2009-04-27 20:36:48
Polska stoi obecnie przed poważną groźbą kryzysu budżetowego. Już cięcia wydatków dokonane na początku roku były jego pierwszym symptomem. Teraz jednak wszystko wskazuje na to, że konieczne są dalsze, dramatyczne cięcia wydatków. Pogłębi to jeszcze bardziej kryzys gospodarczy, a jednak nie da się tego uniknąć. W kryzys finansowo-gospodarczy weszliśmy bowiem z ogromnym zadłużeniem państwa, narosłym w poprzednich latach. Był to efekt przyjęcia błędnej, jak się teraz okazuje, strategii utrzymywania niskich podatków. Ubytek dochodów trzeba było przecież rekompensować wzrostem deficytu i zadłużenia państwa, które narastało z roku na rok niczym kula śnieżna.
Oczywiście można by uniknąć wzrostu deficytu i długu publicznego, gdyby obniżając podatki jednocześnie dokonywać adekwatnego cięcia wydatków publicznych. Tyle że gdzie te cięcia realnie były by możliwe? W niedoinwestowanych edukacji, wojsku, policji? W zmniejszeniu i tak już głodowych emerytur z 600 zł na 400 zł? Poza tym, przecież wydatki publiczne są także motorem napędzającym gospodarkę, więc ich zmniejszenie skutkowałoby pogorszeniem sytuacji gospodarczej… Przecież to wymyślił republikański, konserwatywny Prezydent Bush, żeby obniżać podatki bogatym i jednocześnie zwiększać deficyt i dług publiczny… Kraje „socjalistyczne”, takie jak Dania- miały nie deficyt, ale nadwyżkę budżetową, dzięki utrzymywaniu wysokich, tzn. adekwatnych do potrzeb państwa (społeczeństwa, które tworzy państwo) podatków.
Obniżanie podatków (globalnie, choć nierównomierne- o wiele bardziej spadły podatki dla właścicieli przedsiębiorstw i osób posiadających wysokie dochody, niż reszty społeczeństwa) zaczęło się na dobre od rządów SLD, z Leszkiem Millerem nawróconym na podatek liniowy i Jerzym Hausnerem. Ten ostatni wygrał rywalizację w rządzie z koncepcjami Grzegorza Kołodki, proponując szybkie obniżenie podatku spółkom kapitałowym i osobom fizycznym prowadzącym działalność gospodarczą (a de facto- wielu innym osobom o wysokich dochodach, którzy zmienili etaty na jednoosobowe działalności gospodarcze, by płacić podatek liniowy). Potem podatki obniżał rząd PiS, a ostatnim aktem było obniżenie górnej stawki podatku dochodowego z 40% na 32% już za rządów PO, co stało się już czasie gdy kryzys światowy rozwinął się na dobre i było oczywiste, że zawita również do Polski.
Co prawda obniżenia podatków w jakimś stopniu pobudziło gospodarkę, ale za cenę właśnie wzrostu deficytu i długu publicznego, za co teraz przyjdzie zapłacić (z odsetkami…). Tak się właśnie kończy „jazda gospodarki na sterydach” (kredytach prywatnych i wzroście długu publicznego), polityka podyktowana ponadto chęcią zwiększenia dochodów najbogatszych, zdjęcia z nich części obowiązku utrzymywania państwa, w którym przecież osiągają swoje wysokie dochody… Nie zmienia to jednak myślenia polskich elit o strategii reform gospodarczych- nawet w transmitowanej wczoraj w TVN24 debacie na temat kryzysu, Leszek Balcerowicz bez cienia wahania powtórzył swoją stale powtarzaną „cudowną receptę” na wszelkie problemy gospodarcze, w tym również na obecny kryzys- czyli dalsze cięcie podatków! I to w sytuacji, gdy mamy ogromny dług publiczny, który trzeba spłacać, a z czego innego, niż z podatków? Wielka Brytania dramatycznie zwiększa podatki dla najbogatszych, co jest konieczne mimo nawet zwiększenia deficytu budżetowego a więc pożyczania pieniędzy na rynkach finansowych- a nasz guru ekonomiczny, ku zachwytom wpatrzonym w niego elitom, dalej swoje o obniżaniu podatków…
P.S. Wielu lewicowców niestety popełnia błąd, popierając i domagając się wzrostu deficytu budżetowego, zamiast jego likwidacji poprzez wzrost podatków dla bogatych... Bo przecież wiadomo, kto potem będzie spłacał narosły dług publiczny- nie bogaci, ale mało i średnio zarabający...
Oczywiście można by uniknąć wzrostu deficytu i długu publicznego, gdyby obniżając podatki jednocześnie dokonywać adekwatnego cięcia wydatków publicznych. Tyle że gdzie te cięcia realnie były by możliwe? W niedoinwestowanych edukacji, wojsku, policji? W zmniejszeniu i tak już głodowych emerytur z 600 zł na 400 zł? Poza tym, przecież wydatki publiczne są także motorem napędzającym gospodarkę, więc ich zmniejszenie skutkowałoby pogorszeniem sytuacji gospodarczej… Przecież to wymyślił republikański, konserwatywny Prezydent Bush, żeby obniżać podatki bogatym i jednocześnie zwiększać deficyt i dług publiczny… Kraje „socjalistyczne”, takie jak Dania- miały nie deficyt, ale nadwyżkę budżetową, dzięki utrzymywaniu wysokich, tzn. adekwatnych do potrzeb państwa (społeczeństwa, które tworzy państwo) podatków.
Obniżanie podatków (globalnie, choć nierównomierne- o wiele bardziej spadły podatki dla właścicieli przedsiębiorstw i osób posiadających wysokie dochody, niż reszty społeczeństwa) zaczęło się na dobre od rządów SLD, z Leszkiem Millerem nawróconym na podatek liniowy i Jerzym Hausnerem. Ten ostatni wygrał rywalizację w rządzie z koncepcjami Grzegorza Kołodki, proponując szybkie obniżenie podatku spółkom kapitałowym i osobom fizycznym prowadzącym działalność gospodarczą (a de facto- wielu innym osobom o wysokich dochodach, którzy zmienili etaty na jednoosobowe działalności gospodarcze, by płacić podatek liniowy). Potem podatki obniżał rząd PiS, a ostatnim aktem było obniżenie górnej stawki podatku dochodowego z 40% na 32% już za rządów PO, co stało się już czasie gdy kryzys światowy rozwinął się na dobre i było oczywiste, że zawita również do Polski.
Co prawda obniżenia podatków w jakimś stopniu pobudziło gospodarkę, ale za cenę właśnie wzrostu deficytu i długu publicznego, za co teraz przyjdzie zapłacić (z odsetkami…). Tak się właśnie kończy „jazda gospodarki na sterydach” (kredytach prywatnych i wzroście długu publicznego), polityka podyktowana ponadto chęcią zwiększenia dochodów najbogatszych, zdjęcia z nich części obowiązku utrzymywania państwa, w którym przecież osiągają swoje wysokie dochody… Nie zmienia to jednak myślenia polskich elit o strategii reform gospodarczych- nawet w transmitowanej wczoraj w TVN24 debacie na temat kryzysu, Leszek Balcerowicz bez cienia wahania powtórzył swoją stale powtarzaną „cudowną receptę” na wszelkie problemy gospodarcze, w tym również na obecny kryzys- czyli dalsze cięcie podatków! I to w sytuacji, gdy mamy ogromny dług publiczny, który trzeba spłacać, a z czego innego, niż z podatków? Wielka Brytania dramatycznie zwiększa podatki dla najbogatszych, co jest konieczne mimo nawet zwiększenia deficytu budżetowego a więc pożyczania pieniędzy na rynkach finansowych- a nasz guru ekonomiczny, ku zachwytom wpatrzonym w niego elitom, dalej swoje o obniżaniu podatków…
P.S. Wielu lewicowców niestety popełnia błąd, popierając i domagając się wzrostu deficytu budżetowego, zamiast jego likwidacji poprzez wzrost podatków dla bogatych... Bo przecież wiadomo, kto potem będzie spłacał narosły dług publiczny- nie bogaci, ale mało i średnio zarabający...