2013-01-27 23:08:05
Klęska projektu ustawy o związkach partnerskich uświadomiła wielu ludziom jak dalece konserwatywna jest Platforma Obywatelska i rządowa koalicja. To tak naprawdę nic nowego. Fundusz kościelny, rozdawanie kościołom majątków, dziesiątki tysięcy etatowych nauczycieli religii, krzyż wiszący w sejmie... wszystkie znaki na niebie i ziemi od dawna wskazują na to, że Polska to kraj w rzeczywistości wyznaniowy.
Duża część liberalnego i wielkomiejskiego elektoratu łudziła się jednak, że gdy tylko dojdzie co do czego, to Tusk niczym rycerz na białym koniu rozpędzi zastępy Gowina i pisowską ciemnotę. Ten elektorat powoli zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że na drodze do dalszego rozwoju kapitalizmu w Polsce stoi religijne zacofanie i o ile tym samym ludziom odpowiada sytuacja gospodarcza Polski, to kompromitujący stan świadomości i obyczajowości jest dla nich powodem rosnącego wstydu i wyobcowania.
Korzystający z polskiego kapitalizmu [trochę ich jest] pragną przede wszystkim jak najszybszego zbliżenia do kulturowego poziomu Europy Zachodniej. Nieco z boku znajdują się: skonfundowany proletariat oraz klepiący biedę zatrudnieni na umowach śmieciowych (nie wspominając o bezrobotnych) - ta część społeczeństwa nie znajduje dziś oparcia ani w polityce gospodarczej Tuska, ani w jego konserwatywnej polityce obyczajowej, jednocześnie jednak ludzie ci nie marzą o radykalnych obyczajowych swobodach, a raczej o krótkoterminowych podwyżkach.
Ci, którzy przestaną głosować na Platformę z uwagi na jej zbyt widoczny konserwatyzm obyczajowy to ludzie o poglądach prawdziwie liberalnych (gospodarczo neoliberalnych). Największą bolączką liberalnego, mieszczańsko-burżuazyjnego elektoratu w Polsce już od dłuższej chwili jest brak rzetelnie liberalnej partii politycznej, która byłaby prawdziwie, kapitalistycznie postępowa.
Można łatwo przewidzieć, że w rolę takiej, czystoliberalnej partii w przyszłości bez trudu wejdzie SLD, które do pary z PO utworzy rządzącą koalicję. Bez Gowinów i spadkobierców Kaczyńskiego[1].
Do jakiejkolwiek lewicy stąd jeszcze niestety daleko. Szansą dla prawdziwej lewicy w Polsce będzie rosnący kryzys gospodarczy, wyzysk przez UE i rosnące bezrobocie, rosnące niezadowolenie. Ewentualny rewolucyjny program lewicy nie będzie tożsamy z programem radykalnych, liberalnych reform obyczajowych – w kwestiach obyczajowych będzie to raczej program “złotego środka”, wypływający z postulatów, które mogłyby wyjść od klasy robotniczej, odciętej od rynku zachodnio-burżuazyjnych swobód i posiadającej inne położenie i inne zainteresowania od tych, które wyraża dziś liberalna awangarda.
[1] Jedynym potencjalnym (acz mało prawdopodobnym) ratunkiem dla partii prawicowo-konserwatywnych w Polsce byłby program chadecko/narodowo-socjalistyczny, który godziłby w prawdziwe źródła władzy neoliberałów.
Duża część liberalnego i wielkomiejskiego elektoratu łudziła się jednak, że gdy tylko dojdzie co do czego, to Tusk niczym rycerz na białym koniu rozpędzi zastępy Gowina i pisowską ciemnotę. Ten elektorat powoli zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że na drodze do dalszego rozwoju kapitalizmu w Polsce stoi religijne zacofanie i o ile tym samym ludziom odpowiada sytuacja gospodarcza Polski, to kompromitujący stan świadomości i obyczajowości jest dla nich powodem rosnącego wstydu i wyobcowania.
Korzystający z polskiego kapitalizmu [trochę ich jest] pragną przede wszystkim jak najszybszego zbliżenia do kulturowego poziomu Europy Zachodniej. Nieco z boku znajdują się: skonfundowany proletariat oraz klepiący biedę zatrudnieni na umowach śmieciowych (nie wspominając o bezrobotnych) - ta część społeczeństwa nie znajduje dziś oparcia ani w polityce gospodarczej Tuska, ani w jego konserwatywnej polityce obyczajowej, jednocześnie jednak ludzie ci nie marzą o radykalnych obyczajowych swobodach, a raczej o krótkoterminowych podwyżkach.
Ci, którzy przestaną głosować na Platformę z uwagi na jej zbyt widoczny konserwatyzm obyczajowy to ludzie o poglądach prawdziwie liberalnych (gospodarczo neoliberalnych). Największą bolączką liberalnego, mieszczańsko-burżuazyjnego elektoratu w Polsce już od dłuższej chwili jest brak rzetelnie liberalnej partii politycznej, która byłaby prawdziwie, kapitalistycznie postępowa.
Można łatwo przewidzieć, że w rolę takiej, czystoliberalnej partii w przyszłości bez trudu wejdzie SLD, które do pary z PO utworzy rządzącą koalicję. Bez Gowinów i spadkobierców Kaczyńskiego[1].
Do jakiejkolwiek lewicy stąd jeszcze niestety daleko. Szansą dla prawdziwej lewicy w Polsce będzie rosnący kryzys gospodarczy, wyzysk przez UE i rosnące bezrobocie, rosnące niezadowolenie. Ewentualny rewolucyjny program lewicy nie będzie tożsamy z programem radykalnych, liberalnych reform obyczajowych – w kwestiach obyczajowych będzie to raczej program “złotego środka”, wypływający z postulatów, które mogłyby wyjść od klasy robotniczej, odciętej od rynku zachodnio-burżuazyjnych swobód i posiadającej inne położenie i inne zainteresowania od tych, które wyraża dziś liberalna awangarda.
[1] Jedynym potencjalnym (acz mało prawdopodobnym) ratunkiem dla partii prawicowo-konserwatywnych w Polsce byłby program chadecko/narodowo-socjalistyczny, który godziłby w prawdziwe źródła władzy neoliberałów.