Czy >zielony ład< powali klasę średnią ?
2022-01-01 00:10:48
Czy bogata Północ napasiona w czasie kolonialnej eksploatacji i rabunku teraz pouczająca ofiary wyzysku o konieczności oszczędzania, zaciskania konsumpcyjnego pasa, cywilizacyjnej ascezy – podpierając swe nauk klimatycznym kryzysem - będzie zdolna do spojrzenia na cywilizacyjną zapaść jaka opuka do drzwi szerzej ? Bo oprócz niewątpliwych zagrożeń związanych z klimatem (wywołanych pogonią kapitału za maksymalizacją i optymalizacją zysku), rosnącymi cenami i deficytem nośników tradycyjnej energii, niezwykle groźną jest tykająca bomba zegarowa nierówności społecznych. A ich dalsze pogłębienie w związku z owymi oszczędnościami, ograniczeniami i przewartościowaniem całego dotychczas funkcjonującego systemu nie tylko gospodarczego, ale myślenia (tak zbiorowego jak i indywidualnego), kultury jest nie do uniknięcia. Więcej – trzeba zaakceptować i uzmysłowić sobie drastyczne obniżenie jakości życia wielkich, do tej pory uważających się za tzw. klasę średnią - grup społecznych. Bo kryzys ten i zapowiadane rozwiązania muszą w nią, w jej poziom życia, w jej mentalność uderzyć. I jak zauważają analitycy, komentatorzy – oczywiście realistycznie i obiektywnie spoglądający na ów problem - ponad połowa tych ludzi będzie strącona w niebyt underclass.

Gdy zmieniają się ludzkie interesy zmieniają się też prawa
John Gray

Proponowany tzw. >zielony ład< niesie sobą oprócz ograniczenia emisji CO 2 co determinuje dalsze funkcjonowanie naszego gatunku oraz Ziemi jaką znamy do tej pory. Jednak elementów przemilczanych dyskretnie przez polityków i propagatorów tych rozwiązań jest mnóstwo. To przede wszystkim minimalizacja dotychczasowej, masowej konsumpcji stanowiącej clou panującego systemu i medialno-reklamowej retoryki. To totalna klapa całego systemu (i kultu) wolnego rynku i jego niewidzialnej ręki niepodzielnie panującego od kilku dekad tak w „realu” jak i narracji medialnej.
Z tym wiążą się kolosalne cięcia w produkcji dóbr i usług. A w konsekwencji ograniczenie ich sprzedaży oraz dostęp do nich. To będzie wynik cen i dochodów ludności permanentnie spadających. A więc co z zatrudnieniem ? A co z bezrobociem które sięgnie prawdopodobnie 40-50 % populacji ? Co z tą armią ludzi „bez długotrwałego zajęcia” ? To zagadnienie jest nie tylko egzystencjalne – praca i dochody z niej stanowią o przeżyciu – ale może przede wszystkim w przedmiocie znaczenia pracy jako uczłowieczania, humanizowania jednostki, jej rozwoju i poszerzanie horyzontów intelektualno-mentalnych. Co z tak podstawowymi elementami naszego życia jak ograniczenie masowego dostęp do energii elektrycznej, gazu, wody, ciepła w mieszkaniach ?
Znów kłaniają się ceny i drastycznie ograniczone dochody ludności. Raz, że tego ma być mniej (ochrona emisyjna i dekarbonizacja), dwa - wzrosną horrendalnie ich koszty przy jednoczesnym dramatycznym spadku wspomnianych dochodów. To tylko część dylematów na które winno się odpowiedzieć w kontekście całości zagrożeń związanych z klimatyczna katastrofą, która nieuchronnie się zbliża.
Czy ubogie, poszkodowane w epoce kolonizacji kraje, mają na równi z tym bogatymi (które dziś chcą stawiać mury i zasieki na swoich granicach chroniąc swe terytoria przed napływem uchodźców z regionów gdzie się niej da żyć) ponieść koszty wyrzeczeń i oszczędności w imię globalnej i gatunkowej solidarności ? Czy ci którzy z eksploatacji, podboju, rabunku tych regionów i krajów zapewnili sobie współczesny i dostatni poziom życia swoich społeczeństw, nie powinni w imię właśnie owej solidarności ponieść wyższych nakładów na rzecz globalnej walki z efektem cieplarnianym ?
Trzeba obniżyć poziom życia poprzez ograniczenie konsumpcji właśnie klasy średniej w bogatych krajach Zachodu (i nielicznych kompradorskich elit w pozostałej części świata) do poziomu miliardów ludzi żyjących aktualnie w biedzie, upodleniu, zmagających się z codzienną niepewnością i chaosem. Teoria skapywania bogactwa po raz kolejny okazuje się humbugiem i oszustwem. Tym razem jednak w wyjątkowo brutalnej i traumatycznej, bo globalno-katastroficznej, formie. I trzeba to ludziom uzmysłowić. Jednak czy klasa polityczna patrząca wg demo-liberalnej perspektywy czterech lat od wyborów do wyborów jest w stanie to uczynić ? Nie tylko z koniunkturalizmu i intelektualnego lenistwa. Chodzi przede wszystkim o indywidualne interesy związane z myśleniem o życiu jako paśmie sukcesów i wiecznego brylowania na salonach. Dobrowolna rezygnacja z tzw. „korytka władzy” jest jednym z kanonów rynkowo-neoliberalnego porządku tego świata.
Hurra-optymistom - twierdzącym że „tak jak jest musi zawsze być” - i ślepym fanom turbo-kapitalizmu oraz leseferyzmu, odprawiającym kult rynku zawsze pasącego się masową produkcją dóbr warto tylko przypomnieć, że zyski pomnażać można w dwojaki sposób: albo produkujemy i sprzedajemy dużo i tanio, albo – produkcja jest elitarna, droga a zysk tak czy siak się równoważy.
Kryzysy są immanencją systemu kapitalistycznego (vel wolno- rynkowego). Sygnał jaki dotknął świat w 2008 r. niczego nie nauczył elit globalnych, reprezentantów światowego mainstreamu politycznego, tzw. autorytety moralne i politycznie wziętych i cytowanych wciąż analityków (oczywiście głównego nurtu medialnego), celebrytów czy topowych dziennikarzy. Powszechna narracja – mająca już absolutne cechy propagandy i manipulacji by nie rzec mega-oszustwa - o postępującej szczęśliwości i wzroście powszechnego dobrostanu ni jak się ma do rzeczywistości. Ponad 70 % populacji światowej należy do najniższej kategorii majątkowej (w niej prawie połowa nie posiada nic w rozumieniu panującej doktryny rynkowego fundamentalizmu). Ostatnie dane (Forbes, Oxfam itd.) mówią, iż 26 miliarderów dysponuje majątkiem takim jak 3,8 mld ludności świata (i ta rozpiętość dramatycznie rośnie). Świat i ludzkość stoją przed globalnymi, planetarnymi wyzwaniami. Nie da się zrealizować koncepcji planetarnej cywilizacji uniwersalnej, humanistycznej, pro-człowieczej, z jednoczesną akceptacją rozpiętości majątkowych, w poziomie jakości życia, stratyfikacji społecznego usytuowania ludzi, grup, społeczeństw czy całych narodów. Nie może nam być to obojętne. W dobie globalizacji musi to być szczególnie istotny sposób widzenia ludzkich potrzeb. W sposób gatunkowy, globalny i ponad: rasowy, językowy, kulturowy, religijny, państwowy itd. I zaspokojenie przynajmniej podstawowego poczucia sprawiedliwości i równości szans. Lewicy jednak tu nie widać: i nie mówię tylko tym kraju znad Wisły, Odry czy Bugu. Całej, europejskiej, unijnej.
Horrendalny wzrost kosztów praktycznie wszystkiego zmienić musi absolutnie rzeczywistość w jakiej do tej pory żyje bogaty i quasi-bogaty świat: bilety lotnicze - to ograniczenie tej formy komunikacji sięgających nawet i 80-90 % stanu obecnego: benzyna - to spadek produkcji samochodów, a w związku z tym ich cena i dostępność jako masowego środka przemieszczania się musi też ulec znacznym ograniczeniom (ograniczenie tzw. mobilności): upadek turystyki i tłumów przedstawicieli middle class podróżujących i „szwędających się” po świecie musi uderzyć w kraje żyjące do tej formy pozyskiwania środków (Hiszpania, Portugali, Włochy, Grecja, Cypr, Chorwacja nie mówiąc o Mauritiusie, Seszelach czy Malediwach – o ile utrzymają się nad poziomem wzrastającego oceanu światowego). Co z poziomem i jakością życia milionów ludzi w tych krajach zajmujących się dotychczas obsługą tych rzesz turystów ?
Ponieważ świat stał się dzięki neoliberalizmowi jednym wielkim kasynem - a ten stan rzeczy rzutował oprócz wspomnianej żądzy szybkiego i maksymalnego, w krótkim czasie osiąganego, zysku na inne gałęzi gospodarowania i przede wszystkim na kulturę i świadomość społeczną – załamanie cywilizacji może być globalne. I odbije się w planetarnym wymiarze także na populacji ludzi z krajów najbardziej rozwiniętych. Panujący system nauczył społeczeństwa bogate, demokratyczne, z euro-atlantyckiego obszaru cywilizacyjno-kulturowego, życia „na czyjś koszt”. To jest cena globalizacji i za nią te zbiorowości przede wszystkim zapłacą. Tam gdzie owa klasa średnia, rządząca i prezentująca określoną, typową dla systemu świadomość -a emanacją tego w sferze polityki i porządków prawnych jest liberalna demokracja - ów spadek i degradacja może być największy. Niektórzy komentatorzy – np. Michaił Chazin (rosyjski ekonomista), Matthews Desmond (socjolog z Harwardu) czy James Dawid Vance (amerykański dziennikarz i polityk) - zapowiadają nawet 40 – 50 % spadek poziomu życia klasy średnie w społeczeństwach Zachodu. A deklasacja boli najbardziej, przede wszystkim kiedy jest się klasą rządzącą, powszechnie admirowaną (przez media i mainstream). I na dodatek gdy się coś ważnego – z racji wyznawanych wartości i głoszonej ideologii – posiada materialnie. Bo z tego czerpie się często uzasadnienie dla zajmowanego miejsca w społecznej hierarchii, kosztem tych niżej posadowionych na tej drabinie. O pogardzie i wyższości – wzmacnianej w ostatnich 3 dekadach przez media – wobec tych którym się nie udało nawet nie wspominam. Sytuują się tam gdyż są leniwi, niewykształceni, roszczeniowi, populistyczni, po prostu gorsi "z urodzenia”. A teraz te argumenty i uzasadnienia dla własnej społecznej pozycji staną się niedostępne. To m.in. z tego tytułu dotknięta głębokim kryzysem ekonomicznym drobna burżuazja, zdeklasowani urzędnicy, nauczyciele czy pozbawieni dochodów rzemieślnicy stali się klientami głosującymi na partię Adolfa Hitlera w Niemczech. I nie ważne propozycje i metody rządzenia jakie zapowiadała. Chodzi o mechanizm i przyczyny tego zjawiska.



poprzedninastępny komentarze