2011-11-22 00:12:07
Kiedy w Warszawie ekslider związku zawodowego odsłaniał pomnik Ronalda Reagana, w Madrycie trwała feta hiszpańskich konserwatystów. W al. Ujazdowskich oficjele z Wałęsą na czele opiewali guru neoliberalizmu, który dla polityki zbrojeń prywatyzował wszystko co się rusza, ketchup zamieniając w warzywo (aby pogodzić cięcia z przepisowymi normami spożycia warzyw w amerykańskich szkołach). W Hiszpanii po 7 latach padał skompromitowany rząd Zapatero, którego partii nie udało się nawet uzyskać 30% poparcia. Postawienie popiersia jankeskiemu kozakowi nie jest żadnym momentem symbolicznym – 22 lata permanentnego demontażu bezpieczeństwa socjalnego na rzecz polityki dyscyplinowania i karania ofiar ubóstwa robi swoje. Postawienie pomnika pięknemu Ronaldowi to naturalna konsekwencja szaleństw chłopców z Mariotta i wiary w bezkresny kapitalizm. Obalenie Zapatero to z kolei moment symbolicznego końca pewnego projektu: Trzeciej Drogi.
Wymyślony kilkanaście lat temu przez Anthony’ego Giddensa nurt oznaczał w praktyce porzucenie lewicowości. Taką receptę dla brytyjskich socjalistów przygotował sławny socjolog. Pomysł na to aby pokonać prawicę za pomocą przejęcia jej polityki polukrowanej jedynie emancypacją mniejszości etnicznych i seksualnych w sferze symbolicznej, pozwolił w minionych dekadach odnieść oszałamiające sukcesy. Socjaldemokraci opanowali rządy we wszystkich najpotężniejszych państwach europejskich, a ich idee oczarowały nawet „naszego” Leszka Millera. Dzisiejsze klęski pokazują miałkość tamtej polityki. Po zastąpieniu ustępującego kapitałowi na każdym kroku Papandreu bankierem i zwycięstwie Rajoya w Hiszpanii lewica staje się drugą siłą polityczną Europy… która nie rządzi w ani jednym kluczowym państwie kontynentu. Skompromitowani, dawni liderzy oddali stery bezradnym następcom, którym trudno pogodzić się z porażką tak skutecznych niegdyś dogmatów. Tylko Miller wyskakuje wciąż jak z pudełka po tylu klęskach, przypominając swoją skompromitowaną twarzą o waterboardingu na Mazurach, płaszczeniu się przed tą mniej lewicową stroną Komisji Trójstronnej, mizoginii i podatkach liniowych. Nawet sława Giddensa blednie, a traktujące go niegdyś z namaszczeniem media przypomniały o nim ostatnio jedynie w kontekście jego słów sprzed paru lat. Wieszczył wówczas Kaddafiemu długie rządy, w czasie których zamieni Libię w enklawę dobrobytu, „afrykańską Norwegię”.
Społeczeństwa zjechały z Trzeciej Drogi, tylko co dalej? Formacje socjaldemokratyczne nie potrafią powstać z kolan. Obrywają po tyłku od prawicy, która wciąż trzyma się na powierzchni, mimo odpowiedzialności za zgniłe trzydziestolecie neoliberalnej hegemonii, wiary w nieustający wzrost gospodarki rynkowej, wyzwolonej z oków cyklicznych kryzysów. To Alan Greenspan, a nie przekonany na wieczność o swojej wspaniałości Tony Blair przyznał (żeby szybko się wycofać, ale jednak), że jego ideologia to błąd. Ci, którzy zaczęli, dzisiaj tryumfują, patrząc z uśmiechem, jak ich naśladowcy spadają na dno. To jednak nie to dno, na którym tkwimy my, ich dawny elektorat, kiedy oni za grube niczym amerykańscy raperzy pieniądze wylewają smutki jeżdżąc po salach wykładowych całego świata. Polska lewica też tkwi w dołku przyglądając się 5 minutom swojej libertarianistycznej koleżanki Palikota.
Dokąd idziesz Europo i jak daleko pogrążymy ciebie jeszcze naszym nieszczęściu? Całe szczęście, że towarzyszyć nie będzie nam nie tylko Zapatero, ale także plastikowy Silvio.
Wymyślony kilkanaście lat temu przez Anthony’ego Giddensa nurt oznaczał w praktyce porzucenie lewicowości. Taką receptę dla brytyjskich socjalistów przygotował sławny socjolog. Pomysł na to aby pokonać prawicę za pomocą przejęcia jej polityki polukrowanej jedynie emancypacją mniejszości etnicznych i seksualnych w sferze symbolicznej, pozwolił w minionych dekadach odnieść oszałamiające sukcesy. Socjaldemokraci opanowali rządy we wszystkich najpotężniejszych państwach europejskich, a ich idee oczarowały nawet „naszego” Leszka Millera. Dzisiejsze klęski pokazują miałkość tamtej polityki. Po zastąpieniu ustępującego kapitałowi na każdym kroku Papandreu bankierem i zwycięstwie Rajoya w Hiszpanii lewica staje się drugą siłą polityczną Europy… która nie rządzi w ani jednym kluczowym państwie kontynentu. Skompromitowani, dawni liderzy oddali stery bezradnym następcom, którym trudno pogodzić się z porażką tak skutecznych niegdyś dogmatów. Tylko Miller wyskakuje wciąż jak z pudełka po tylu klęskach, przypominając swoją skompromitowaną twarzą o waterboardingu na Mazurach, płaszczeniu się przed tą mniej lewicową stroną Komisji Trójstronnej, mizoginii i podatkach liniowych. Nawet sława Giddensa blednie, a traktujące go niegdyś z namaszczeniem media przypomniały o nim ostatnio jedynie w kontekście jego słów sprzed paru lat. Wieszczył wówczas Kaddafiemu długie rządy, w czasie których zamieni Libię w enklawę dobrobytu, „afrykańską Norwegię”.
Społeczeństwa zjechały z Trzeciej Drogi, tylko co dalej? Formacje socjaldemokratyczne nie potrafią powstać z kolan. Obrywają po tyłku od prawicy, która wciąż trzyma się na powierzchni, mimo odpowiedzialności za zgniłe trzydziestolecie neoliberalnej hegemonii, wiary w nieustający wzrost gospodarki rynkowej, wyzwolonej z oków cyklicznych kryzysów. To Alan Greenspan, a nie przekonany na wieczność o swojej wspaniałości Tony Blair przyznał (żeby szybko się wycofać, ale jednak), że jego ideologia to błąd. Ci, którzy zaczęli, dzisiaj tryumfują, patrząc z uśmiechem, jak ich naśladowcy spadają na dno. To jednak nie to dno, na którym tkwimy my, ich dawny elektorat, kiedy oni za grube niczym amerykańscy raperzy pieniądze wylewają smutki jeżdżąc po salach wykładowych całego świata. Polska lewica też tkwi w dołku przyglądając się 5 minutom swojej libertarianistycznej koleżanki Palikota.
Dokąd idziesz Europo i jak daleko pogrążymy ciebie jeszcze naszym nieszczęściu? Całe szczęście, że towarzyszyć nie będzie nam nie tylko Zapatero, ale także plastikowy Silvio.