2013-01-25 11:43:24
Premie dla marszałków Sejmu wstrząsnęły mediami i opinią publiczną. Zresztą trudno się dziwić - nagłośnione zostały do tego stopnia, że w ich miejscu równie dobrze mogłyby znajdować się inne skandalizujące informacje – np. o ataku pająków ludojadów.. Myli się jednak ten, kto sądziłby, że krytyka wysokich premii to bezpośrednia krytyka rządu Platformy Obywatelskiej, czy też krytyka polskiego neoliberalizmu. Wręcz przeciwnie – krytyka premii służy wyłącznie jednemu celowi – krytyce (resztkowej w Polsce) instytucji Państwa.
O ile prawdą jest, że należałoby się zastanowić nad zasadnością wypłacania takich premii, o tyle zupełnie nie na miejscu jest szukanie zła tam, gdzie wcale nie ma go najwięcej. Powoli, powoli Polska wydaje się wychodzić z panującego dotychczas w swojej stałej, niezmiennej postaci paradygmatu religijnego. Kościół zaczyna tracić swoją rolę głównego producenta praw i idei. To bardzo dobrze. Niestety, jednocześnie i w mediach, i w umysłach ludzkich triumfuje paradygmat neoliberalizmu. Zgodnie z nim, wypaczeń szukać należy tylko tam, gdzie nie ma prywatnej własności, zgodnie z nim, parlamentarzyści i osoby publiczne najlepiej wcale nie powinny być opłacane z naszych podatków.
To, niestety, wyjątkowo prostacki i tani neoliberalizm, godny kolonii, jaką Polska stała się w Europie. Wszędzie w bogatszych, kapitalistycznych demokracjach powszechnie wiadome jest, że im gorzej opłacani przez państwo są politycy, tym większe prawdopodobieństwo, że pójdą po pieniądze tam, gdzie one w kapitalizmie są – do reprezentantów wielkiego kapitału i firm oraz korporacji. Tak dzieje się w Stanach Zjednoczonych, podobnie tak samo zaczyna dziać się również i w Polsce (wystarczy popatrzeć choćby na przykład Aleksandra Kwaśniewskiego, uchodzącego za ikonę polskiej lewicy). O ile słuszne jest oburzanie się na onanistyczną rozrzutność polityków Platformy i innych polityków wzorowo prywatyzujących resztki dobytku narodowego, o tyle też trzeba jednak zachować stosowny umiar.
Bo prawdziwe premie, prawdziwe skandale finansowe są w miejscach, o których dziwnym trafem nikt nie wspomina[1]. Mowa oczywiście o bankach, firmach i korporacjach, gdzie milionowe premie przyznawane są z prędkością karabinu maszynowego. Ale dlaczego ani tabloidy, ani telewizje nie interesują się tym procederem? Ponieważ zgodnie z panującą ideologią kasę w firmie “sam zarabiasz”, masz więc iście święte prawo wręczać sobie dowolnie wysokie premie, najlepiej także na koszt państwa (czy też osławionego tzw. partnerstwa publiczno-prywatnego).
Ideologia prywaty dąży więc z jednej strony do maksymalizacji społecznej akceptacji dla wynaturzeń kapitalizmu, a z drugiej strony do wykluczenia sektora publicznego z płacowego wyścigu zbrojeń. Dzięki temu, państwo już na wejściu nie będzie miało szans na zatrudnienie droższych ekspertów, najwłaściwszych ludzi... i nie wytrzyma konkurencji z sektorem prywatnym, oddając mu gospodarkę w wyłączne panowanie. Majstersztyk tego działania polegał będzie na tym, że wychowani do życia w neoliberalizmie zwykli ludzie będą oburzać się na wysokie pensje polityków i poprą tego typu działania, przy okazji klęcząc oczywiście i leżąc plackiem przed ‘prawdziwymi ludźmi sukcesu’ - biskupami nowej religii - jak np Richard Branson, którego w Polsce witały gromkie brawa w auli na Uniwersytecie Warszawskim(!). Podpowiadam, że wśród publiczności raczej milionerów nie było. Ech, studenci, studenci ...
Równie intensywna co w sprawie premii marszałków Sejmu jest też w Polsce ostatnio nagonka na strajkujących kolejarzy, rzekomo walczących wyłącznie o swoje “przywileje”. I w tym przypadku alienacja i podział w obrębie klasy robotniczej tworzą tak daleko idący konflikt, że sami pracownicy najemni akceptują taką ‘narrację’ uznającą wszelkie wywalczone z trudem prawa pracowników za ’przywileje’. Jesteśmy świadkami tego, jak konkurencja między poszczególnymi właścicielami siły roboczej (pracownikami) w prosty i łatwy sposób z części pracowników tworzy agentów prywatnej własności i rzeczników praw burżuazji. Agenci kapitału korzystają w tym przypadku ze zróżnicowania płacowego i zróżnicowania w położeniu poszczególnych odłamów klasy pracującej. W kraju, w którym uzwiązkowienie utrzymuje się na kompletnie żałosnym poziomie (ok. 14%) i nie istnieje przy tym żadna partia socjalistyczna, która byłaby w stanie zorganizować i skierować poglądy pracowników w jednym, przejrzystym kierunku jest to wyjątkowo łatwe do zrobienia.
Korzystanie z “walki w klasie” łatwo przychodzi politykom Platformy, takim jak minister Nowak, który przeciwko kolejarzom nastawić chce pasażerów, przedstawiając strajkujących jako rozwydrzonych milionerów. Równanie w Polsce będzie jednak równaniem wyłącznie w dół. Odwołując się do większości rząd PO odwołuje się więc do pracujących na umowach śmieciowych, którzy owszem mogą być źli na nieco lepszą sytuację pewnych grup zawodowych, ale którzy koniec końców sami pozostają w sytuacji tak trudnej i tak nieprzyszłościowej, że poleganie na nich jako na “wsparciu” dla neoliberalnych władz wydaje się być czystą głupotą.
Populizm, z którego korzystają zarówno media, dziennikarze (np. święcie oburzony na 40 tys zł. premii Żakowski), jak i politycy ( politycy PO, Palikot pozbywający się z fotelu marszałka Wandy Nowickiej, jednocześnie sam korzystający z hojnych dotacji członków partii - kapitalistów i uważający, że miesięczna pensja posła powinna wynosić 10 tys. euro[2]) będzie skuteczny tak długo, jak długo nie powstaną organizacje i struktury jednoczące szerzej masy pracujące. Tego jednak w obecnych warunkach rozdrobnienia i rozbicia ludzi pracy nie da się załatwić. Nie będzie w stanie sprostać temu zadaniu ani żaden związek zawodowy, ani też pozbawiona treści partia.
[1] O tym jak 'źle' powodzi się szefom firm w kryzysie możemy przekonać się tutaj: http://bloombergbusinessweek.pl/artykul/971862.html?print=tak&p=0
[2] http://www.tvn24.pl/grodzka-wicemarszalkiem-palikot-nie-wykluczam-zadnej-kandydatury,302225,s.html
O ile prawdą jest, że należałoby się zastanowić nad zasadnością wypłacania takich premii, o tyle zupełnie nie na miejscu jest szukanie zła tam, gdzie wcale nie ma go najwięcej. Powoli, powoli Polska wydaje się wychodzić z panującego dotychczas w swojej stałej, niezmiennej postaci paradygmatu religijnego. Kościół zaczyna tracić swoją rolę głównego producenta praw i idei. To bardzo dobrze. Niestety, jednocześnie i w mediach, i w umysłach ludzkich triumfuje paradygmat neoliberalizmu. Zgodnie z nim, wypaczeń szukać należy tylko tam, gdzie nie ma prywatnej własności, zgodnie z nim, parlamentarzyści i osoby publiczne najlepiej wcale nie powinny być opłacane z naszych podatków.
To, niestety, wyjątkowo prostacki i tani neoliberalizm, godny kolonii, jaką Polska stała się w Europie. Wszędzie w bogatszych, kapitalistycznych demokracjach powszechnie wiadome jest, że im gorzej opłacani przez państwo są politycy, tym większe prawdopodobieństwo, że pójdą po pieniądze tam, gdzie one w kapitalizmie są – do reprezentantów wielkiego kapitału i firm oraz korporacji. Tak dzieje się w Stanach Zjednoczonych, podobnie tak samo zaczyna dziać się również i w Polsce (wystarczy popatrzeć choćby na przykład Aleksandra Kwaśniewskiego, uchodzącego za ikonę polskiej lewicy). O ile słuszne jest oburzanie się na onanistyczną rozrzutność polityków Platformy i innych polityków wzorowo prywatyzujących resztki dobytku narodowego, o tyle też trzeba jednak zachować stosowny umiar.
Bo prawdziwe premie, prawdziwe skandale finansowe są w miejscach, o których dziwnym trafem nikt nie wspomina[1]. Mowa oczywiście o bankach, firmach i korporacjach, gdzie milionowe premie przyznawane są z prędkością karabinu maszynowego. Ale dlaczego ani tabloidy, ani telewizje nie interesują się tym procederem? Ponieważ zgodnie z panującą ideologią kasę w firmie “sam zarabiasz”, masz więc iście święte prawo wręczać sobie dowolnie wysokie premie, najlepiej także na koszt państwa (czy też osławionego tzw. partnerstwa publiczno-prywatnego).
Ideologia prywaty dąży więc z jednej strony do maksymalizacji społecznej akceptacji dla wynaturzeń kapitalizmu, a z drugiej strony do wykluczenia sektora publicznego z płacowego wyścigu zbrojeń. Dzięki temu, państwo już na wejściu nie będzie miało szans na zatrudnienie droższych ekspertów, najwłaściwszych ludzi... i nie wytrzyma konkurencji z sektorem prywatnym, oddając mu gospodarkę w wyłączne panowanie. Majstersztyk tego działania polegał będzie na tym, że wychowani do życia w neoliberalizmie zwykli ludzie będą oburzać się na wysokie pensje polityków i poprą tego typu działania, przy okazji klęcząc oczywiście i leżąc plackiem przed ‘prawdziwymi ludźmi sukcesu’ - biskupami nowej religii - jak np Richard Branson, którego w Polsce witały gromkie brawa w auli na Uniwersytecie Warszawskim(!). Podpowiadam, że wśród publiczności raczej milionerów nie było. Ech, studenci, studenci ...
Równie intensywna co w sprawie premii marszałków Sejmu jest też w Polsce ostatnio nagonka na strajkujących kolejarzy, rzekomo walczących wyłącznie o swoje “przywileje”. I w tym przypadku alienacja i podział w obrębie klasy robotniczej tworzą tak daleko idący konflikt, że sami pracownicy najemni akceptują taką ‘narrację’ uznającą wszelkie wywalczone z trudem prawa pracowników za ’przywileje’. Jesteśmy świadkami tego, jak konkurencja między poszczególnymi właścicielami siły roboczej (pracownikami) w prosty i łatwy sposób z części pracowników tworzy agentów prywatnej własności i rzeczników praw burżuazji. Agenci kapitału korzystają w tym przypadku ze zróżnicowania płacowego i zróżnicowania w położeniu poszczególnych odłamów klasy pracującej. W kraju, w którym uzwiązkowienie utrzymuje się na kompletnie żałosnym poziomie (ok. 14%) i nie istnieje przy tym żadna partia socjalistyczna, która byłaby w stanie zorganizować i skierować poglądy pracowników w jednym, przejrzystym kierunku jest to wyjątkowo łatwe do zrobienia.
Korzystanie z “walki w klasie” łatwo przychodzi politykom Platformy, takim jak minister Nowak, który przeciwko kolejarzom nastawić chce pasażerów, przedstawiając strajkujących jako rozwydrzonych milionerów. Równanie w Polsce będzie jednak równaniem wyłącznie w dół. Odwołując się do większości rząd PO odwołuje się więc do pracujących na umowach śmieciowych, którzy owszem mogą być źli na nieco lepszą sytuację pewnych grup zawodowych, ale którzy koniec końców sami pozostają w sytuacji tak trudnej i tak nieprzyszłościowej, że poleganie na nich jako na “wsparciu” dla neoliberalnych władz wydaje się być czystą głupotą.
Populizm, z którego korzystają zarówno media, dziennikarze (np. święcie oburzony na 40 tys zł. premii Żakowski), jak i politycy ( politycy PO, Palikot pozbywający się z fotelu marszałka Wandy Nowickiej, jednocześnie sam korzystający z hojnych dotacji członków partii - kapitalistów i uważający, że miesięczna pensja posła powinna wynosić 10 tys. euro[2]) będzie skuteczny tak długo, jak długo nie powstaną organizacje i struktury jednoczące szerzej masy pracujące. Tego jednak w obecnych warunkach rozdrobnienia i rozbicia ludzi pracy nie da się załatwić. Nie będzie w stanie sprostać temu zadaniu ani żaden związek zawodowy, ani też pozbawiona treści partia.
[1] O tym jak 'źle' powodzi się szefom firm w kryzysie możemy przekonać się tutaj: http://bloombergbusinessweek.pl/artykul/971862.html?print=tak&p=0
[2] http://www.tvn24.pl/grodzka-wicemarszalkiem-palikot-nie-wykluczam-zadnej-kandydatury,302225,s.html