poniżeniu za jakie uważa wyniki wyborów w których ich żelaźni kandydaci, jedynie-słuszni, postępowi, otwarci i reprezentujący wolny oraz świetlany świat, przegrywają z jakimiś przypadkowymi, ciemnymi i populistycznymi obwiesiami godnymi co najwyżej pogardy. Dziś te środowiska próbują „pocieszyć się iluzją wyższości. Nie wiedząc, że budzą diabła”.
Zwykły człowiek staje się w takiej narracji ciemniakiem, idiotą, przedstawicielem bezmyślnych mas bądź nikczemnej tłuszczy, ciemnym tłumem, jednostką pozbawioną właściwego osądu itp. Elita liberalno-demokratyczna popada jednak w taką formę schizofrenii, zaprzeczając tym samym swemu oświeceniowemu dziedzictwu i wartościom, co jakiś czas. Dowodów z historii dawnej i nowszej znaleźć można całe mnóstwo: na takie zaprzaństwo, niekonsekwencję przekazu i niespójność owej narracji (kompromitujące owe elity), irracjonalizm i brak logiki. Do tej pory wydawało się - może lepiej; stworzono taki klimat intelektualno-medialnego przekazu - iż tak czynić mogą wyłącznie prawicowcy oraz konserwatywni tradycjonaliści, religianci i fundamentaliści religijni schlebiający zachowawczości opartej o hierarchię tudzież ustaloną boskimi prawami stratyfikację społeczną.
To jest jednak przejaw mizantropii. I jej źródła leżą w tych samych zakamarkach świadomości tak lewicowców, demo-liberałów i postępowców, jak i prawicowców, konserwatystów, neoliberałów czy zachowawczych tradycjonalistów.
Bliski politycznie Michnikowi inny czołowy polityk obozu solidarnościowego, Bronisław Geremek, wyrazić miał onegdaj opinię, że „….W polityce są partie i ludzie, którzy opierają swoje działanie na wykorzystywaniu niechęci, nienawiści i strachu. I te fale populizmu, które przechodzą przez Europę, biorą się z takiej właśnie koncepcji polityki”. Racja, tylko czy obóz postępowo-liberalno-demokratyczny w swych działaniach po upadku Muru Berlińskiego – i dotyczy to nie tylko Polski ale całego Zachodu - nie postępował tak właśnie jak polski mediewista (a po 1989 roku znany polityk) słusznie skonkludował ? Czy ów obóz w swej retoryce, przekazie medialnym, powszechnej narracji nie stronił od pogardy, paternalizmu, apodyktycznej pewności siebie immanentnej zwycięzcom, swoistej mizantropii wobec początkowo tzw. post-komunistów („lewicy w Polsce mniej wolno”), potem wobec tych towarzyszy sądzących, że inne rozwiązania polityczno-społeczne są możliwe ? Media opanowane w większości przez ten mainstream sprzedały taki stosunek do INNEGO masom. Proces pogłębiania się polaryzacji społeczeństwa zaczął się od tych elementów narracji prowadzonej wedle niebezpiecznego kryterium: MY - samo dobro, wyjątkowe i jednoznaczne pomysły na kraj i społeczeństwo, prawda, piękno, wartości, etyka itd. ci INNI – zło, agenturalność (najlepiej moskiewska bo to na fali powszechnej rusofobii najlepiej się sprzedaje i najskuteczniej można tego innego takim argumentem „odstrzelić”), populizm, prostactwo, nic nie warte persony, intelektualne embriony, polityczne karły itd. Klasycznym tego przykładem jest sposób i forma przedstawienia w mainstreamowych mediach Andrzeja Leppera, ostatniego „naturszczyka” o w miarę lewicowym sposobie myślenia (z polskim oczywiście defektem spojrzenia na rzeczywistość). Niestety, także polska lewica (tak popezetpeerowska jak i post-solidarnościowej proweniencji) potraktowała ten ruch zogniskowany wokoło rolnika spod Słupska wg znanej z tradycji sarmacko-feudalnej relacji >Pan vs Cham<.
* * *
Czy wszystkie gremia, polityczne ugrupowania i środowiska wykorzystujące niechęć, nienawiść, strach, używające języka populizmu w debacie publicznej są automatycznie agenturą Kremla (czy np. Berlina – dla licznych, znów ujawnionych, germanofobów) ? Widać to dokładnie na podstawie aktualnej sytuacji społeczno-politycznej w naszym kraju, gdzie obie strony wywiedzione z tradycji etosowo-styropianowej zarzucają sobie uległość wobec Moskwy bądź Berlina, agenturalność na rzecz naszych potężnych sąsiadów, sprzedajność interesów kraju (w imię oczywiście wizji niepodległości i suwerenności zaczerpniętych z tradycji XIX i początków XX wieku). I czy taki sposób myślenia może mieć przyszłość, może dokonać kolejnego cywilizacyjnego kroku, tak wymaganego w naszym, polskim grajdołku ? Bo oto elity poszukujące z jednej strony – tzw. kozła ofiarnego dla pokrycia swej niekompetencji i ignorancji a tym samym skierowania zainteresowań społecznych na poboczne sprawy, odległe od egzystencjalnych zagadnień nurtujących każdego człowieka, z drugiej zaś – bazujące w swej retoryce na starych, zgranych, niebezpiecznych fobiach, uprzedzeniach i kompleksach, budzące ponownie w nadwiślańskiej wspólnocie demony endeckich i quasi-faszystowskich, klerykalno-fundamentalistycznych i rasistowsko-nacjonalistycznych proweniencji są zdolne do przeniesienia Polski, Polek i Polaków autentycznie w XXI wiek ? Realnie, nie retorycznie.
Opisywane sytuacje w całej kulturze Zachodu są po prostu zjawiskiem ponadczasowym i powtarzającym się regularnie, zwłaszcza w historii Europy. I czy nie jest ono kompatybilne z falami (które z kolei jest związane z określonymi ideami i procesami społecznymi im towarzyszącymi) pychy, rosnącej fanfaronady, ekskluzywizmem i kolosalną, nie do zaakceptowania megalomanią (zwłaszcza w dobie masowych środków komunikacji społecznej oraz zaklęć wypełniających przekaz medialny o demokracji, wolności, prawach człowieka czy swobodach obywatelskich) w jakie wspomniane elity co jakiś czas popadają ? Bo jest tu jak z królową Marią Antoniną, żoną Ludwika XVI, która na wiadomość, iż lud przymiera głodem, nie mając pieniędzy na chleb miała serio i poważnie odrzec: „To niech je ciasteczka”. Po kilkunastu miesiącach od tego stwierdzenia głowa Madame Deficite (jaką ją nazywano w kręgach rewolucyjnych i kursujących po kraju pamfletach) 16.10.1793 r. o godz. 12.15 potoczyła się spod gilotyny ……
Potwierdzałoby to spostrzeżenie Georga F.W. Hegla iż „……Historia uczy, że ludzkość niczego się z niej nie nauczyła”.
No ale tu mamy do czynienia z elitami, które są niejako predestynowane do wyciągania racjonalnych i realistycznych wniosków z narodowego-społecznego doświadczenia historycznego. W Polsce rządzonej przez elity post-solidarnościowe jest to predestynacja szczególna i szczególnie etycznie umocowana, którą społeczeństwu wszem i wobec powszechnie się wmawia.
* * *
Dwa stanowiska, pochodzące z tego samego środowiska opozycji demokratycznej okresu Polski Ludowej, (przyznających się do tradycji Solidarności) - Michnik i Geremek - oddają w zasadzie clou tego problemu. Pogarda dla INNEGO: czy to pozostającego w biedzie, wykluczonego, nieumiejącego poradzić sobie z wymaganiami wolnego (ponoć) rynku i jego niewidzialnej ręki, nie potrafiącego agresywnie konkurować i rywalizować (z różnych zresztą powodów) czy to pozostającego na odmiennych pozycjach polityczno-aksjologicznych, ale wśród tych, którym się udało, którym się powiodło, którzy są na topie (jakkolwiek by ten termin rozumieć) jest tak samo powszechna jak i głęboko zakorzeniona w umysłach polskiej inteligencji. I jest to charakterystyczne dla osób stanowiących bazę takich ugrupowań jak Platforma Obywatelska, .nowoczesna.pl czy Prawa i Sprawiedliwości. Także dotyczy to w jakimś sensie Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Wielokrotne wypowiedzi – w przeszłości – takich liderów Sojuszu jak Włodzimierz Cimoszewicz, Andrzej Kalisz, Marek Borowski, Grzegorz Napieralski czy związany z Sojuszem jako prezydent – Aleksander Kwaśniewski, o takich reprezentantach już nie wspominając jak Danuta Hübner, Lidia d’Odenberg czy Andrzej Rosati, nie pozostawiają tu żadnych złudzeń co do istoty programowej tej partii chcącej uchodzić za lewicową.
To wszystko materializowało się i przejawia się nadal (obojętnie kto sprawuje rządy) w zdecydowanym i jednoznacznym poparciu ultra-prorynkowych – czyli w wersji neoliberalnej – koncepcji gospodarczych, a tym samym opowiadanie się za określonymi rozwiązaniami społecznymi, kulturowym i cywilizacyjnym piętnem. Inaczej jest tylko z retoryką, z kładzeniem nacisku na określone wartości czy kamuflażem tych odruchów niechęci w stosunku tego INNEGO.
Elity rządzące od 30 bez mała lat w Polsce i prowadzące tzw. transformację ustrojową od początku uważały siebie za Mojżesza i Proroków (jak to ma miejsce we wczesnym judaizmie i co opisuje Pięcioksiąg), prowadzących naród do krainy wiecznej szczęśliwości. Uwagi i tezy idące do społeczeństwa z tej klasy politycznej cały czas opierały się na bazie oraz doświadczeniach podziałów politycznych, kulturowych, społecznych etc. z czasów Polski Ludowej co jest kompletnym nieporozumieniem i logiczno-racjonalną aberracją. Tak jak PZPR – partia władzy bez ideologicznego kośćca (zbierająca różne odcienie i polityczne postawy ludzi zaangażowanych w polityczno-społeczną praktykę lat 1944-89) - tak i „Solidarność” musiała być jej alter ego, odbiciem struktury i podziałów istniejących w ówczesnym społeczeństwie. Przenoszenie tej stratyfikacji na czasy liberalnej demokracji – my vs oni (ci źli, ci bez wartości, ci zdegenerowani, nic nie warci, ci „którym mniej wolno” bo nie są z nami i nie są naszymi komilitonami itd.) zaowocowało po 25 latach transformacji niebezpiecznym, dramatycznie ostrym, stojącym na granicy siłowego konfliktu, podziałem społeczeństwa.
Kwitowanie obraźliwymi, często plugawymi i niskimi określeniami komuny (symbol oraz szlagwort niosący sobą pogardę, deprecjację, absolutne zło i totalne wszetecznictwo) ludzi zaangażowanych w PRL – państwo polskie bo innego być nie mogło – bądź posługiwanie się haniebnymi często insynuacjami wobec odmiennie myślących przez „uznane salony” dziś wraca bumerangiem w retoryce i zachowaniach rządzącego obozu Jarosława Kaczyńskiego wobec tych właśnie środowisk. Chodzi o istotę, nie o wymiar czy zasięg ……… Dno i pospolite szambo w jakie stacza się – w każdym wymiarze – polskie życie publiczne jest m.in. pokłosiem tej pychy, tego zadufania, tej pogardy jakiej pełno było w dyskursie publicznym po 1989 roku, a którym hołdowały mainstreamowe salony.