Choroba historyzmu
2013-03-16 01:15:25
Lubię historię, nawet bardzo. Niepokoi mnie jednak tendencja, którą widzę na lewicy coraz częściej. Tendencja do politycznego okopywania się właśnie wyłącznie na pozycjach historycznych. Dzisiejsza lewica dzieli się na 1) trockistów 2) zwolenników Lenina 3) zwolenników Solidarności 4) przeciwników Solidarności…

W tym kraju nie ma chyba po prostu “socjalistów”, czy po prostu “lewicy”. Nie zrozumcie mnie źle, nie twierdzę wcale, że dyskusja nad historią jest niepotrzebna, czy też nieważna. Wręcz przeciwnie, jest bardzo ważna i to właśnie z historii lewicowcy muszą się uczyć jeśli chcą osiągnąć coś w przyszłości. Pomiędzy nauką a fetyszyzmem jest jednak istotna różnica. 100 lat po Rewolucji Październikowej wielu lewaków rozpoczyna spotkania od odpowiedzenia się po stronie jednego z przywódców tamtych wydarzeń. Zamiast spokojnych, nie mających wpływu na codzienną polityczną praxis sporów toczone są śmiertelne wojny… wojny archeologiczne.

To sytuacja chora, to wstecznictwo. A przecież każdy z nas wie, że każde czasy na nowo określają lewicę i socjalizm, na nowo określają cele. Ani realia 1917 roku, ani postacie tamtej ery już nie wrócą. Ogromna część lewicy żyje jednak wciąż właśnie takim zastępczym dyskursem, życiem czasów „Aurory”. Życiem innego świata, bo nie jest to nawet życie przeszłością Polski.

Wpływ na to na pewno mają niektórzy przedstawiciele starszego pokolenia. Wszyscy od 40 roku życia wzwyż na swój sposób musieli przeżyć transformację i upadek Polski Ludowej. Część z tych osób zatrzymała się jednak na tamtych wydarzeniach, szkoląc nawet swoich młodych spadkobierców w ten sposób, żeby i oni, (10, 20, 100 lat po transformacji…) przejęli po nich schedę i otrzymali na własność odziedziczony starożytny topór wojenny. Dzisiejsi młodzi wiekiem socjaliści są zajęci więc nie walką o socjalizm i walką przeciwko kapitalizmowi, lecz opowiadaniem się po stronie jednej z antycznych barykad. Podział ten jest tak intensywny, że gdy ktoś spróbuje sięgnąć po “złe” materiały historyczne, czy też wykorzystać pewne niewygodne fakty z przeszłości na korzyść przyszłości to napiętnowany i przekreślony musi uciekać…

Podziały wydają się być dziedziczone, pomimo kompletnie odmiennej sytuacji chwili obecnej. Powstaje zatem proste pytanie, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ten proces jest kontynuowany?

Mi na myśl nasuwa się wyłącznie jedno wyjaśnienie. W przejętej i spacyfikowanej przez prawicowe rządy Polsce dziedziczenie poglądów jest najlepszym sposobem na dziedziczenie karier, posad i pieczętowanie kapitalistycznego porządku. Tak jak zachowana jest ciągłość prawicowych elit i ich stosunku do wszelkich typów socjalizmów, tak samo, lecz na dalekim marginesie, dzieje się też na lewicy.

Ludzi lewicy przybywa niewielu, większość to spadkobiercy lewicowych tradycji, w swoich rodzinach i w swoich środowiskach. Ich zdanie, ich lewicowość opiera się więc nie na analizie teraźniejszości i wyborze konkretnej postawy, lecz na kontynuacji postaw starszego pokolenia. W odróżnieniu od prawicy, lewicowe “dziedziczenie” pokoleniowe okazało się jednak wyjątkowo nietrwałe. Nietrwałe dlatego, że lewicy przestały dopływać pieniądze i środki na utrzymanie. Zniknęła masowa partia robotnicza, zniknęły prawdziwie lewicowe związki zawodowe (a te które pozostały poszły w rozsypkę), zniknęła kasa na lewicową inteligencję, zniknęła duża część europejskich lewicowych partii i europejskiej lewicy, przy której można było próbować trwać. Bez pieniędzy, a do tego bez przykładu, bez patronatu lewicowych organizmów lewica zamarła i skurczyła się… skurczyła się rozmiarem tylko do tych osób, które będąc lewicowymi w ten lub inny sposób są w stanie przetrwać w kapitalistycznej, nieprzyjaznej rzeczywistości.

Oczywiście dobrze wiemy, co kosztować może lewicowca konieczność przetrwania w kapitalizmie. Może to oznaczać konieczność sprzedania się fundacjom, sprzedania się nielubianej nielewicowej partii, sprzedania się establishmentowi… najsłabsi w ogóle zmuszeni zostali do ucieczki z życia publicznego, a swoje poglądy wyrażają przekleństwami w samotności lub rozbitym życiem z nieuświadomionych przyczyn.

Kapitalizmu nie stać na lewicę, za życia nie płacimy własnym grabarzom.

Czym więc jest choroba historyzmu, choroba archeologiczna? Pomyłką? Opium dla bezradnych ludzi lewicy? Narzędziem systemu do demolowania lewicy przyszłości? Efektem traumy pokoleniowej po rozsypce Polski Ludowej i rozsypce nadziei na kapitalizm z ludzką twarzą?

Na pewno wszystkim po trochu. Na pewno też jeden z powyższych elementów dominuje nad pozostałymi.

Nie będę jednak pisał wprost o tym, co uważam za prawdziwą przyczynę.

Nie chcę i nie mam ochoty toczyć się w błędnym kole, błędnym kole wojen archeologicznych.


Tekst pierwotnie opublikowany na Socjalizm Teraz.

poprzedninastępny komentarze