2017-07-15 07:48:31
ażeby kochać jakąś idealną ojczyznę, ale – ażeby kochać, badać i pracować dla realnych składników tej ojczyzny, którymi są ziemia, społeczeństwo, ludzie i wszelkie ich bogactwa.
Bolesław PRUS
W Polsce przypływ uczuć patriotycznych, których emanacją jest przede wszystkim mnogość tzw. patriotycznych gadżetów w przestrzeni publicznej, t’shirty z taką symboliką, narracja podniosła, wzniosła i nadęta okadzona narodową mirrą i biało-czerwonymi dymami (już Arystoteles mawiał, żeby „nie mawiać uroczyście o rzeczach marnych” – chodzi także o nagminność tej mowy), tatuaże na wszystkich – nawet intymnych – częściach ciała podkreślające przywiązanie do tego z czym można kojarzyć „Boga, Honor i Ojczyznę” (bo Polak musi mieć obowiązki polskie) rozlewa się niezwykle szeroko, zagarniając również jak widać, słychać i czuć lewicowe umysły i serca ową poetyką. W takim czasie tylko co poniektórzy – zapewne obcoplemieńcy, jacyś Żydzi, komuniści lub inni „popaprańcy” – próbują w czasie tego odrodzenia narodowego, tożsamości nadwiślańskiej, sikać do polskiego mleka, niczym mrożkowe garbate karzełki. A już szczególnie jest to naganne, gdy wśród młodzieży budzi się patriotyczny zew. On bowiem zdaniem wyznawców tych teorii jest nadzieją na wielkość Polski, jej odrodzenie w wersji jagiellońskiej, kraju i narodu królującego na trój-morzu (między Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym).
Adwersarze i krytycy, uważający moje stanowisko w sprawie tzw. „polskości” - dziś imaginowanej i fetyszyzowanej ponad miarę - za „fałszywe świadectwo lewicowości” przemilczają wszakże z niewiedzy czy infantylności, iż za tym „odrodzeniem uczuć patriotycznych” idą właśnie ataki rasistowsko-ksenofobiczne na wszystko co inne, co nie mieści się w endecko-klerykalnym, iście XIX-wiecznym mniemaniu o ojczyźnie, narodzie czy państwie. Bo w Polsce patriotyzm zawsze – tak po prostu się stało i tak to wynika z historii kojarzyć się musi ze sznytem endeckim i oenerowskim entourage. Tego żadne zaklęcia, chęci czy umizgi do owych środowisk nie zmienią dziś czy w najbliższym, przewidywalnym czasie.
No i do tego klerykalizm, a w zasadzie – narodowo-religijna narracja zbieżna z islamistyczną wizją wiary religijnej, prawa i porządku publicznego, niesłychanie utwierdzająca taki właśnie model patriotyzmu rodem z XIX stulecia.
Jak celnie pisze włoski intelektualista i literat Umberto Eco taki patriotyzm stanowi najczęściej „…… ostatnie schronienie łajdaków; ludzi bez zasad moralnych owijających się zwykle sztandarem; bo bękarty powołują się zawsze na czystość swojej rasy. Narodowa tożsamość to jedyne bogactwo tych biedaków, a poczucie tożsamości oparte jest na nienawiści - na nienawiści wobec tych, którzy są inni”.
Jeśli opowiedzieć się mamy za dotychczasową wersją dziejów - czyli funkcjonowaniem państw sensu stricte narodowych, pobudzanych i żywiących się nacjonalizmem, ksenofobią, walką o niepodległość (dotyczy to tych wspólnot które w wyniku historii do tej pory swych państw nie posiadają) – nikomu takich dążeń odmówić nie możemy. Baskowie, Szkoci, Tyrolczycy i Bawarczycy (oraz mieszkańcy włoskiego regionu Trydent-Górna Adyga), Walijczycy, Korsykanie, Lombardia, Sandżak (o trójdzielnej – wedle sznytu religijno-narodowego – Bośni i Hercegowinie nie wspominając), Ślązacy, Łużyczanie – to tylko drobny wycinek z Europy oraz problemów niesionych przez takie spojrzenie na owe zagadnienia. A co z Rosją (o, tu Polacy chętnie by widzieli poszatkowanie na setkę – przynajmniej – jednostek państwowych „ruskiego niedźwiedzia”), z Indiami (takich Tamilów w Indiach i na Cejlonie jest ok. 65-70 mln), z Autochtonami na terenach USA, Kanady i Australii ? Co z Kurdami i całą mozaiką narodów, wspólnot, społeczności na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce ? Co z Czarnym Lądem w ogóle ?
Tak skonstruowany podział świata, bez żadnej zwierzchniej, nie imperialnej, nie na zasadzie jednostronnego dyktatu i hegemonii, organizacji nadrzędnej akceptowanej powszechnie na zasadzie konsensusu i kompromisu, prowadzić będzie do permanentnej, hobbesowskiej „wojny wszystkich ze wszystkimi”.
Można domniemać, iż amerykańskie wizje New Word Order, którym od upadku Muru Berlińskiego hołduje Biały Dom i elita polityczno-finansowa Stany Zjednoczone AP, widzące w Ameryce owego jedynego, zarządzającego permanentnymi kryzysami, wojnami i kolapsami, jako tuczącego się nimi hegemona, zdążają właśnie w takim kierunku. Lewica w swej narracji powinna, musi wręcz, opowiadać się za pluralizmem (politycznym w skali globalnej przede wszystkim), przeciwko wszelkiej jednostronnej hegemonii. I to jest kolejny element patriotyzmu globalnego jaki winien być mocno zaakcentowany w lewicowej narracji na temat patriotyzmu.
Lewica to przede wszystkim człowiek. Jednostkowo i grupowo. Bez względu na rasę, język, wyznanie, poglądy polityczne, zakorzenienie kulturowe czy miejsce w stratyfikacji społecznej. Oczywiście, lewica dążyć winna do niwelowania stratyfikacji, wyrównywania szans i podnoszenia ogólnego poziomu jakości życia, likwidacji barier różnego rodzaju tworzonych właśnie z racji różnorodnych elementów naszego codziennego bytu. Barier istniejących z racji naszych dziejów także w mentalności. Jednak fetyszyzacja klasyfikacji jednostki czy społeczności z tytułu narodowej przynależności jest z punktu widzenia lewicowego oglądu świata niesłychanie naganną. I to z wielu względów – m.in. dlatego, iż zaciemnia, ruguje w niebyt różnice klasowe i społeczną stratyfikację z nich wynikającą, rzutującą na wspomnianą jakość życia jednostkowego. Dopiero potem idą inne, płynące z minionych dziejów, tradycji, doświadczeń, kultury, wierzeń religijnych itp. pojęcia jak: naród, państwo, rasa, religia, poglądy polityczne i podziały na tym tle. To tradycja wywiedziona bezpośrednio z Oświecenia, jego dziedzictwa i istoty.
Można stwierdzić, że terminy takie jak naród, rasa, państwo, wartościowanie wedle języka, kultury, poglądów politycznych, spojrzenia na estetykę czy sztukę są de facto wytworami naszego umysłu i języka. I do tego musimy dodać jeszcze czas - czwarty, bodajże czy nie najważniejszy, wymiar naszej egzystencji.
Czym więc patriotyzm w wieku XXI winien być dla polskiej postępowej, progresywnej, patrzącej w przyszłość lewicy ?
Na pewno musi nieść jakiś pierwiastek utopijny. Coś na kształt „szklanych domów” o których Cezaremu Baryce mówił w Baku jego ojciec (Stefan Żeromski, PRZEDWIOŚNIE). Oczywiście z racjonalnym oraz realistycznym zmysłem, iż do utopii winniśmy dążyć, ale prawdopodobnie nie zdołamy jej (za jednostkowego życia) osiągnąć.
Współczesny człowiek, zwłaszcza lewicowiec winien być otwarty właśnie na utopię i progresję, które tak zarysowane stanowią otwarcie ku przyszłości. Lewicowa wrażliwość, empatia i wspomniane już „przebóstwienie” człowieka mają niesłychanie nośny i humanistyczny wymiar. To różnić winno lewicę od konserwatywnej, przaśnej (zazwyczaj), odwołującej się do tradycjonalizmu i minionych wartości prawicy. Wartości kultywowanych bez spojrzenia na nie przez pryzmat czasu, kontekstu społeczno-historycznego, heglowskiego „Zeitgeistu”. W takich przestrzeniach nie ma po co z nią rywalizować. To nieuczciwe (grozi plagiatem), nietwórcze, a ponadto na pewno nie skuteczne. Ludzie wybiorą „oryginał”, nie „podróbkę” bądź nawet najlepszą kopię.
Patriotyzm to dziś np. uczciwe płacenie podatków. Mamy przecież suwerenne, wolne i niepodległe państwo (jak zapewnia od ponad ćwierćwiecza prawica neoliberalna i demo-liberałowie). Podatków na rzecz społeczeństwa – bo państwo to rzecz wtórna, nawet – trzeciorzędna. Państwo – zwłaszcza tzw. narodowe - nie jest strukturą omnipotentną, niezmienną, niemalże boskiego pochodzenia. Pojawiło się na określonym poziomie rozwoju społecznego jako struktura powołana do porządkowania życia i bezpieczeństwa – przede wszystkim – tego społeczeństwa przed nim samym. I jak wszystko w życiu podlega ewolucji, zmianom, może i zanikowi.
Patriotyzm dziś, w aktualnych polskich warunkach, to może przede wszystkim protesty o zachowanie w niezmiennym, dotychczasowym stanie Puszczy Białowieskiej. Dobra i wartości nie tylko narodowych (czyli – lokalnych), ale ogólnoludzkich. To też m.in. sprzątanie Tatr, to obrona Mierzei Wiślanej przed zakusami polityków którzy w krótkowzrocznym, często li-tylko merkantylnym widzeniu świata, chcą ten subregion (chodzi o Mierzeję, ujście Nogatu i Zalew Wiślany) po prostu zniszczyć, a tym samym - zmienić diametralnie przez realizację swych chorych (najczęściej irracjonalnych, wąsko-komercyjnych pomysłów) jego unikatowy, zjawiskowy, niepowtarzalny charakter. Łączenie tzw. polskości z uniwersalnymi dobrami, ogólnoludzkimi, społecznymi, w dobie globalizmu i ponadnarodowej władzy korporacji jest dla lewicy priorytetem. Walka o polskość winna być walką o świat wolny od przemocy, dominacji, egoizmu, nacjonalizmu, pazerności kapitału niczym nie ograniczanego w dobie współczesnego neoliberalizmu, o solidarność międzyrasową, międzykulturową itp. To prawdy aprioryczne i znane od dekad, tylko ostatnio jakby zapomniane i nieśmiało (political correctness ?) przemilczane.
Także w tym kontekście zawiera się walka z próbami demontażu – oczywistych (choć daleko do końca nie urzeczywistnionych wedle lewicowej wizji funkcjonowania) – wartości i form demokracji w Polsce.
Kult pięknego dramatu, uwznioślonej śmierci, „liturgia cmentarna” i „czołobitność trumienna”, przeradzają się w traumatyczny dogmat: im więcej ofiar tym większe bohaterstwo i powód do dumy oraz celebry. Emanują one retoryką na temat zła i wszetecznictwa będącego immanencją naszych adherentów, przeciwników, wrogów, którzy nas pokonali, pobili, zwyciężyli. Zła które ich trawi „do szpiku kości” odmawiając im tym samym jakichkolwiek racji, racjonalnych (z ich punktu widzenia) uzasadnień, najczęściej też nie widząc naszych win i błędów. Jak mówi narodowo-klerykalna prawica – to pedagogika klęski. Z tak edukowanym i nauczanym patriotyzmem, tak uprawianej przy tej okazji liturgii klęski na pewno nie jest po drodze lewicy.
Czy konfederaci barscy, dziś stawiani jako XVIII wieczni „żołnierze wyklęci” walczący z odwiecznym wrogiem – Moskwą, Kremlem, Rosją czy „sowietami” – są godni admiracji z racji wartości o które toczyli bój (nie, nie chodzi tylko o niepodległość bo to tylko jeden element owego powstania lecz o charakter chylącego się ku upadkowi z tytułu wartości o których szedł ten bój, państwa) ? Nota bene – dziś gloryfikowani tzw. „żołnierze wyklęci” są niezwykle podobni w swej postawie, tragizmie, dramacie (ale i irracjonalizmie oraz stygmacie klęski) do tamtych konfederatów. Podobnie ma się rzecz z powstaniem warszawskim.
Czy ze wszech miar humanistyczne hasło „za waszą wolność i naszą” można odnosić do legionistów pacyfikujących Santo Domingo bądź szwoleżerów Kozietulskiego wyżynających na przeł. Somosierra w imię imperialnych interesów Napoleona, walczących o swoją suwerenność Hiszpanów ? Refleksje Krzysztofa Cedro (Stefan Żeromski, POPIOŁY) podczas walk o Saragossę (w ramach wojen napoleońskich) nie są przedmiotem szkolnej egzegezy, edukacji obywatelskiej, nie zajmują poczesnego miejsca w popularyzatorach historii, licznych periodykach itd.
Kiedy pozostajemy w tak skonstruowanej symboliczno-bezrefleksyjnej narracji o naszej historii rzucając tylko oskarżenia na: sąsiadów, ich złowrogość, podporządkowywanie lechickich ziem swoim interesom, to czas, sytuacja, przyczyny w tak widzianych i objaśnianych dziejach się nie mogą liczyć. Przyczynowo-skutkowa egzegeza faktów historycznych winna być esencją prowadzonej przez lewicę edukacji, narracji i takiej też retoryki. Lewica winna walczyć ze wszystkich sił i we wszystkich możliwych formach, przekonywać i uświadamiać, że edukację historyczną - a tym samym o kultywowanie racjonalnego i idącego z duchem czasu patriotyzmu – należy prowadzić na tle historii naszego regionu, dziejów Starego Kontynentu, całego świata oraz tendencji i procesów społecznych stale w nim zachodzących. Polska nie jest, nie była i nigdy nie będzie łodzią podwodną. Kto tak widzi historię i rzeczywistość jest albo infantylnym gnomem, albo cynicznym troglodytą lub – i to jest najpewniejsze – jawnym nacjonalistą, ksenofobem i konserwatystą. A jak mówi prof. Maria Janion „konserwatyzm jest zawsze niebezpieczny i szkodliwy”