2011-07-29 11:47:07
Strona Muzeum Powstania podaje, że walki z lata 1944 r. spowodowały śmierć 200 tys. warszawiaków (w tym raptem 18 tys. powstańców). Po kapitulacji 550 tys. kolejnych trafia do obozu przejściowego w Pruszkowie, skąd 150 tys. przejdzie do obozów koncentracyjnych. Ok. 350 tys. trupów i ludzi wysłanych do maszynki śmierci. Przerażająca liczba.
Gdy co roku 1 sierpnia syreny alarmowe przypominają w moim mieście rocznicę Powstania, tak jak i większość ludzi zatrzymuję się na chwilę. Nie mogę jednak zrozumieć sensu fetowania tego wydarzenia w radosny sposób. Rok w rok nad stolicą odbywają się pamiątkowe loty Latającej Fortecy, organizowane są Biegi Powstańcze i specjalne spływy kajakowe. Klub Polonia organizuje Turniej Małego Powstańca. Młodzi piłkarze walczą o puchar upamiętniający dzieci służące w armii. Również jeden z pomników w stolicy upamiętnia małego żołnierza. Kiedy widzę to wszystko, zwłaszcza opiewanie dzieci w partyzantce, ogarnia mnie odraza. Dlaczego piętnujemy nieludzkie działanie Armii Boga w Ugandzie czy nieetyczność sojuszu Amerykanów z Jemenem, gdzie dzieci też służą w wojsku? Dlaczego leczymy pedofilów, a pozwalamy dzieciakom latać z karabinami?
Tak więc co roku fetujemy śmierć. W sferze atrakcji Warszawy dopiero od niedawna Muzeum Powstania i organizowane przez nie wydarzenia zyskały konkurencję w postaci Centrum Kopernik. Cieszą tłumy mające ochotę wykonać radosne doświadczenia, smucą natomiast nieustające peany dla rzezi. W czasie reform w postaci cięć, jedynym o ironio dobrze dofinansowanym elementem polskiej edukacji wydaje się być historia. Co komu jednak po dobrze finansowanej historii, skoro i tak teorie spiskowe mają się świetnie, a Polacy strzelają do siebie z esbeckich teczek jak w grze komputerowej? Gdy pieniądze głównie idą na świecie na wojsko i policję, my finansujemy dodatkowo politykę historyczną. Stosujemy w dodatku określenie polityka historyczna – czyli manipulujemy przeszłością. Historia, która powinna być nauczką na przyszłość, zostaje pozbawiona jakiejkolwiek refleksji, co więcej, zachęca do gry w wojnę. Uczymy historii wojennej, nie gospodarczej.
1 sierpnia powinien być datą smutną, motywującą smutną zadumę. Zaduma taka nie oznacza jednak zabawy w napakowanym multimediami centrum rozrywki na Woli, tylko refleksję nad demokracją, także w wymiarze ekonomicznym. Z grzebania w historii i upolityczniania jej wiele dobrego nie wychodzi, natomiast rodzi to mity. Powstanie jest klęską i symbolem makabrycznego błędu. To agonia mojego miasta. Nie powinniśmy jej fetować za pomocą turniejów im. dzieci posyłanych pod ogień maszynowy, tak jak i Bośniacy nie organizują biegów rozstrzelanych w Srebrenicy, Żydzi ćwiczeń gimnastycznych w Oświęcimiu, a Ormianie za pomocą nordic walkingu nie odgrywają Marszu Śmierci…
Przemoc nie jest cnotą. Pamiętajmy o tym, że może zawsze wrócić, a nie odbywać się tylko tak higienicznie w telewizji, jak gdy bezzałogowe samoloty mordują odległe ludy kolonialne. Parę dni temu norweski fanatyk prawicowy mordował socjaldemokratyczną młodzieżówkę starannie dobrawszy mundur. Historia to rzecz odległa, pełna zakłamań i mitów. Bardzo łatwo pozwala przykryć nadużycia. David Ost pisał w „Klęsce Solidarności” o organizowaniu gniewu, jako ważnym elemencie polityki. Gniew należałoby zagospodarować racjonalnie, przekuć go w polityczny protest przeciwko nierównej dystrybucji bogactwa, ukierunkować klasowo. Można jednak zrobić to też prościej, w sposób narodowy, tak jak polska katolicka prawica, Mecziar na Słowacji albo bałkańscy politycy, gdy ich narody mordowały się wzajemnie. Łatwiej jest pluć nacjonalizmem i historią, aniżeli sprawnie organizować usługi publiczne. Wie o tym doskonale warszawski Ratusz, którego przedstawiciele sowicie opłacają obchody rocznicy rzezi Warszawy w dokładnie tych samych dniach, gdy prywatyzują SPEC. To miejska spółka przynosząca zyski, inwestująca w swoją sieć i zarazem dostarczająca ciepło niemal najtaniej w kraju, mimo, że Warszawa to najdroższe w nim miejsce. A jednak, właśnie sprzedano SPEC poniżej wartości w imię wciąż ukochanych neoliberalnych paradygmatów. Owszem, niebawem dostaniemy wyższe rachunki, ale cóż z tego: najważniejsze są przecież rzezie, nawet jeżeli pamięć o nich wywracamy do góry nogami.
Relatywizacja ofiar poniesionych przy patriotycznym mordobiciu w Warszawie to rzecz niesamowita, skoro tzw. komunistyczną Polskę zwykliśmy demonizować za uboczne skutki jej modernizacji. Skoro jednak trup może ścielić się w imię abstrakcyjnych idei, to dlaczego nie miałby padać w ramach rozwoju gospodarczego? Za każdym razem, gdy umilamy sobie wolny czas bezrefleksyjną w istocie rozrywką rzekomo inspirowaną Powstaniem, jednocześnie przyklaskujemy współczesnej modernizacji Chin oraz przyznajemy milcząco, że PRL to okres kryształowy. Jakaż to ironia, że pałający nienawiścią do niego nacjonalistyczny patriotyzm staje się jego najwytrwalszym rzecznikiem.
Niestety mam obawy, że w najbliższych dniach znowu zostanie odegrana tradycyjna dawka tych igrzysk, obchodów rocznicy w dosłownym sensie. Jestem przekonany, że ich obecny kształt to jedynie okazja do zabawy inspirowanej samym wybuchem strzelanki na warszawskich ulicach, a nie jej tragicznymi konsekwencjami. Myślę, że znowu zostanie odegrany spektakl na który przypadkiem trafiłem podczas ostatniej Nocy Muzeów. Pod gmachem PAST-y, miejsca najzagorzalszej walki w Powstaniu, grupka fanów militariów odgrywała inscenizację tej rzezi. Napaleni, sfrustrowani pracownicy odganiali zawodowy stres poprzez napieprzanie się niezliczoną ilością kapiszonów w świetle pirotechnicznych szaleństw i błyszczących mundurów. Całe widowisko powtarzające słynną rzeź oglądało kilka tys. osób, przeważnie rodziców z dziećmi.
Czy na tym polega patriotyzm? Dowódcy Powstania to bohaterzy, ale tragiczni. Nie powstrzymali młodzieży „rwącej się do walki”. Co to znaczy? Dowódcy wojskowi mogli przewidzieć, że w sytuacji, gdy śmierć i obóz zagłady grożą 350 tys. osób, rwącą się młodzież należy zatrzymać. Ale nie. Parę razy w roku przy wsparciu władz Warszawy, nauczamy kolejne pokolenia, że wartością jest honor jako synonim samobójstwa. Naiwność partyzantów, którzy wpadli na pomysł, że wygnają Niemców przy pomocy wiecznie gotowego do współpracy Stalina powtarzamy ślepo już przez 67 lat, a zamiast upamiętnić kaźń mojego miasta, nieustannie czcimy idiotyzm, który i moich przodków do niej pchnął.
Gdy co roku 1 sierpnia syreny alarmowe przypominają w moim mieście rocznicę Powstania, tak jak i większość ludzi zatrzymuję się na chwilę. Nie mogę jednak zrozumieć sensu fetowania tego wydarzenia w radosny sposób. Rok w rok nad stolicą odbywają się pamiątkowe loty Latającej Fortecy, organizowane są Biegi Powstańcze i specjalne spływy kajakowe. Klub Polonia organizuje Turniej Małego Powstańca. Młodzi piłkarze walczą o puchar upamiętniający dzieci służące w armii. Również jeden z pomników w stolicy upamiętnia małego żołnierza. Kiedy widzę to wszystko, zwłaszcza opiewanie dzieci w partyzantce, ogarnia mnie odraza. Dlaczego piętnujemy nieludzkie działanie Armii Boga w Ugandzie czy nieetyczność sojuszu Amerykanów z Jemenem, gdzie dzieci też służą w wojsku? Dlaczego leczymy pedofilów, a pozwalamy dzieciakom latać z karabinami?
Tak więc co roku fetujemy śmierć. W sferze atrakcji Warszawy dopiero od niedawna Muzeum Powstania i organizowane przez nie wydarzenia zyskały konkurencję w postaci Centrum Kopernik. Cieszą tłumy mające ochotę wykonać radosne doświadczenia, smucą natomiast nieustające peany dla rzezi. W czasie reform w postaci cięć, jedynym o ironio dobrze dofinansowanym elementem polskiej edukacji wydaje się być historia. Co komu jednak po dobrze finansowanej historii, skoro i tak teorie spiskowe mają się świetnie, a Polacy strzelają do siebie z esbeckich teczek jak w grze komputerowej? Gdy pieniądze głównie idą na świecie na wojsko i policję, my finansujemy dodatkowo politykę historyczną. Stosujemy w dodatku określenie polityka historyczna – czyli manipulujemy przeszłością. Historia, która powinna być nauczką na przyszłość, zostaje pozbawiona jakiejkolwiek refleksji, co więcej, zachęca do gry w wojnę. Uczymy historii wojennej, nie gospodarczej.
1 sierpnia powinien być datą smutną, motywującą smutną zadumę. Zaduma taka nie oznacza jednak zabawy w napakowanym multimediami centrum rozrywki na Woli, tylko refleksję nad demokracją, także w wymiarze ekonomicznym. Z grzebania w historii i upolityczniania jej wiele dobrego nie wychodzi, natomiast rodzi to mity. Powstanie jest klęską i symbolem makabrycznego błędu. To agonia mojego miasta. Nie powinniśmy jej fetować za pomocą turniejów im. dzieci posyłanych pod ogień maszynowy, tak jak i Bośniacy nie organizują biegów rozstrzelanych w Srebrenicy, Żydzi ćwiczeń gimnastycznych w Oświęcimiu, a Ormianie za pomocą nordic walkingu nie odgrywają Marszu Śmierci…
Przemoc nie jest cnotą. Pamiętajmy o tym, że może zawsze wrócić, a nie odbywać się tylko tak higienicznie w telewizji, jak gdy bezzałogowe samoloty mordują odległe ludy kolonialne. Parę dni temu norweski fanatyk prawicowy mordował socjaldemokratyczną młodzieżówkę starannie dobrawszy mundur. Historia to rzecz odległa, pełna zakłamań i mitów. Bardzo łatwo pozwala przykryć nadużycia. David Ost pisał w „Klęsce Solidarności” o organizowaniu gniewu, jako ważnym elemencie polityki. Gniew należałoby zagospodarować racjonalnie, przekuć go w polityczny protest przeciwko nierównej dystrybucji bogactwa, ukierunkować klasowo. Można jednak zrobić to też prościej, w sposób narodowy, tak jak polska katolicka prawica, Mecziar na Słowacji albo bałkańscy politycy, gdy ich narody mordowały się wzajemnie. Łatwiej jest pluć nacjonalizmem i historią, aniżeli sprawnie organizować usługi publiczne. Wie o tym doskonale warszawski Ratusz, którego przedstawiciele sowicie opłacają obchody rocznicy rzezi Warszawy w dokładnie tych samych dniach, gdy prywatyzują SPEC. To miejska spółka przynosząca zyski, inwestująca w swoją sieć i zarazem dostarczająca ciepło niemal najtaniej w kraju, mimo, że Warszawa to najdroższe w nim miejsce. A jednak, właśnie sprzedano SPEC poniżej wartości w imię wciąż ukochanych neoliberalnych paradygmatów. Owszem, niebawem dostaniemy wyższe rachunki, ale cóż z tego: najważniejsze są przecież rzezie, nawet jeżeli pamięć o nich wywracamy do góry nogami.
Relatywizacja ofiar poniesionych przy patriotycznym mordobiciu w Warszawie to rzecz niesamowita, skoro tzw. komunistyczną Polskę zwykliśmy demonizować za uboczne skutki jej modernizacji. Skoro jednak trup może ścielić się w imię abstrakcyjnych idei, to dlaczego nie miałby padać w ramach rozwoju gospodarczego? Za każdym razem, gdy umilamy sobie wolny czas bezrefleksyjną w istocie rozrywką rzekomo inspirowaną Powstaniem, jednocześnie przyklaskujemy współczesnej modernizacji Chin oraz przyznajemy milcząco, że PRL to okres kryształowy. Jakaż to ironia, że pałający nienawiścią do niego nacjonalistyczny patriotyzm staje się jego najwytrwalszym rzecznikiem.
Niestety mam obawy, że w najbliższych dniach znowu zostanie odegrana tradycyjna dawka tych igrzysk, obchodów rocznicy w dosłownym sensie. Jestem przekonany, że ich obecny kształt to jedynie okazja do zabawy inspirowanej samym wybuchem strzelanki na warszawskich ulicach, a nie jej tragicznymi konsekwencjami. Myślę, że znowu zostanie odegrany spektakl na który przypadkiem trafiłem podczas ostatniej Nocy Muzeów. Pod gmachem PAST-y, miejsca najzagorzalszej walki w Powstaniu, grupka fanów militariów odgrywała inscenizację tej rzezi. Napaleni, sfrustrowani pracownicy odganiali zawodowy stres poprzez napieprzanie się niezliczoną ilością kapiszonów w świetle pirotechnicznych szaleństw i błyszczących mundurów. Całe widowisko powtarzające słynną rzeź oglądało kilka tys. osób, przeważnie rodziców z dziećmi.
Czy na tym polega patriotyzm? Dowódcy Powstania to bohaterzy, ale tragiczni. Nie powstrzymali młodzieży „rwącej się do walki”. Co to znaczy? Dowódcy wojskowi mogli przewidzieć, że w sytuacji, gdy śmierć i obóz zagłady grożą 350 tys. osób, rwącą się młodzież należy zatrzymać. Ale nie. Parę razy w roku przy wsparciu władz Warszawy, nauczamy kolejne pokolenia, że wartością jest honor jako synonim samobójstwa. Naiwność partyzantów, którzy wpadli na pomysł, że wygnają Niemców przy pomocy wiecznie gotowego do współpracy Stalina powtarzamy ślepo już przez 67 lat, a zamiast upamiętnić kaźń mojego miasta, nieustannie czcimy idiotyzm, który i moich przodków do niej pchnął.