2013-02-24 01:43:56
Wszystko już jasne: Sezam odchodzi. Inwestorom planującym wyburzenie słynnego, śródmiejskiego domu towarowego udało się przewalczyć w sądzie administracyjnym ostatnie prawne przeszkody dla ich działań. Na miejscu Sezamu powstanie więc n-ty biurowiec w centrum Warszawy.
Wyrok wydany na budynek stojący od 1969 r. u zbiegu Świętokrzyskiej z Marszałkowską to domknięcie pewnej historii mojego miasta. Sezam nie był wprawdzie najwspanialszym punktem na mapie czy to handlowej, czy architektonicznej Warszawy, zwłaszcza na tym drugim polu przegrywał zdecydowanie z Supersamem na pl. Unii Lubelskiej, który ten sam los podzielił już nieco wcześniej. Ale i tak był jednym z naczelnych symboli prób modernizacji siermiężnego PRL-u, nowoczesnym morzem pośród dominującej w tej okolicy architektury, ulokowanym zresztą w cieniu samego Pałacu Kultury. Po 1989 r. szczęścia nie miał. Stał się obrzydliwym miejscem, podobnie jak kino Femina, o którego likwidacji było głośno w ostatnim czasie. Plany zastąpienia go dyskontem Biedronka wywołały falę oburzenia: miejsce ma jeszcze przedwojenną tradycję, a z drugiej strony niemal zawsze oburzenie towarzyszy wypieraniu kin studyjnych, tak niedostosowanych do rzeczywistości bezwzględnego rynku, przez nieodrodne dzieci tychże realiów. Feminie zdarzało się puszczać ambitniejszy repertuar, ale sam mam wątpliwości, czy nie broniono tu jedynie wspomnienia. W latach 90. otwarto tu pierwszy, polski multipleks. Dzisiaj jest to miejsce obskurne, przykład źle zachowanej, koszmarnie złej architektury wnętrz doby pierwszej dekady po transformacji. Nie jest tym samym, czym kilka innych, studyjnych kin, które miały nieco więcej szczęścia w tym trudnym dla nich okresie.
Tymczasem w Sezamie pozostał jeszcze spółdzielczy sklep spożywczy, miejsce przeznaczone nie tylko dla najbogatszej części bywalców Śródmieścia. Nie pasował do darwinistycznej wizji burmistrza dzielnicy, Bartelskiego, więc już przez to można było czuć do niego sympatię. Ale czy był tak ważny aby go ratować? W środku znajdowały się różne dziwaczne punkty usługowe. Sam pamiętam np. niemal jawnie lichwiarskie stoisko z używanymi podręcznikami szkolnymi. Również jako pomnik architektury zużył się już zupełnie. Jego dawny, ciekawy, modernistyczny rys, zamienił się w obrzydliwy reklamowy ściek dzikiej komercjalizacji przemieszanej z brudem połączonym z brutalnością ledowych świateł. Z jednej z jego stron dodatkowo oszpecił go pierwszy w Polsce McDonald. To właśnie tutaj Jacek Kuroń otwierał w 1994 r. pierwszą placówkę tej sieci w naszym kraju. Tej samej, która rozgościła się zresztą później i w Supersamie. Nie bardzo było co tutaj ratować. Planowany po jego wyburzeniu biurowiec budzi opór sąsiadów, ale tak naprawdę nie będzie największym koszmarem jaki mógł spotkać tę okolicę. Dziewięciopiętrowy gmach nie będzie zabierał mieszkańcom aż tyle światła, co wiele pobliskich drapaczy chmur. Całkiem dobrze wpasowano go w lokalny układ architektoniczny, jego styl będzie nawiązywał do pobliskich Domów Centrum. To nie będzie jawny terror zastosowany względem tkanki miejskiej.
Nic chyba nie oddaje prawdy o panowaniu nad innymi, tak jak architektura. Gospodarowanie przestrzenią świadczy o tym kto sprawuje władzę, co jeszcze lepiej widać w innej części Śródmieścia, gdzie dawną siedzibę partii komunistycznej zajmują obecnie pomieszczenia należące do giełdy i salon Ferrari. Gdzie tuż obok ulica Mysia zamiast z dawną cenzurą kojarzy się już z nieprzyzwoicie luksusowym domem towarowym, tak innym od plebejskich malli wsysających miasta jako społeczności absolutnie wszystkich klas społecznych, czy innych, zapyziałych Sezamów.
Coś się jednak domknęło. Agonia Supersamu nie będzie zatem żadnym z najbardziej dramatycznych momentów w historii mojego miasta, o negatywnych aspektach przekształceń wszystkich współczesnych przestrzeni miejskich jako takich nawet nie wspominając. Ale cięcia symboli, które tak wyraziste piętno odciskają na naszych wyobrażeniach, bolą zawsze. I właśnie tak jest również przy tej okazji.
Wyrok wydany na budynek stojący od 1969 r. u zbiegu Świętokrzyskiej z Marszałkowską to domknięcie pewnej historii mojego miasta. Sezam nie był wprawdzie najwspanialszym punktem na mapie czy to handlowej, czy architektonicznej Warszawy, zwłaszcza na tym drugim polu przegrywał zdecydowanie z Supersamem na pl. Unii Lubelskiej, który ten sam los podzielił już nieco wcześniej. Ale i tak był jednym z naczelnych symboli prób modernizacji siermiężnego PRL-u, nowoczesnym morzem pośród dominującej w tej okolicy architektury, ulokowanym zresztą w cieniu samego Pałacu Kultury. Po 1989 r. szczęścia nie miał. Stał się obrzydliwym miejscem, podobnie jak kino Femina, o którego likwidacji było głośno w ostatnim czasie. Plany zastąpienia go dyskontem Biedronka wywołały falę oburzenia: miejsce ma jeszcze przedwojenną tradycję, a z drugiej strony niemal zawsze oburzenie towarzyszy wypieraniu kin studyjnych, tak niedostosowanych do rzeczywistości bezwzględnego rynku, przez nieodrodne dzieci tychże realiów. Feminie zdarzało się puszczać ambitniejszy repertuar, ale sam mam wątpliwości, czy nie broniono tu jedynie wspomnienia. W latach 90. otwarto tu pierwszy, polski multipleks. Dzisiaj jest to miejsce obskurne, przykład źle zachowanej, koszmarnie złej architektury wnętrz doby pierwszej dekady po transformacji. Nie jest tym samym, czym kilka innych, studyjnych kin, które miały nieco więcej szczęścia w tym trudnym dla nich okresie.
Tymczasem w Sezamie pozostał jeszcze spółdzielczy sklep spożywczy, miejsce przeznaczone nie tylko dla najbogatszej części bywalców Śródmieścia. Nie pasował do darwinistycznej wizji burmistrza dzielnicy, Bartelskiego, więc już przez to można było czuć do niego sympatię. Ale czy był tak ważny aby go ratować? W środku znajdowały się różne dziwaczne punkty usługowe. Sam pamiętam np. niemal jawnie lichwiarskie stoisko z używanymi podręcznikami szkolnymi. Również jako pomnik architektury zużył się już zupełnie. Jego dawny, ciekawy, modernistyczny rys, zamienił się w obrzydliwy reklamowy ściek dzikiej komercjalizacji przemieszanej z brudem połączonym z brutalnością ledowych świateł. Z jednej z jego stron dodatkowo oszpecił go pierwszy w Polsce McDonald. To właśnie tutaj Jacek Kuroń otwierał w 1994 r. pierwszą placówkę tej sieci w naszym kraju. Tej samej, która rozgościła się zresztą później i w Supersamie. Nie bardzo było co tutaj ratować. Planowany po jego wyburzeniu biurowiec budzi opór sąsiadów, ale tak naprawdę nie będzie największym koszmarem jaki mógł spotkać tę okolicę. Dziewięciopiętrowy gmach nie będzie zabierał mieszkańcom aż tyle światła, co wiele pobliskich drapaczy chmur. Całkiem dobrze wpasowano go w lokalny układ architektoniczny, jego styl będzie nawiązywał do pobliskich Domów Centrum. To nie będzie jawny terror zastosowany względem tkanki miejskiej.
Nic chyba nie oddaje prawdy o panowaniu nad innymi, tak jak architektura. Gospodarowanie przestrzenią świadczy o tym kto sprawuje władzę, co jeszcze lepiej widać w innej części Śródmieścia, gdzie dawną siedzibę partii komunistycznej zajmują obecnie pomieszczenia należące do giełdy i salon Ferrari. Gdzie tuż obok ulica Mysia zamiast z dawną cenzurą kojarzy się już z nieprzyzwoicie luksusowym domem towarowym, tak innym od plebejskich malli wsysających miasta jako społeczności absolutnie wszystkich klas społecznych, czy innych, zapyziałych Sezamów.
Coś się jednak domknęło. Agonia Supersamu nie będzie zatem żadnym z najbardziej dramatycznych momentów w historii mojego miasta, o negatywnych aspektach przekształceń wszystkich współczesnych przestrzeni miejskich jako takich nawet nie wspominając. Ale cięcia symboli, które tak wyraziste piętno odciskają na naszych wyobrażeniach, bolą zawsze. I właśnie tak jest również przy tej okazji.