Refleksje wokół aresztowania naleśnika
2011-12-20 22:05:03
W toku walk klasowych udało się nałożyć na instytucję państwa szereg obowiązków opiekuńczych. Obecnie obserwujemy ich erozję, rozpoczętą dawno temu przez kryzys naftowy i upadek Żelaznej Kurtyny. Nasz indywidualistyczny świat sprzyja nadawaniu państwom roli wspomagacza grup uprzywilejowanych. Sytuacji takiej odwrócić nie potrafił nawet najbardziej doskonały system, ale dzisiejsza rzeczywistość to wyraz najostrzejszej wersji tego procesu. Państwo to także samorząd, chociaż zwykliśmy kojarzyć z nim jedynie szczebel centralny. Wbrew pozorom również on powinien sprzyjać sprawiedliwej redystrybucji i inwestowaniu w rozwój. Ten ostatni nie jest bynajmniej synonimem urynkowionej polityki nastawionej na łatwo widoczne, ale krótkotrwałe zyski operacyjne. Sternicy tego poziomu wolą jednak rozprawiać o zbrojeniach i decydować w jaką część świata poślą swoich żołnierzy.

Ale w codziennej ponurości są wyłomy. W Warszawie rozpoczęła się okupacja baru mlecznego „Prasowy”. Działającą w lokalu należącym do miasta (a więc jego obywateli!) jadłodajnię zamknięto, ponieważ nie była w stanie sprostać podwyżkom czynszu. Tanie posiłki dostępne wszystkim ustąpią miejsca kolejnej w Śródmieściu knajpie, gdzie szklanka wody kosztuje nierzadko tyle, co 2 dania w mleczniaku. Być może nie będzie to nawet żadne miejsce spotkań, choćby i przysługujące tylko lepiej uposażonym. Może to być bank, który regularnie opłaci czynsz nie powodując hałasu i brzydkiego zapachu. Jednak na dłuższą metę przyczyni się do czyjejś utraty zdrowia, kiedy za x lat dokona się eksmisja z mieszkania kupionego na irracjonalnie wysoki kredyt. Bank nikogo też nie dożywi.

Młodzi warszawiacy, którzy weszli do baru na terenie należącym w istocie do ich własnej wspólnoty, zaczęli gotować potrawy i sprzedawać je za ceny wymyślone przez samych klientów. Miejsce na kilka godzin odzyskało swoją funkcję. Tego było za dużo dla Zarządu Gospodarowania Nieruchomościami. Urzędnicy określili to jako bezprawie i włamanie. Wezwali policję, która otoczyła jadłodajnię nawołując 30 biesiadników do rozejścia się. Pierogi i naleśniki zagrażają systemowi, zwłaszcza gdy każdy ma do nich dostęp. Wiele już wylano konserwatywnych bzdur, tłumacząc, że dobrobyt rozbestwia i rozleniwia. Leniwe za kilka zł bez wątpienia spowodują, że wszyscy zaczniemy się opieprzać i rozbuchamy roszczeniowość. Natomiast segregacja przestrzenna, gentryfikacja i krojenie prawa pracy takiego zagrożenia już nie stworzą.

Podobnie w Łodzi. Poprawia się stan tutejszych dworców, nawet legendarnie brzydki Fabryczny zamieni się w wizytówkę. Dzisiaj jest tu tak obskurnie, że na tle szpetnego otoczenia nawet sprzedawane w rozpadających się budach nieaktualne gazety lśnią niczym bibliofilskie rarytasy. Straszy jeszcze nim zapadnie zmrok. Ale kiedy podjeżdżające pociągi będą już ładniejsze i szybsze, a na peronie czysto, podskoczą ceny biletów. Obecna mizeria wywołuje marzenia o forsownej modernizacji, której sztandarowym punktem ma być Kolej Dużych Prędkości. Główny węzeł przesiadkowy polskiego TGV ma otworzyć Łódź na świat. Prawda jest taka, że to otwarcie będzie kosztowało kilkaset zł od osoby, opłacane głównie przez elitarne grono i duże ilości wożonego powietrza. KDP będzie kosztować przynajmniej 6 mld zł. Obecnie na całą kolej rocznie przeznacza się 6 razy mniej.

Za pieniądze wpompowane bezmyślnie w jedną linię dostępną nielicznym, można podwyższyć standardy obsługi w całym kraju. Nie ma zatem sensu mieć 1 wystrzałowej trasy przy masie zaniedbanej infrastruktury. Głównym problemem naszego transportu kolejowego nie jest przecież złe wykorzystanie środków. Tak naprawdę chodzi o chroniczne niedofinansowanie: cud, że tak źle opłacany złom w ogóle jeździ. Kolejarze bronią się próbując to ogarnąć, za co my ich ganimy. Zmusza się ich do utrzymywania kosztownej usługi, domagając jednocześnie komercyjnych wyników i świadczenia działań pożytecznych społecznie. Demonizujemy więc ich, kiedy próbując dopinać napięty budżet wieszają na wyremontowanym Centralnym wielkoformatowe reklamy.

Aresztowanie naleśników i księżycowe projekty nie wykreują powszechnej szczęśliwości. To koncepcje służące jedynie mniejszości, z której bogactwo nie skapnie cudownie na resztę, jak chcieliby piewcy panującej ideologii. Siedząc w drogich restauracjach i wagonach nie będą starali się przeciwdziałać wykluczeniu, którego nawet nie ujrzą. Potrzeba alternatywnej drogi: uspołecznienia. Cudownie czytać o tym, jak garstka moich rówieśników stara się go bronić, nie tylko symbolicznie, kontestując nieludzką politykę lokalową. Tak samo jak Sławomir Nowak nie wie, ile dobrego może uczynić, jeżeli rzeczywiście zaniecha projektu KDP. PO boi się wyzwania, ale być może właśnie ten marazm nieświadomie przyczyni się do czegoś dobrego. Mam nadzieję, że garstka łódzkich parlamentarzystów tego nie schrzani, walcząc o realizację swoich niebezpiecznych marzeń.

poprzedninastępny komentarze