2012-02-28 01:13:20
Poniższy tekst jest odpowiedzią na tekst "Spór" Filipa Białka
"Prospołeczne postawy polskiego społeczeństwa nie mają zatem większego wpływu na naszą politykę. Jednym z możliwych wyjaśnień tego stanu rzeczy jest to, iż podział polityczny w Polsce przebiega gdzie indziej, nie odnosząc się w sposób fundamentalny do kwestii społeczno-gospodarczych. Tylko ludzie lewicy oceniają partie przez pryzmat tego, czy ich programy zawierają choćby śladowe odwołania do idei sprawiedliwości społecznej. Większość społeczeństwa ma to w nosie."
Tekst "Spór" rozpoczyna teza, twierdząca jakoby w polskim społeczeństwie pragnienie wysokich świadczeń socjalnych i lewicowej polityki podatkowej nie znajdywało swojego odzwierciedlenia w gustach i decyzjach wyborczych społeczeństwa - podczas gdy jest wręcz całkowicie na odwrót. Począwszy od pierwszych wyborów po 89' kiedy zwycięstwo Solidarności wcale nie było tak jednoznaczne jak tego oczekiwano, po następne, gdy lewica odzyskiwała władzę po klęskach Balcerowiczyzmu i Jerzego Buzka. Nawet późniejsze zwycięstwo PIS (co autor sam przyznaje) ma prospołeczne motywy, a triumfująca po PIS-ie Platforma Obywatelska wybrana została m.in głosami przeciwników obłudnej, neoliberalnej pod płaszczykiem, polityki prowadzonej przez Jarosława Kaczyńskiego. Widzimy więc, że pragnienie bezpieczeństwa socjalnego nie tylko definiuje wyniki wyborów (które nie przynoszą zmian, bo wszystkie partie są na liście płac neoliberalnego lobby pracodawców), ale decyduje nawet o momentalnym, natychmiastowym spadku poparcia i zaufania do takich polityków jak choćby Bartosz Arłukowicz.
"Linie podziału, według których zorganizowana jest polska polityka, nie uwzględniają raczej poglądów na to, jak powinna zostać urządzona gospodarka. Zauważmy, że sporami, które najbardziej angażują młodych ludzi, nie są kwestie umów śmieciowych, czy coraz głupszych procedur wdrażanych na uniwersytetach, ale debata o krzyż przed Pałacem Prezydenckim, czy Marsz Niepodległości (spór o ACTA wyłamuje się z tej logiki, ale do tego dojdziemy). Dlatego właśnie fakt, iż 70% społeczeństwa jest za wysokimi świadczeniami socjalnymi, jest dla polskiej polityki tak samo ważny jak to, że większość bardziej lubi Coca-colę niż Pepsi."
Autor wprawnie opisuje w tym fragmencie rzeczywistość propagandową. Niemniej - zainteresowanie problematyką Marszu Niepodległości, jak na 40 milionowe państwo, było marginalne. Pojedynczy spalony wóz transmisyjny TVN-u to żadna (choć wielce opłakiwana) szkoda w porównaniu z rozmiarami i efektem choćby jednej, modnej wśród grup kibiców, tzw. "ustawki". Podobnie rzecz ma się z z krzyżem pod pałacem prezydenckim, który był przede wszystkim obiektem drwin i żartów, możliwością zdystansowania się młodszego pokolenia od zniedołężniałych dziadków i babć. Idąc dalej tokiem rozumowania, który swe źródło znajduje w zbyt starannej obserwacji czołówek z TVN24, należałoby założyć, że przez dwa tygodnie cała Polska żyła sprawą śmierci półrocznego dziecka, a dnia dzisiejszego rozmowy krajan od Gdańska po Zakopane dotyczyły wyłącznie ceremonii rozdania Oscarów.
"Skoro to nie konflikt klasowy wyznacza kształt naszej sceny politycznej, to należałoby spróbować znaleźć jakąś inną oś podziału, która uformowała życie polityczne i ideowe w Polsce. Najpierw określmy główne punkty sporu prowadzonego w Polsce od 89 roku. Zatem po jednej stronie mamy bezwarunkową aprobatę dla Okrągłego Stołu, sprzeciw wobec lustracji i dekomunizacji, przymknięcie oka na uwłaszczenie nomenklatury, ciche przyzwolenie na powstawanie gigantycznych fortun w niejasnych okolicznościach. Druga strona z kolei bardzo mocno krytykowała ustalenia okrągłostołowe, domagała się skazania winnych zbrodni popełnianych przez pezetpeerowski aparat, chciała ujawnienia list agentów bezpieki, zwracała uwagę na gigantyczne przekręty związane z przechodzeniem z jednego modelu gospodarczego w drugi. Dla prostoty wywodu pierwszą stronę Sporu (od tej pory, słowo to pisane z dużej litery będzie właśnie desygnować podział, który zarysowałem w niniejszym akapicie) będę nazywał stronnictwem Michnika, drugą stronę zwiążę z nazwiskiem Kaczyńskiego."
Czym jeśli nie konfliktem klasowym jest spór opisywany w powyższym fragmencie? Wszystkie wymieniane elementy sporu są pochodnymi, są efektami transformacji ustrojowej i przewrotu własnościowego, jaki dokonał się wraz z upadkiem PRL i nastaniem III RP. Powstanie prywatnej własności wraz z jej politycznymi agentami w społeczeństwie określiło politykę Polski na kolejne dziesięciolecia i określa ją nadal. Autor dystansuje się od obu stron konfliktu - i słusznie, bo jest to konflikt pozorny i dotyczy konserwatywnych frakcji prawicy - lecz używany przez niego język to język tych właśnie prawicowych stronnictw! Stronnictwa Michnik/Kaczyński to dwie strony tego samego medalu, to stronnictwa nawiązujące do dziedzictwa Solidarności, stronnictwa antykomunistyczne, różniące się wyłącznie w proponowanym języku. Podobieństwo opisanych przez autora stronnictw[1] ujawnia się w chwilach takich jak: wspólna służba u amerykańskiego pana, wspólna neoliberalna polityka budżetowa, wspólna konstytuująca oba stronnictwa antyludowa przeszłość.
To co dla autora jest faktycznym "Sporem" w istocie jest jedynie maską fałszywego konfliktu różnych stronnictw i popleczników służących kapitalistycznej rzeczywistości. Źródło prawdziwego sporu tkwi we wspólnym, socjalistycznym wrogu i... znów jesteśmy na mapie konfliktu klasowego.
"Nie można jednak nie wspomnieć o tym, że choć Spór zawierał bardzo wiele kwestii, których postawienie w centrum politycznego podziału było konieczne, to niewybaczalnym wręcz błędem obozu Kaczyńskiego było pominięcie antagonizmów klasowych będących wynikiem transformacji. Pominięcie to nie było niczym koniecznym. Można przecież jednocześnie walczyć o dekomunizację i wskazywać na haniebne rezultaty planu Balcerowicza."
Obóz Kaczyńskiego nie popełnił żadnego błędu, bo nie miał żadnej "klasowej szansy", nie miał jej bo nie służy interesom robotników i jest obozem antysocjalistycznym, konserwatywnym i neoliberalnym. Mamy do czynienia z dwoma (w rzeczywistości jest ich więcej) frakcjami burżuazyjnego, kapitalistycznego stronnictwa, które w razie potrzeby wykorzystują język walki klasowej - ale nigdy nie spełniają postulatów, które wiązałyby się z kontynuacją tej polityki w praktyce. Zarówno Michnik jak i Kaczyński są gotowi sięgnąć po najbardziej rewolucyjne hasła, dopóty dopóki uzyskają w ten sposób władzę polityczną - a uzyskują ją przy pomocy dominacji finansowej i idącej wraz z nią dominacji ideologicznej. Cała, dzisiejsza scena polityczna urządzona jest w ten sposób - hasła to jedno, praktyka to drugie. I dlatego właśnie frekwencja w wyborach nie należy do najwyższych - albowiem społeczeństwo widzi dokładnie, że jego socjalne oczekiwania nie zostają spełnione. Stąd uzasadniona niechęć do polityków, nieufność do władz... biorąca się stąd, że w sposób podświadomy, nienazwany i wynikający z doświadczenia społeczeństwo staje się świadome totalnie kapitalistycznego charakteru polskiej sceny politycznej. To, że w kapitalistycznej demokracji społeczeństwo potrafi być silnie lewicowe i wręcz rewolucyjne - może nie mieć żadnego odzwierciedlenia w decyzjach podejmowanych przez obierane w wyborach rządy. To powszechne zjawisko, możliwe do obserwacji w Polsce (gdzie większość społeczeństwa popiera wprowadzenie stanu wojennego, gdzie większość sprzeciwia się uczestnictwu w Wojnie Irackiej, gdzie większość jest za publiczną służbą zdrowia - a żadna część elit nie przedstawia takiego stanowiska) i za granicą - obecnie najsilniej w Grecji...
"Spór jednak się kończy. Przede wszystkim zadziałał tu czas. Nikt już nie mówi o lustracji. Rozliczenia z PRL-em też szczególnie nikogo nie rozpalają (może prócz Adama Słomki, ale jego przypadek jest tutaj znamienny, został on przecież przez media potraktowany jak postać komiczna. Dlaczego? Ano dlatego, że wszyscy uznali, że jego emocje są „po takim czasie” niewspółmierne). Transformacyjne przekręty, które są fundamentem niejednej fortuny również raczej nie zostaną wyjaśnione."
Spór trwa w najlepsze. Ale to o inny spór chodzi. Aktualnym sporem, który trwać będzie dopóki trwał będzie obecny system jest spór między kapitalizmem a socjalizmem, jest to właśnie spór klasowy. To co było i jest i będzie utarczkami w obozie prawicy (zabawą Tuska i Kaczora w złego i dobrego policjanta), co autor niesłusznie określił mianem definiującego rzeczywistość polityczną sporu, także przetrwa, poddane tylko kosmetycznym zmianom i drobnym poprawkom. Już teraz mamy nowe, fałszywe spory, takie jak spór SLD-Palikot [podczas gdy oba stronnictwa wyznają neoliberalizm], spór PO-PIS [w którym kartą przetargową jest Smoleńsk i Minister Mucha, jednocześnie faktyczne postulaty ekonomiczne obu partii są takie same] itd... rzeczywistość dostarcza nam multum sporów - spośród których żaden nie jest tym prawdziwym. Prawdziwym sporem jest spór nie do pomyślenia. A nie do pomyślenia jest zaprzeczenie obowiązującej rzeczywistości i zaproponowanie ekonomicznej alternatywy - co więcej, bezustannie atakuje się, deprecjonuje, stygmatyzuje i poniża wszelkie historyczne próby tworzenia systemowej alternatywy - przykładów na to jest mnóstwo: od niezwykle żywej machiny antyPRL-owskiej i antyRadzieckiej, po propagandę antyBiałoruską, antyWenezuelską, antyKubańską...
"Fakt, że pod rządami Platformy Spór wygasa, nie sprawił jednak, że partie polityczne zaczęły tworzyć programy, które odwoływałyby się do pozycji ekonomicznej obywateli. Partie skrupulatnie omijają takie fakty, jak silne napięcia klasowe. Wciąż obowiązującą w Polsce narracją jest bajka o tym, że nie ma żadnych sprzeczności między interesami bogatych, a biednych. Wyróżnikiem, który ma skłaniać poszczególnych obywateli do zagłosowania na tę, a nie inną partię mają być głównie poglądy na takie sprawy jak suwerenność, europejskość, tradycja, religia etc., a nie fakt zajmowania określonego miejsca w strukturze gospodarczej. Jest to również konsekwencja Sporu, gdyż kwestie światopoglądowe dość szybko zostały związane z jego głównymi opozycjami."
Widać tu olbrzymi krok naprzód w interpretacji rzeczywistości ale... z powrotem na koniec cofnięta (może na potrzeby spójności artykułu) zostaje ona w problematykę "sporu", podczas gdy wszystko to co zgrabnie opisał tu autor jest ucieczką od konieczności konfrontacji z hasłami robotniczymi. Wszystkie te hasła to element propagandy kapitalistycznej, która syci się i umacnia tworząc falsyfikat - albowiem w przestrzeni politycznej mamy do czynienia z politycznym falsyfikatem rzeczywistości, z jej mistyfikacją, którą autor adaptuje i błędnie uznaje za rzeczywistość prawdziwą. Nieudolną i groteskową próbą tworzenia fałszywej rzeczywistości na mniejszą skalę jest próba wytworzenia sporu o Smoleńsk - to jednak tylko kabaret, w odróżnieniu od pozornego "Sporu" w obozie kapitalizmu, który autor potraktował poważnie.
"Mogłoby się wydawać, że protesty w sprawie ACTA przełamują ten trend. Oto przecież młodzi organizują się, by walczyć o swoje prawa, nie patrząc w ogóle na światopoglądowe boje toczone przez polityków. Jednakże każdy, kto był na tych manifestacjach, powinien ostudzić swój entuzjazm. Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy, był kompletny surrealizm haseł wznoszonych przez protestantów. „Precz z komuną”. „a na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści”, „stop cenzurze” – przecież te okrzyki były żywcem wzięte z demonstracji z lat 80. i początku 90. Młodym protestującym zabrakło języka, który mógłby opisać to, przeciw czemu protestowali. Dlaczego? Bo ciągle są pod wyjątkowo mocnym wpływem Sporu."
Ten doskonały fragment to kolejna dokumentacja sporu klasowego. Młode pokolenia w Polsce są bardzo silnie zindoktrynowane i zideologizowane neoliberalnym programem politycznym, dlatego ich antykapitalistyczny protest przyjmuje językową postać protestu antysocjalistycznego. Ale wszyscy widzieliśmy, że u Donalda Tuska nie budziło entuzjazmu to, że u demonstrujących pojawiały się antysocjalistyczne hasła - ponieważ hasła były niczym w stosunku do stawianych żądań. Drogą do socjalistycznej praktyki politycznej jest wykorzystywanie społecznych haseł lewicy socjalistycznej. Spór opisywany przez autora to maszyna ideologiczna prawicy, która spełnia swą rolę na poziomie edukacji, ale jest bezradna wobec empirycznie doświadczanych przez społeczeństwo skutków panowania kapitalizmu - i dalej pozostajemy w obrębie konfliktu klasowego.
"Nasi politycy nie byli zainteresowani korzystaniem z politycznych możliwości, jakie daje używanie konfliktu klasowego. Nie musieli być tym zainteresowani, gdyż zdobywali elektorat za pomocą odwoływania się do tożsamości wykreowanych przez ów Spór."
Wręcz przeciwnie - nasi politycy nieustannie wykorzystują polityczne możliwości konfliktu klasowego. Ciągle słyszymy: z ust Rostowskiego o likwidowaniu bezrobocia, od Kaczyńskiego o solidaryzmie narodowym przekreślającym różnice, słyszymy o pomocy dla polski B, likwidacji wykluczenia społecznego... I tym prawicowi politycy zdobywają poparcie. To co jest tym opisywanym przez autora "Sporem" przejawia się w debacie historycznej i służy tworzeniu fikcyjnych różnic między stronnictwami - w ten sposób, żeby jedno (PIS) było zaprzeczeniem drugiego (PO) będąc w istocie tym samym. Ale tu słowo spór nie pasuje, prędzej "Hucpa" - z gatunku utarczek między Kaczorem i Donaldem.
"Jakie są obecnie perspektywy na to, że polscy politycy zaczną kreować tożsamości polityczne zgodnie z położeniem klasowym obywateli? Cóż, niewielkie. Wiąże się to ze zbyt dużymi kosztami, gdyż gdyby ktoś rzeczywiście przywrócił do naszej polityki konflikt klasowy, to nie byłby już w stanie nad tym zapanować. Konsekwencją takiego ruchu byłoby stworzenie nowego wielkiego sporu, który zarządzałby polityką, a wraz z nim musiałaby pojawić się tak naprawdę nowa klasa polityczna, która odzwierciedlałaby podziały klasowe społeczeństwa."
Pytanie nie brzmi, jakie są szanse na konflikt klasowy w polityce. Poprawnie postawione pytanie to pytanie: kto w Polsce odważy się politycznie reprezentować klasę robotniczą? Reprezentantów burżuazji mamy aż nazbyt wielu - są nimi wszystkie parlamentarne partie polityczne. Tą hegemonię złamać może jedynie prawdziwie rewolucyjna alternatywa - odważna, bezczelna i agresywna, wykorzystująca język walki robotniczej i piętnująca poczynania wszystkich pozostałych frakcji. Problemem na drodze zaistnienia tej alternatywy nie jest problem z brakiem poparcia - jej problemem są braki kadrowe, brak zaplecza organizacyjnego, funduszy i oparcia związkowego.
"Klasy w Polsce trzeba dopiero stworzyć."
Klasy w Polsce istnieją i to aż nazbyt, dla kapitalistycznych ośrodków władzy, intensywnie.
Żyjemy w państwie, w którym polityka rządu sprzyja najbogatszym, jedyne regulacje służą polepszaniu sytuacji przedsiębiorców (stanowiących drobną cząstkę społeczeństwa), występuje wysokie bezrobocie, zmusza się miliony do emigracji zarobkowej, emeryci i renciści żyją w nędzy, studenci zmuszani są do niewolniczej pracy podczas studiów i pozbawia się ostatnich praw pracowników najemnych, których teraz rząd zmusić chce do pracy aż po grób.
Nie trzeba w Polsce udowadniać istnienia różnic, nie trzeba tworzyć żadnych nowych pojęć - wystarczy sformułować jasny przekaz, którego nośnikiem musi być dobrze zorganizowana partia.
Walka w obszarze pojęć nie jest zagadnieniem dotyczącym tworzenia nowego języka. Potrzebne jest wykorzystanie pojęć powszechnie znanych na poczet socjalistycznej praktyki i programu.
Wszystkie potencjalnie socjalistyczne struktury zostały rozbite, powoli będą podnosić się one z kolan i oby zdążyły na czas - nim fakt istnienia klasowych różnic i tego, jak bardzo społeczeństwo żądne jest swego reprezentanta wykorzysta stronnictwo faszystowskie.
[1] Przykład jednomyślności stron "sporu"