Manichejczycy i hipsterzy
2024-03-08 06:52:37
To właśnie komunizm wyznaczał porządek
dzienny przemian społecznych na świecie.
Dziś sytuacja się odwróciła o 180 stopni i cała
energia tego co jeszcze z lewicy zostało
skupiona jest na tym, by udowodnić, że zrobi
to samo co prawica czyni wyzbywając się jedno
za drugim zadań do jakich istnienie komunizmu
ją zmuszało – tyle, że zrobi to sprawniej.
Własnego programu lewica nie ma, albo tyle
go ma co kot napłakał. Sprowadza się on
do garstki haseł obliczonych na zażegnanie
bieżącego kryzysu i wygranie najbliższych
wyborów. O budowie alternatywy dla
schorzałego i nieprzyjaznego ludziom systemu
społecznego nie ma mowy.

Zygmunt BAUMAN

Czy zdeklarowany, światły i świadomy człowiek lewicy, polityk starający się przedstawiać alternatywę dla prawicowego szaleństwa i religianckiego szamaństwa jakie królują w Polsce, może być przeciwnikiem oświeceniowych wartości i zasad ? Jedną z podstawowych wartości jest przecież racjonalność. A to Oświecenie dało grunt i wykładnię temu z czym lewica europejska się do tej pory utożsamiała i co miało być jej drogowskazem w politycznym działaniu. Czy więc te rudymentarne wartości – dotyczące myśli i idei także zarówno w wymiarze jednostkowym jak i zbiorowym – lewicowiec jako humanista i polityk opowiadający się zawsze za człowiekiem, może odrzucić ? Jeśli w polskim życiu publicznym obowiązuje narzucone przez prawicę pojęcie „lewaka” - utożsamiane z czymś pejoratywnym, a w najlepszym razie traktowane jest jako termin pogardliwy i charakteryzujący osobę nie wartą zainteresowania bądź uwagi - to czy polityk partii uważającej się za lewicową i walczący o elektorat może wobec ludzi utożsamiających się wszakże z lewicowością acz stygmatyzowaną przez prawicową narrację tym terminem, zabiegać ? Czy może tak określać swoich konkurentów czy adherentów politycznych, ale z „lewej” strony sceny publicznej, co de facto jest „wodą na młyn” prawicowej, i tak nadmiernie rozprzestrzenionej, narracji ?
Katastrofą polskiej lewicy jest właśnie m.in. fakt, że przejęła ona sposób myślenia, mówienia i określania wszystkiego – od historii poczynając, poprzez sprawy społeczne i ekonomię, gospodarkę, sztukę i estetykę, a na systemie wartości kończąc – wedle prawicowego, narodowo- konserwatywnego i tradycjonalistycznego „sznytu”. Królujący u nas od dekad wszechwładnie neoliberalizm jest ideologią na wskroś prawicową, konserwatywną i tym samym wsteczną. I wymusza też takie widzenie świat, ludzi i procesów społecznych.
Manicheizm to system religijno-polityczny stworzony w III w. n.e. przez Maniego, reformatora religijnego pochodzącego z terenów pogranicza współczesnych Iranu i Iraku. To synteza wielu religii: staroirańskich kultów dualistycznych, judaizmu, chrześcijaństwa, buddyzmu. Podstawowym elementem tego systemu, którym chrześcijaństwo zaraziło na wieki (jak dziś widać nieusuwalnie) cała euro-atlantycką cywilizację. Chrześcijaństwo przejmując wiele z doktryny Maniego (religijny synkretyzm), jednocześnie zwalczało jego zwolenników niezwykle okrutnie, gdyż stanowili dlań niebezpieczną konkurencję na rynku wierzeń religijnych. Ekspansja i popularność manicheizmu objęła bowiem olbrzymie tereny Imperium Rzymskiego oraz zachodnią i środkową Azję. Takie widzenie świata i człowieka jest przekreśleniem poznania w procesie wyzwalania się spod wpływu wszelkiego zła (o ile założymy jego materialne istnienie). W latach 373-382 praktykującym manichejczykiem był Aureliusz Augustyn, późniejszy biskup Hippony i chrześcijański święty. Manichejski dualizm i jego aprioryczność stoją na absolutnych antypodach „lewicowości”.
Wedle manicheizmu w świecie toczy się odwieczna walka między dwoma przeciwstawnymi pierwiastkami: światłem (dobrem) i ciemnością (złem). Przejawem zła jest materia. Walka między dobrem i złem przebiega w każdym człowieku. Człowiek ma dwie dusze: jedną związaną z dobrem i drugą związaną ze złem: zło jest wszędzie i jest wieczne. Mitologia manicheizmu czerpie z wielu tradycji, przemawiając tym samym do ludzi różnych kultur, doktryn politycznych i tradycji. Zasadniczą jednak cechą określająca manicheizm na mapie ludzkich dziejów i historii idei jest owa antynomiczność i jednoznaczność (niezmienna) sfer dobra i zła. I są to sfery nieprzekraczalne. Zgodnie z koncepcją narodu wybranego my, wyznawcy naszej prawdy zawsze będziemy po stronie światła, pozytywnej energii, właściwych zasad. Ci posiadający inne zdanie – wręcz przeciwnie.
A kim są z hipsterzy ? To przedstawiciele współczesnej subkultury, funkcjonującej w różnych przedziałach wiekowych. Wyznacznikiem ich stylu jest jednoznacznie deklarowana niezależność wobec głównego nurtu kultury masowej (mainstream), ironiczny czy nawet pogardliwy, stosunek do zastanego kolektywnego świata oraz przesadne akcentowanie swojej oryginalności i indywidualności. Hipsterzy silnie podkreślają swój wizerunek, poglądy czy imagé w każdej dziedzinie w jakiej działają (czy - starają się działać). Cenią i mocno deklarują swoją niezależność myślenia, przesadnie ją podkreślając i traktując je jako jedyne źródło niepodważalnej prawdy. Czyli typowy przykład aprioryzmu. I to właśnie moim zdaniem upodabnia hipsterów w dużej mierze do manichejczyków. Nie indywidualizm, który z racji owej dualistycznej, antynomicznej i kolizyjnej wizji świata, nie może być traktowany jako zasadniczy wyznacznik hipsterstwa.
Co by nie mówić, chodzi im o podkreślenie owej indywidualności i wyróżnienia jej jako pozy, a nie zanegowanie utartych schematów (to jest sprawą drugorzędną). Bo w skomercjalizowanym świecie i wszechwładzy reklamy szok stał się źródłem osiągania komercyjnych zysków (niczym dawna zasada „sztuki dla sztuki”) a nie proponowaniem nowych, kreatywnych i progresywnych w szerokim społecznie, nie wąsko-grupowym czy klientowskim, wymiarze rozwiązań. Taka postawa jest dziś preferowaną, modną i „trendy”, a jednocześnie może zapewniać dochody. Neoliberalny mainstream ochoczo aprobuje taką niekonwencjonalność gdyż wpisuje się ona w bałwochwalstwo rynku i traktowania szoku jako towaru, który można skutecznie sprzedać. Hipsterstwo oraz mainstream w przestrzeni rynkowego szaleństwa działają na zasadzie sprzężenia zwrotnego.
Dziś w objęciach totalnej komercjalizacji mainstream i elity decydują i zaliczają ewentualnych swych krytyków i przeciwników, z jednej strony pod kątem sprzedaży i zysków, a z drugiej by poprzez komercję obłaskawić bunt, szok, nonkonformizm. Czynią to niczym dawni chrześcijanie z manicheizmem. Oswoić, skolonizować, absorbować do „dobrej, jasnej, prawdziwej” strony mocy. Ci nie poddający się owym trendom są sklasyfikowani, publicznie ogłoszeni, napiętnowani i stygmatryzowani jako „zło, ciemności, fałsz” Tym samym hipsterzy korzystają z odrzucanych w jakimś sensie przez siebie (czyli pozornie) elementów otaczającej ich rzeczywistości, które krytykują, które powodują ich zbrzydzenie. Ten bunt, czy raczej manifestacja buntu, nie prowadzi jednak ani do wycofania się z opresyjnego społeczeństwa, ani do zaproponowania nowej jakości, ani przedstawienia nowych form ekspresji czy dialogu. Po publicznej krytyce systemu, pozach go negujących i obśmiewających go performancach idą na kawę latte lub sojową (bo tak dziś wypada i to jest „cool”) do Starbucksów, Costa Coffee czy Green Caffe Nero.
I to można przenieść bez większego błędu na polityczne ugrupowania działające w Polsce. Tak funkcjonują, tak prezentują siebie i swoje programy asocjacje polityczne które mogłyby nieść pozytywny i progresywny wymiar, mający zmieniać, nie konserwować, świat i system panujący w nim od dekad. Szczególnie przykre jest to gdy odnosimy to do lewicy. Najszerzej rozumianej. Czy prezentując takie postawy zmienić można sytuację na polskiej scenie publicznej i zahamować przynajmniej w jakimś stopniu zjazd narracji czy przekazów politycznych do poziomu pospolitego, intelektualnego szamba ? A to jak widzimy i słyszymy ma nagminnie miejsce. Pod ową degrengoladę sfery publicznej podwaliny zostały zbudowane dużo wcześniej i w czym lewica wielokrotnie – co szczególnie smutne – miała swój udział.
Czy w ogóle takie polityczne ugrupowanie może zaistnieć współcześnie na krajowym podwórku politycznym czy tylko są to takie subiektywno-teoretyczne dywagacje wzbudzone po raz kolejny lekturą niezwykle przenikliwego acz kompletnie zapomnianego i przemilczanego na lewicy wykładu Zygmunta Baumana w krakowskiej Kuźnicy (31.03.2013 r.). Niebawem minie 11 lat od jego wygłoszenia i nic, cisza jak makiem zasiał. Głosem polskiej lewicy są dziś fundamentalnie przekonani o swych absolutnych racjach Robert Biedroń, Anna Maria Żukowska czy Włodzimierz Czarzasty, a nie Zygmunt Bauman, Michał Kalecki czy Adam Rapacki.















poprzedni komentarze