2013-01-20 12:55:41
Piotr Ciszewski ma brutalną rację wskazując na irracjonalny i kosmiczny charakter części współczesnego polskiego feminizmu. Trzeba jasno powiedzieć sobie czym jest lewicowy feminizm - to walka o poprawę sytuacji kobiet w zastanych warunkach.
Niestety - próbami kompromitacji lewicowego feminizmu (infantylizowaniem go, trywializowaniem go) zajmują się w Polsce zarówno agenci burżuazyjni jak i użyteczni idioci i użyteczne idiotki. Dlatego właśnie mamy w Polsce 'feministki', począwszy od zwolenniczek likwidacji urlopów macierzyńskich polujących na rady nadzorcze (jak Błogosławiona Magdalena Środa,) po te z pocałunkiem w rękę walczące…
Wrzucając do kosza 'lewicowości' wszystko jak leci tylko na tym tracimy. Tracimy też kontakt z rzeczywistością – kosztem adoptowania wszelkiej maści 'buntowniczek' i ‘buntowników’. Jeśli niektórzy nie potrafią powstrzymać się przed naiwnymi próbami realizacji pewnego typu okrojonych, idealistycznie-burżuazyjnych 'swobód', to dla dobra lewicy powinny robić to z dala od publicznego dyskursu. Bo potem okazuje się, że prawdziwa walka o prawa socjalne kobiet jest domeną PiSu a lewica siedzi z ręką głęboko w nocniku tłumacząc się dlaczego nieprzepuszczanie kobiet w drzwiach miałoby je wyzwalać... [swoją drogą w USA tradycyjnie to właśnie MĘŻCZYZNA wchodzi pierwszy, gdyż dawniej dzięki temu ewentualnie osłaniał kobietę przed zagrożeniami, tylko czy to jest ta prawdziwa wolność?]
Gdy sięgniemy głębiej w teorię ‘radykalnego feminizmu’ napotkamy często też dość śmieszne założenia. Po pierwsze, walcząc o ‘wolność kobiet’ znaczna część feministek uznaje, że pożądanym paradygmatem jest paradygmat władzy i dominacji. Każdy z nas na pewno słyszał [słuszne!] dopominanie się o godność kobiet w obliczu wykorzystywania ich wyłącznie towarowego wizerunku w różnych show, czy też teledyskach, gdzie kobiety mają za zadanie stanowić wyłącznie obiekt seksualnych fantazji. Nie słyszałem jednak, by ktokolwiek zwrócił uwagę na podobnie tragiczną pozycję mężczyzny, który w roli śliniącego się psa ma ‘szczęśliwie’ funkcjonować w roli konsumującego pornografię kretyna.
Pożądana przez burżuazyjne feministki władza i kapitalistyczna dominacja jawi się bowiem jako Prawdziwa Wartość, a paradygmat patriarchalizmu zastąpiony ma być wyłącznie paradygmatem matriarchatu, podczas gdy prawdziwe lewicowe sumienie to polityka społecznej równości płci.
Problem polega także na tym, że w ramach ‘wolności lewicowania sobie w domowym zaciszku’ wyrównano i uśredniono wszystkie lewicowe paradygmaty. Marksizm, socjalizm, feminizm, komunizm, anarchizm, ekologia, antyklerykalizm, walka z przemocą, liberalizm, walka z biedą, walka z głupotą, walka z państwem, walka z władzą, walka z podatkami… wszystko to stało się całkowicie równoprawne i ‘tak samo lewicowe’.
Czy wolisz Heideggera od Marksa, Foucaulta, czy też batonika Marsa – nie ma znaczenia. Czy Lenina ze ścian zdzierasz i portretem poniewierasz, czy cytujesz dowodząc tez o śmierci klas i nastaniu ery pracy końca – razem z nami chodź. Czyś chrześcijański moralista, czy cię w żołądku ściska. Czy masz psa, czy też pęd do Tocqueville’a… jesteś na lewicy.
A skoro tak - to bez żadnego trudu obejść można ‘bredniackie meandry’ np. teorii marksizmu i ‘lewicować’ sobie dowolnie, jak się chce. W taki sposób język klasowych różnic i walki klas został odsunięty na bok, a zastąpiono go walką wszystkich ze wszystkimi. Z marksistowskiej walki klas ostała się sama walka.
Tak więc mężczyźni i kobiety, zwierzęta i ludzie, poszczególne rasy… wszystko rzekomo walczy ze sobą na równych prawach, byle tylko się zniszczyć. W teoriach tych królują oczywiście obżarci teoretycy pochodzący z najbogatszych państw świata, dziwnym trafem bowiem żaden obywatel krajów Trzeciego Świata nie przejmuje się wyzyskiem zwierząt, sam usiłując za to, choćby jak zwierzę, przeżyć.
Poznanie tradycyjnie lewicowe i socjalistyczne zostało zastąpione ‘teorią konfliktu’, która nijak nie może znaleźć zaczepienia w rzeczywistości, bo odpłynęła od SEDNA SPRAWY, czyli konfliktu klasowego, który definiuje pozostałe i dominuje także nad wszelkimi pozostałymi konfliktami społeczeństwa kapitalistycznego.
Można jeszcze wspomnieć od razu w tym miejscu o innej częstej dolegliwości – braku rozróżnienia dla tego, co systemem jest a co systemem nie jest. Poza stosunkami kapitalistycznymi, klasowymi, płciowymi, rasowymi… jest jeszcze coś takiego jak OGÓLNY poziom cywilizacyjny ludzkości, czy też tzw. gospodarka naturalna i związane z nią podziały. Kłamstwem jest bowiem pogląd, że czy to kapitalizm, czy to tzw. patriarchalizm obejmuje swoim zasięgiem całą rzeczywistość społeczną. Gdyby tak było, nie byłoby szans na zmianę. Zmiana zawsze wynika z czegoś, co już się ukształtowało i co „się zapowiada”. I to „zapowiada się” społecznie, racjonalnie i rozwojowo, a nie w urojeniach pojedynczych idealistek i idealistów, pozbawionych wszelkiej więzi z szarzyzną dnia codziennego…
Jeżeli feminizm nie koresponduje z “szarym człowiekiem”, to służy wyłącznie drobnomieszczańskim i burżuazyjnym trendom, bo nastawia klasę robotniczą przeciwko sobie i usiłuje wpływać na nią z nijak niedostępnych (i nieadekwatnych) pracownikom najemnym pozycji. Nam potrzebny jest feminizm na tu i teraz, feminizm lewicowy, nie egoistyczno-indywidualistyczne bunty przeciwko całemu światu ubrane w szaty rzekomo poważnej lewicowości. Jeśli sukcesami feminizmu mają być - zezwolenie na pracę w nocy i pracę w kopalni, brak specjalnych miejsc w pociągach i autobusach, brak różnie rozumianego pierwszeństwa strudzonych kobiet i matek… to nie jest to żaden feminizm. Coraz częściej przestaje też dziwić mnie brak poparcia dla feminizmu ze strony samych zainteresowanych – kobiet.
Rewolucja potrzebuje milczenia przede wszystkim tych, którzy nie wiedzą na czym rewolucja ma polegać. Rewolucja potrzebuje milczenia tych, którzy z futurystyczno-idealistycznych, wielkomiejsko-hipsterskich pozycji odwracają się od kobiet pracy, kobiet-matek i ich codziennych zmartwień. Kącik poezji egzystencjalistycznej to nie ten adres.