2011-12-01 01:20:46
Niedawno popularnością w sieci cieszył się film przedstawiający mało rozgarnięte wypowiedzi działaczki młodzieżowej PiS. Dziewczyna z dumą ogłosiła, że wartością, która przyciągnęła ją do partii Kaczyńskiego jest konserwatyzm, nie potrafiąc przy tym go zdefiniować. „Podatki i te takie, a poza tym liberalizm nie jest zaszczepiony w moje korzenie”, sugerowała. Dziecię we mgle polityki zupełnie nieświadomie dostarczyło mi otwarcia felietonu.
Przenosząc się z konferencji mało rozgarniętych młodzików docieramy do ścisłego centrum stolicy: Warsaw Financial Center, biurowca klasy A przy ul. Emilii Plater. Rezydują w nim m.in. polskie przedstawicielstwa Banku Światowego i Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Zarząd tegoż WFC w oficjalnym piśmie ogłosił, że do pracy w biurowcu zakazuje się przyjeżdżać rowerem. Nie pasuje to do jego klasy, prestiżu.
Wieżowiec znajduje się w ścisłym centrum. Dojechać autem tutaj trudno, a okolica powoli zaczyna preferować komunikację miejską oraz ruch pieszych i rowerów. Nawet prawicowe władze opornie dają się przekonać, że warto inwestować w jednoślady, które nic nie zanieczyszczają i motywują mieszkańców do aktywności fizycznej. Dzięki temu będą zdrowsi: bardziej wydajni i wymagający rzadszego leczenia. Państwo zapłaci za nich mniej, co stanowi oczywisty zysk przy kalkulacji patrzącej na budżet jako bilans zysków i strat. Ale w WFC myślą inaczej. Warto wg nich zaiwaniać do centrum monstrualnym autem, żeby nie bratać się z gminem w autobusie bądź rowerze, pojeździe meneli z pobocza szosy w Polsce Z, którą biznesmeni mkną z Warszawy do innego City.
Na całym świecie zdrowy tryb życia staje się modny. Mogą sobie za niego pozwolić ludzie zasobni, których stać na zdrowe (i drogie) odżywianie czy swobodny wybór środka transportu. Często wybierają ten publiczny: ekologiczny, szybszy, bezpieczniejszy. Trendy te docierają i do naszej stolicy. Nawet więc jeżeli w WFC są krezusi z Banku Światowego, to dlaczego przeszkadzać im akurat w tym przypadku? Wręcz przeciwnie: zachęcajmy ich do społecznej odpowiedzialności, jaką jest niewątpliwie niezanieczyszczanie miast kolejnymi porcjami spalin.
Na początku lat 90. amerykańska antropolożka, Elisabeth Dunn, badała od środka rodzący się polski kapitalizm. Z fascynacją i przerażeniem oglądała narodziny polskiego biznesu, dostrzegając jego cały komizm. Obserwowała menedżerów podczas kolacji w hotelu Mariott w Warszawie, kiedy na początku z namaszczeniem kładli na stole efektowne komórki. Przez parę godzin żadna nie zadzwoniła, ale stanowiły one symbol. Dunn widziała też jak Polacy przeglądają branżową prasę dla biznesmenów. Wątki związane z nauką zarządzania, prawem gospodarczym czy inspirującymi historiami zajmowały w niej mniejszą część. Więcej poświęcano poradom jak zachowywać się przy stole i grać w golfa, jakie kupić spinki do mankietów, garnitur, zegarek czy samochód terenowy. W jednej z firm amerykańscy właściciele zatrudnili zagranicznego menedżera, który zamieszkał na parę miesięcy z podwładnymi w jednym domu. Młodzi Polacy mieli się od niego nauczyć amerykańskiego stylu życia. Krótko mówiąc w ich korzenie sztucznie zaszczepiano gospodarczy liberalizm…
Niedawno moja Mama opowiadała mi historię spotkania z pewną klientką. Pani narzekała na koszmarne korki, przez które nie da się jeździć po Warszawie. Mieszka przy Rondzie Babka, a pracuje na Rondzie ONZ. Od biura dzieli ją kilka przystanków, które często kursujący tramwaj pokonuje w 10 min, podczas gdy na tym samym, krótkim odcinku samochody stoją wiecznie w koszmarnych korkach. Mama zapytała się jej dlaczego nie wsiądzie do tramwaju? Jej rozmówczyni była zadziwiona, jak ktoś równy jej statusem może bratać się z tymi podludźmi. Przecież przejechać się po Warszawie bez auta terenowego to jak bez ręki. No cóż, droga damo, może nudząc się podczas emitowania spalin w moje ukochane miasto uda ci się w końcu doczekać takiego upadku swoich wartości, który przedefiniuje twoje myślenie. Masz na to wiele godzin, bo przecież godzina szczytu zdaje się nigdy nie kończyć.
Wyzyskiwacze mrożą krew w żyłach, ale wyzyskiwacze-neofici, tacy jak polscy kapitaliści peryferyjni nawet po 22 latach akumulacji, są jedynie strasznie śmieszni. Chyba w tym tkwi tajemnica ich sukcesu, którego społeczeństwo nie pragnie kontestować, rezygnując z buntu przeciwko swojej sytuacji.
Przenosząc się z konferencji mało rozgarniętych młodzików docieramy do ścisłego centrum stolicy: Warsaw Financial Center, biurowca klasy A przy ul. Emilii Plater. Rezydują w nim m.in. polskie przedstawicielstwa Banku Światowego i Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Zarząd tegoż WFC w oficjalnym piśmie ogłosił, że do pracy w biurowcu zakazuje się przyjeżdżać rowerem. Nie pasuje to do jego klasy, prestiżu.
Wieżowiec znajduje się w ścisłym centrum. Dojechać autem tutaj trudno, a okolica powoli zaczyna preferować komunikację miejską oraz ruch pieszych i rowerów. Nawet prawicowe władze opornie dają się przekonać, że warto inwestować w jednoślady, które nic nie zanieczyszczają i motywują mieszkańców do aktywności fizycznej. Dzięki temu będą zdrowsi: bardziej wydajni i wymagający rzadszego leczenia. Państwo zapłaci za nich mniej, co stanowi oczywisty zysk przy kalkulacji patrzącej na budżet jako bilans zysków i strat. Ale w WFC myślą inaczej. Warto wg nich zaiwaniać do centrum monstrualnym autem, żeby nie bratać się z gminem w autobusie bądź rowerze, pojeździe meneli z pobocza szosy w Polsce Z, którą biznesmeni mkną z Warszawy do innego City.
Na całym świecie zdrowy tryb życia staje się modny. Mogą sobie za niego pozwolić ludzie zasobni, których stać na zdrowe (i drogie) odżywianie czy swobodny wybór środka transportu. Często wybierają ten publiczny: ekologiczny, szybszy, bezpieczniejszy. Trendy te docierają i do naszej stolicy. Nawet więc jeżeli w WFC są krezusi z Banku Światowego, to dlaczego przeszkadzać im akurat w tym przypadku? Wręcz przeciwnie: zachęcajmy ich do społecznej odpowiedzialności, jaką jest niewątpliwie niezanieczyszczanie miast kolejnymi porcjami spalin.
Na początku lat 90. amerykańska antropolożka, Elisabeth Dunn, badała od środka rodzący się polski kapitalizm. Z fascynacją i przerażeniem oglądała narodziny polskiego biznesu, dostrzegając jego cały komizm. Obserwowała menedżerów podczas kolacji w hotelu Mariott w Warszawie, kiedy na początku z namaszczeniem kładli na stole efektowne komórki. Przez parę godzin żadna nie zadzwoniła, ale stanowiły one symbol. Dunn widziała też jak Polacy przeglądają branżową prasę dla biznesmenów. Wątki związane z nauką zarządzania, prawem gospodarczym czy inspirującymi historiami zajmowały w niej mniejszą część. Więcej poświęcano poradom jak zachowywać się przy stole i grać w golfa, jakie kupić spinki do mankietów, garnitur, zegarek czy samochód terenowy. W jednej z firm amerykańscy właściciele zatrudnili zagranicznego menedżera, który zamieszkał na parę miesięcy z podwładnymi w jednym domu. Młodzi Polacy mieli się od niego nauczyć amerykańskiego stylu życia. Krótko mówiąc w ich korzenie sztucznie zaszczepiano gospodarczy liberalizm…
Niedawno moja Mama opowiadała mi historię spotkania z pewną klientką. Pani narzekała na koszmarne korki, przez które nie da się jeździć po Warszawie. Mieszka przy Rondzie Babka, a pracuje na Rondzie ONZ. Od biura dzieli ją kilka przystanków, które często kursujący tramwaj pokonuje w 10 min, podczas gdy na tym samym, krótkim odcinku samochody stoją wiecznie w koszmarnych korkach. Mama zapytała się jej dlaczego nie wsiądzie do tramwaju? Jej rozmówczyni była zadziwiona, jak ktoś równy jej statusem może bratać się z tymi podludźmi. Przecież przejechać się po Warszawie bez auta terenowego to jak bez ręki. No cóż, droga damo, może nudząc się podczas emitowania spalin w moje ukochane miasto uda ci się w końcu doczekać takiego upadku swoich wartości, który przedefiniuje twoje myślenie. Masz na to wiele godzin, bo przecież godzina szczytu zdaje się nigdy nie kończyć.
Wyzyskiwacze mrożą krew w żyłach, ale wyzyskiwacze-neofici, tacy jak polscy kapitaliści peryferyjni nawet po 22 latach akumulacji, są jedynie strasznie śmieszni. Chyba w tym tkwi tajemnica ich sukcesu, którego społeczeństwo nie pragnie kontestować, rezygnując z buntu przeciwko swojej sytuacji.