2012-05-01 22:49:02
Przy okazji najbliższych wyborów media podkręcają atmosferę, stwierdzając, jakoby zależała od nich przyszłość kontynentu. Dużo tu przesady, chociaż głosowania miewały i takie znaczenie. Mam wątpliwości co do tego, czy i tym razem można mówić o takiej wadze. Niemniej będą one istotne dla lewicy.
Miałem ostatnio okazję czytać dużo materiałów na temat giddensowskiej „Trzeciej Drogi”. Z rozbawieniem pomieszanym z odrazą przeglądałem pochwały blairyzmu sprzed przeszło dekady. Dzisiaj wydają się być śmiesznymi, ale wtedy nawet ludzie tacy jak Tadeusz Kowalik, nie byli wolni od zachwytów nad serią sukcesów lewicy. Z jej ówczesnej potęgi przetrwały ochłapy. „Manifest socjaldemokratyczny” kojarzy się niewiele lepiej od afery Rywina i tylko Leszek Miller okazuje się zaskakująco wieczny. 15 lat temu Blair był świeżo upieczonym premierem. Dzisiaj to lobbysta na usługach Kazachstanu.
Za to ostatni czas zdaje się sprzyjać lewicy. Odbija się ona od dna, poniżej którego spaść już chyba nie mogła. Odzyskała władzę w Danii i Słowacji, aktualne sondaże sprzyjają też jej w Szwecji i Czechach, gdzie przeciw wiszącej na włosku prawicowej koalicji protestowało 120 tys. osób. 6 maja fotel burmistrza Londynu ma szansę odzyskać Ken Livingstone z lewego skrzydła Partii Pracy, obiecujący zerwanie z polityką cięć poprzednika. Nikłe są szanse na kontynuację rządów Angeli Merkel. Być może zdoła nawet pokonać SPD, ale koalicjant jej CDU, liberalne FDP, wypada z kolejnych parlamentów lokalnych. Prawicy grożą przedterminowe wybory, po których rząd wspólnie z socjaldemokratami powołają Zieloni.
Wreszcie François Hollande przełamał złą passę, której przejaw stanowiły wyborcze porażki lewicy w największych państwach Europy. Nie tylko on zresztą jest wygranym, ale i kandydat radykalnej lewicy, Jean-Luc Mélenchon. 11% to mniej niż wskazywały sondaże, ale czy daje się wyobrazić taki rezultat kogoś wspieranego przez komunistów w Polsce? Nawet we Francji, mającej większe socjalistyczne tradycje, to najlepszy wynik takiej osoby od lat. Sondażom nigdy nie wolno ufać do końca, a zamiast opartego na nich lamentu warto cieszyć się, że nad Sekwaną odwrócono czarną, a właściwie niebieską kartę. Sceptycy wytykają dobry wynik Marine Le Pen jako umożliwiający zwycięstwo Sarkozy’ego. Tak się jednak nie stanie. Wyborcy jednego kandydata nigdy nie idą jak jeden mąż za innym. To istotne zwłaszcza w przypadku nacjonalistki, której ruch nie do końca przypomina obraz znany z rodzimego podwórka. Część jej elektoratu z pewnością poprze socjalistę, a część, jak i ona sama, pustymi głosami dorżnie nielubianego przez siebie Sarko. Ten ostatni będzie pierwszym w historii V Republiki prezydentem, który nie uzyska najpewniej ponownej akceptacji wyborców.
Część francuskiej lewicy nie zrozumiała błędu jakim jest rozbicie, ale popełniły go tylko niektóre z jej środowisk. Nowa Partia Antykapitalistyczna i Zieloni ponieśli klęskę, bo czytelną dla wyborców okazała się dychotomia Hollande-Mélenchon. Sukces tego drugiego na prawdopodobnym zwycięzcy wymusi bardziej lewicową politykę. Nawet w semiprezydenckim systemie głowie państwa potrzebne jest zaplecze parlamentarne, tak więc chcąc rządzić skutecznie, Hollande będzie musiał współpracować z bardziej radykalnym skrzydłem. Budzi on wątpliwości, jako zbyt miękki i niedający gwarancji dotrzymania swych dobrze rokujących obietnic. Istnieją obawy, że pozostanie kopią Obamy, równie rozczarowującą. Na szczęście Francja to nie USA i lewica wygląda tam inaczej. Życzyłbym kluczowemu państwu UE większej zmiany. Nawet keynesistowskie hasła brzmią jednak lepiej, a być może nacisk Mélenchona pozwoli urzeczywistnić przynajmniej część deklaracji wymierzonych w pakt fiskalny. Ma on dusić kryzys przy użyciu jego objawów, przedkładając dyscyplinę budżetową ponad dobrostan gospodarki, rozumiany szerzej niż z punktu widzenia Centrum A. Smitha.
Również 6 maja swojego wyboru dokonają Grecy. Aktualne szacunki przewidują, że partie lewicy zdobędą 36% poparcia, w które nie wlicza się 13% skompromitowanego PASOK-u. W Grecji pada bipolarny układ partyjny, albowiem prawicowa Nowa Demokracja może liczyć na raptem 20%. Nowe siły lewicowe niekoniecznie jednak zdobędą władzę: na rzecz konserwatystów przemawia ordynacja gwarantująca zwycięzcom premię w postaci 50 mandatów na 300 miejsc ogółem. Wybory sprawią jednak, że głos przeciwników drakońskiego neoliberalizmu będzie słyszalny również w parlamencie, a nie tylko na gorącej, greckiej ulicy.
No i ta Polska. Dzisiejszy pochód SLD i OPZZ był największą manifestacją tego rodzaju od lat, a dołujący Sojusz udowodnił, że potrafi jakoś zdyscyplinować liczące 60 tys. osób struktury. Partia wraca do lewicowej retoryki, chociaż 50% stopa podatkowa dla najbogatszych to w dalszym ciągu zachowawczy postulat. Ale krok w dobrą stronę. Niemniej 1 maja to święto, jeden dzień w roku. Nie wiem czy dzisiejszy Miller perorujący o naturze kapitalistów jest gwarancją na odnowę swej formacji. Wydaje się mało wiarygodny jako polityk, który nigdy nie przyznał się do kluczowych porażek, takich jak polityka nakierowana na świat biznesu czy sprawa tajnych więzień. Nie wiem czy Sojusz, który chwali się parytetem wśród zastępców Millera, mając wyłącznie męskich szefów organizacji wojewódzkich, to nadzieja na zmianę. Nawet pełne furii ataki „Wyborczej” (czyli chyba musi być w SLD jednak coś dobrego) nie przysłonią rewitalizacji politycznej Czarzastego i Oleksego.
Ten ostatni zapowiadał niegdyś, że będzie jak brzytwa. Polska i Europa zasługują jednak na coś więcej niż tylko cięcia. Na przełom.
Miałem ostatnio okazję czytać dużo materiałów na temat giddensowskiej „Trzeciej Drogi”. Z rozbawieniem pomieszanym z odrazą przeglądałem pochwały blairyzmu sprzed przeszło dekady. Dzisiaj wydają się być śmiesznymi, ale wtedy nawet ludzie tacy jak Tadeusz Kowalik, nie byli wolni od zachwytów nad serią sukcesów lewicy. Z jej ówczesnej potęgi przetrwały ochłapy. „Manifest socjaldemokratyczny” kojarzy się niewiele lepiej od afery Rywina i tylko Leszek Miller okazuje się zaskakująco wieczny. 15 lat temu Blair był świeżo upieczonym premierem. Dzisiaj to lobbysta na usługach Kazachstanu.
Za to ostatni czas zdaje się sprzyjać lewicy. Odbija się ona od dna, poniżej którego spaść już chyba nie mogła. Odzyskała władzę w Danii i Słowacji, aktualne sondaże sprzyjają też jej w Szwecji i Czechach, gdzie przeciw wiszącej na włosku prawicowej koalicji protestowało 120 tys. osób. 6 maja fotel burmistrza Londynu ma szansę odzyskać Ken Livingstone z lewego skrzydła Partii Pracy, obiecujący zerwanie z polityką cięć poprzednika. Nikłe są szanse na kontynuację rządów Angeli Merkel. Być może zdoła nawet pokonać SPD, ale koalicjant jej CDU, liberalne FDP, wypada z kolejnych parlamentów lokalnych. Prawicy grożą przedterminowe wybory, po których rząd wspólnie z socjaldemokratami powołają Zieloni.
Wreszcie François Hollande przełamał złą passę, której przejaw stanowiły wyborcze porażki lewicy w największych państwach Europy. Nie tylko on zresztą jest wygranym, ale i kandydat radykalnej lewicy, Jean-Luc Mélenchon. 11% to mniej niż wskazywały sondaże, ale czy daje się wyobrazić taki rezultat kogoś wspieranego przez komunistów w Polsce? Nawet we Francji, mającej większe socjalistyczne tradycje, to najlepszy wynik takiej osoby od lat. Sondażom nigdy nie wolno ufać do końca, a zamiast opartego na nich lamentu warto cieszyć się, że nad Sekwaną odwrócono czarną, a właściwie niebieską kartę. Sceptycy wytykają dobry wynik Marine Le Pen jako umożliwiający zwycięstwo Sarkozy’ego. Tak się jednak nie stanie. Wyborcy jednego kandydata nigdy nie idą jak jeden mąż za innym. To istotne zwłaszcza w przypadku nacjonalistki, której ruch nie do końca przypomina obraz znany z rodzimego podwórka. Część jej elektoratu z pewnością poprze socjalistę, a część, jak i ona sama, pustymi głosami dorżnie nielubianego przez siebie Sarko. Ten ostatni będzie pierwszym w historii V Republiki prezydentem, który nie uzyska najpewniej ponownej akceptacji wyborców.
Część francuskiej lewicy nie zrozumiała błędu jakim jest rozbicie, ale popełniły go tylko niektóre z jej środowisk. Nowa Partia Antykapitalistyczna i Zieloni ponieśli klęskę, bo czytelną dla wyborców okazała się dychotomia Hollande-Mélenchon. Sukces tego drugiego na prawdopodobnym zwycięzcy wymusi bardziej lewicową politykę. Nawet w semiprezydenckim systemie głowie państwa potrzebne jest zaplecze parlamentarne, tak więc chcąc rządzić skutecznie, Hollande będzie musiał współpracować z bardziej radykalnym skrzydłem. Budzi on wątpliwości, jako zbyt miękki i niedający gwarancji dotrzymania swych dobrze rokujących obietnic. Istnieją obawy, że pozostanie kopią Obamy, równie rozczarowującą. Na szczęście Francja to nie USA i lewica wygląda tam inaczej. Życzyłbym kluczowemu państwu UE większej zmiany. Nawet keynesistowskie hasła brzmią jednak lepiej, a być może nacisk Mélenchona pozwoli urzeczywistnić przynajmniej część deklaracji wymierzonych w pakt fiskalny. Ma on dusić kryzys przy użyciu jego objawów, przedkładając dyscyplinę budżetową ponad dobrostan gospodarki, rozumiany szerzej niż z punktu widzenia Centrum A. Smitha.
Również 6 maja swojego wyboru dokonają Grecy. Aktualne szacunki przewidują, że partie lewicy zdobędą 36% poparcia, w które nie wlicza się 13% skompromitowanego PASOK-u. W Grecji pada bipolarny układ partyjny, albowiem prawicowa Nowa Demokracja może liczyć na raptem 20%. Nowe siły lewicowe niekoniecznie jednak zdobędą władzę: na rzecz konserwatystów przemawia ordynacja gwarantująca zwycięzcom premię w postaci 50 mandatów na 300 miejsc ogółem. Wybory sprawią jednak, że głos przeciwników drakońskiego neoliberalizmu będzie słyszalny również w parlamencie, a nie tylko na gorącej, greckiej ulicy.
No i ta Polska. Dzisiejszy pochód SLD i OPZZ był największą manifestacją tego rodzaju od lat, a dołujący Sojusz udowodnił, że potrafi jakoś zdyscyplinować liczące 60 tys. osób struktury. Partia wraca do lewicowej retoryki, chociaż 50% stopa podatkowa dla najbogatszych to w dalszym ciągu zachowawczy postulat. Ale krok w dobrą stronę. Niemniej 1 maja to święto, jeden dzień w roku. Nie wiem czy dzisiejszy Miller perorujący o naturze kapitalistów jest gwarancją na odnowę swej formacji. Wydaje się mało wiarygodny jako polityk, który nigdy nie przyznał się do kluczowych porażek, takich jak polityka nakierowana na świat biznesu czy sprawa tajnych więzień. Nie wiem czy Sojusz, który chwali się parytetem wśród zastępców Millera, mając wyłącznie męskich szefów organizacji wojewódzkich, to nadzieja na zmianę. Nawet pełne furii ataki „Wyborczej” (czyli chyba musi być w SLD jednak coś dobrego) nie przysłonią rewitalizacji politycznej Czarzastego i Oleksego.
Ten ostatni zapowiadał niegdyś, że będzie jak brzytwa. Polska i Europa zasługują jednak na coś więcej niż tylko cięcia. Na przełom.