2013-05-24 14:56:14
W swoim upozorowanym na pieśń przyszłości bełkocie Jan Hartman wieszczy koniec instytucji szkolnych. Ogłaszając obecną epokę epoką “demokracji” Hartman jednoznacznie skazuje instytucję powszechnego szkolnictwa na śmierć. Zamiast tego czekać ma nas epoka “dobrowolności”.
Cały wywód Hartmana kończy się jeszcze na dodatek apelem o wyrównywanie szans edukacyjnych (!) przy jednoczesnym apelowaniu o nie zmuszanie “dzieci leniwych i niezdolnych” oraz “źle wychowanych” do siedzenia latami w szkole.
Cały artykuł Hartmana w czasach stabilności, czy też w każdym innym kraju europejskim najprawdopodobniej nie zwróciłby niczyjej uwagi. Potraktowany zostałby jako majaczenie wariata, który nie wie na jakim świecie żyje i co nim rządzi.
Niestety dla nas, sytuacja w Polsce jest inna.
Kryzys bezrobocia, jeszcze większy kryzys bezrobocia wśród młodych absolwentów szkół wyższych, gigantyczna i haniebna emigracja zarobkowa, niskie płace… to nasza codzienność. Można rzec, że w Polsce nastała era dyskontów. Pod względem zarówno dosłownym jak i przenośnym.
Jeśli jednak na poważnie chcemy się zastanowić nad szkolnictwem wyższym w Polsce i edukacją nie wystarczy po prostu w sposób potoczny ponarzekać sobie na sposób prowadzenia zajęć, czy powklejać kilka filmików z youtube’a. Kryzys polskiej edukacji jest jednocześnie bardzo głęboki, ale też – przy odrobinie dobrej woli i trzeźwości – wybitnie łatwy do zdiagnozowania.
Przede wszystkim – kryzys edukacji wyższej w Polsce i edukacji w ogóle to kryzys bezpośrednio związany z reformami szkolnictwa wyższego przyjętymi przez rząd po 1989 roku. Uwolnienie szkolnictwa spod “dyktatury komuny” doprowadziło do kompletnego otwarcia szkół i uniwersytetów na neoliberalne koncepcje i wymysły. W ramach tych szkodliwych reform doprowadzono w Polsce przede wszystkim do:
1) masowej likwidacji zakładów pracy i przyległych im techników i szkół zawodowych;
2) w związku z powyższym doszło do przekierowania olbrzymiej liczby osób do liceów ogólnokształcących, które siłą rzeczy, przyjmując ludzi o innych predyspozycjach, musiały obniżyć poziom swego nauczania;
3) następnie doszło do całkowitej deregulacji systemu studiów wyższych poprzez stopniową likwidację egzaminów wstępnych i zasadniczą zmianę koncepcji matur;
4) w związku z powyższym państwo zamiast brać odpowiedzialność za studentów zdecydowało się uczynić ze studiów przechowalnię bezrobotnych, a na uczelnie przyjmować praktycznie każdego zgodnie z przyjętym kryterium ilościowym (więcej studentów = więcej kasy dla uczelni);
5) na koniec – co jest kompletnie naturalne w związku z dopuszczeniem do studiów tak olbrzymich mas ludzkich – poziom studiów uległ drastycznemu pogorszeniu, a papier magistra jest dziś nic nie wart, podobnie jak wiedza dzisiejszego magistra w porównaniu do osoby z dyplomem magistra z okresu Polski Ludowej.
Ostateczny rezultat tych reform możemy teraz podziwiać. Olbrzymie masy magistrów bez pracy. Studia, po których pracy w żaden sposób państwo nie gwarantuje (a na studia przecież to państwo i podatnicy wykładają pieniądze). Kompletna zapaść szkolnictwa technicznego i zawodowego. Dewastacja i drastyczny spadek poziomu nauczania, produkcja absolwentów bez znajomości swojej dziedziny. Demoralizacja kadry naukowej, która nauczyła się żyć z boomu edukacyjnego, kształcąc ilościowo jak największe ilości studentów za kasę, często prywatnie, z pominięciem jakichkolwiek zasad jakości tego kształcenia…
W tych warunkach twierdzenie, że za spadek poziomu i jakości kształcenia odpowiedzialna jest sama instytucja szkoły i obowiązek powszechnej edukacji to głupota i przede wszystkim ideologiczne zaślepienie.
Obecny system edukacji skonstruowano tak, żeby sami zainteresowani stwierdzili, że jest on bez sensu. I trudno im się dziwić, skoro to państwo zachęca nas, młodych ludzi, do studiowania a jednocześnie kompletnie pozbywa się odpowiedzialności za późniejsze losy absolwentów! Jeśli uczelnie otrzymują pieniądze od sztuki studenta a na studia nie ma egzaminów wstępnych to również jasnym jest na czym zależy ministerstwu – na tabunach młodych ludzi okupujących kierunki o coraz niższym poziomie kształcenia. Jeśli tylko niektóre kierunki są “zamawiane” (a i po nich praca jest niepewna) to co z innymi, są niechciane?
Cały ten system to rzeczywiście jedno wielkie oszustwo, zaprojektowane w ten sposób, żeby student nie widział wyjścia i sam zrezygnował ze studiowania. Ale jak może być inaczej? Skoro z powodu całkowicie bezpodstawnych założeń prawie wszyscy kierowani są na uczelnie wyższe? W Polsce nie ma zapotrzebowania na miliony magistrów, studentom i wykładowcom system niesłusznie wmówił, że magisterium (szczególnie z kierunków humanistycznych) to papier dający zawód.
Zawód daje kształcenie zawodowe! To, którego w Polsce praktycznie już nie ma! Socjolog, filozof, kulturoznawca, dziennikarz… osób tej specjalności w skali całego kraju potrzeba być może kilka setek, tysięcy, nie więcej. Otwarcie i pozorna “wolność nauczania”, którą zaoferował nam po 1989 roku kapitalizm to w rzeczywistości sprytnie zaprojektowane więzienie, w którym – do tej pory – wartościowe studia zastąpione zostały uczelnianą fikcją. A ludzi, którzy doskonale odnaleźliby się na rynku pracy jako wysoko wyspecjalizowani pracownicy oszukano – kierując ich na studia wyższe, które zwyczajne nigdy nie były im potrzebne!
To ideologia prywatyzacji i prywaty na rynku pracy jest odpowiedzialna za to, że publiczne, społeczne pieniądze nie tworzą dziś miejsc pracy, że państwo wydaje na edukację ludzi młodych nie planując kompletnie ich przyszłości. A może raczej – planując ich nieuniknioną emigrację!
We wpuszczeniu milionów młodych ludzi w kanał pomogła sława wykształcenia wyższego, jaką to słusznie posiadało ono w ustroju minionym…
To także neoliberalne państwo jest dziś odpowiedzialne za fakt, że poziom nauczania w liceach i na studiach wyższych stał się dziś drastycznie gorszy niż jeszcze kilka i kilkanaście lat temu.
Uczenie na fragmentach i opracowaniach lektur to prosta konsekwencja otwarcia LO na wszystkich chętnych. Trzymanie na studiach studentów, którzy nie są w stanie poradzić sobie z lekturą tekstów teoretycznych tak samo. I nie ma w tym winy tych studentów, że system ich oszukał. Większa w tym wina profesorów i kadr, które łasząc się na boom uczelniany i robienie wykładów dla setek osób na prywatnych uczelniach, zgodziły się na spadek jakości kształcenia.
Teraz ta sama profesura cierpi, bo absolwenci liceów i młodzi ludzie wiedzą już o tym, że magisterium nie da im wiele na rynku pracy. Teraz, korzystając z tego faktu, uderzy też druga fala neoliberalnego reformatorstwa, która “zgodnie z wolą studentów” ograniczy dostęp do kształcenia wyższego, znów robiąc to na kompletnie idiotycznych warunkach.
A przecież wystarczy zrobić tak niewiele:
1) należy przywrócić wymagające egzaminy wstępne na studia i to je właśnie uczynić podstawowym kryterium naboru na nie;
2) należy postawić na nogi kształcenie zawodowe i techniczne, tak aby stało ono na europejskim poziomie i by gwarantowało pewne zatrudnienie, pewny fach i pewną przyszłość (i to byłoby zagwarantowaniem młodym ludziom tego o co oni teraz proszą – pracy!!!);
3) należy płacić uczelniom za realizację planów edukacyjnych i za jakość oferowanego kształcenia, a nie od sztuki studenta… publiczne uczelnie to nie firmy, które mają mamić klientów (którymi przecież są obywatele, a nie ‘frajerzy’!) reklamą;
4) należy powrócić do państwowego planowania w kwestiach edukacji i późniejszej pracy, niedopuszczalna jest sytuacja w której za edukację płaci państwo, a owoce tej edukacji zbiera prywatny wolny rynek (najczęściej zagranicą), który nie zatrudnia absolwentów zgodnie z ich predyspozycjami.
Szkoły nie są więc reliktem, przeżytkiem, czy XIX-wiecznym wymysłem. Są jedynym realnie istniejącym organem społecznego wyrównywania szans. W Polsce szkolnictwo dostało się jednak w niepowołane ręce. W ręce ludzi zdeterminowanych by uczelnie służyły za przechowalnię bezrobotnych, by do zapaści doprowadzić polskie kształcenie techniczne i zawodowe, by rozmontować system, który nakierowany był na dostarczanie odpowiednio sprofilowanego kształcenia odpowiednim osobom.
Szkoła każdemu gwarantować powinna podstawowe umiejętności. Dalej jednak każdy podążać powinien zgodnie ze swoimi zdolnościami i talentami. Nie może istnieć system, który niszczy podstawowe zasady funkcjonowania szkolnictwa. Te zasady łatwo jednak zmienić. Lepiej już było.
Proponowanie w tym miejscu “dobrowolności” to więc nic innego jak atak na społeczny projekt powszechnego kształcenia. W świecie bez powszechnej edukacji, bez kanonu, który powinien znać każdy, będziemy obserwować przepaście i kontrasty o wiele większe niż obecnie. Wiedza należeć będzie do bogatych, których stać będzie na prywatne instytucje nauczania i na najlepszą kadrą. Głupota będzie domeną biednych, zaś państwo nie będzie jeszcze bardziej dbało o to, aby każdy człowiek zdobył ogólną edukację pozwalającą mu na wszechstronne życie i orientację w przestrzeni społecznej i kulturowej.
System dobrej szkoły i dobrej edukacji to system, w którym każdy, bez względu na swe pochodzenie, otrzymuje niezbędne minimum wiedzy w ramach społecznej troski o przyszłego, świadomego obywatela. Dalsze stopnie wtajemniczenia muszą już być jednak uzależnione od wyników ucznia i jego talentów, a podstawowym celem takiego systemu jest zapewnienie pracy i przyszłości młodym ludziom w tym kraju, w Polsce.
Misja szkolnictwa powszechnego i publicznego nigdy nie była tak ważna jak teraz, w czasach olbrzymiego bezrobocia wśród ludzi młodych, w czasach prywatyzacji każdej dziedziny życia i oddawania bezradnych wobec sił rynkowych ludzi na pożarcie światowym kaprysom kapitału.
Demokracja nie polega na wycofaniu się społeczeństwa i państwa z misji oświatowej, wręcz przeciwnie – prawdziwa demokracja to system, w którym każdy, demokratycznie, ma dostęp do wszystkich szczebli edukacji. Z myślą o interesie i pomyślności każdego z osobna.
Zasłanianie realnych problemów systemu edukacji w Polsce pozornym konfliktem kształcenie ogólne/kształcenie praktyczne to wygodne maskowanie działania tych sił, które doprowadziły polski system edukacji do ruiny. Edukacja jest dziś chora nie na chorobę cywilizacyjną, ale na chorobę polityczną – a taką o wiele łatwiej jest wyleczyć.
Tekst pierwotnie ukazał się na portalu Socjalizm Teraz.
Cały wywód Hartmana kończy się jeszcze na dodatek apelem o wyrównywanie szans edukacyjnych (!) przy jednoczesnym apelowaniu o nie zmuszanie “dzieci leniwych i niezdolnych” oraz “źle wychowanych” do siedzenia latami w szkole.
Cały artykuł Hartmana w czasach stabilności, czy też w każdym innym kraju europejskim najprawdopodobniej nie zwróciłby niczyjej uwagi. Potraktowany zostałby jako majaczenie wariata, który nie wie na jakim świecie żyje i co nim rządzi.
Niestety dla nas, sytuacja w Polsce jest inna.
Kryzys bezrobocia, jeszcze większy kryzys bezrobocia wśród młodych absolwentów szkół wyższych, gigantyczna i haniebna emigracja zarobkowa, niskie płace… to nasza codzienność. Można rzec, że w Polsce nastała era dyskontów. Pod względem zarówno dosłownym jak i przenośnym.
Jeśli jednak na poważnie chcemy się zastanowić nad szkolnictwem wyższym w Polsce i edukacją nie wystarczy po prostu w sposób potoczny ponarzekać sobie na sposób prowadzenia zajęć, czy powklejać kilka filmików z youtube’a. Kryzys polskiej edukacji jest jednocześnie bardzo głęboki, ale też – przy odrobinie dobrej woli i trzeźwości – wybitnie łatwy do zdiagnozowania.
***
Przede wszystkim – kryzys edukacji wyższej w Polsce i edukacji w ogóle to kryzys bezpośrednio związany z reformami szkolnictwa wyższego przyjętymi przez rząd po 1989 roku. Uwolnienie szkolnictwa spod “dyktatury komuny” doprowadziło do kompletnego otwarcia szkół i uniwersytetów na neoliberalne koncepcje i wymysły. W ramach tych szkodliwych reform doprowadzono w Polsce przede wszystkim do:
1) masowej likwidacji zakładów pracy i przyległych im techników i szkół zawodowych;
2) w związku z powyższym doszło do przekierowania olbrzymiej liczby osób do liceów ogólnokształcących, które siłą rzeczy, przyjmując ludzi o innych predyspozycjach, musiały obniżyć poziom swego nauczania;
3) następnie doszło do całkowitej deregulacji systemu studiów wyższych poprzez stopniową likwidację egzaminów wstępnych i zasadniczą zmianę koncepcji matur;
4) w związku z powyższym państwo zamiast brać odpowiedzialność za studentów zdecydowało się uczynić ze studiów przechowalnię bezrobotnych, a na uczelnie przyjmować praktycznie każdego zgodnie z przyjętym kryterium ilościowym (więcej studentów = więcej kasy dla uczelni);
5) na koniec – co jest kompletnie naturalne w związku z dopuszczeniem do studiów tak olbrzymich mas ludzkich – poziom studiów uległ drastycznemu pogorszeniu, a papier magistra jest dziś nic nie wart, podobnie jak wiedza dzisiejszego magistra w porównaniu do osoby z dyplomem magistra z okresu Polski Ludowej.
Ostateczny rezultat tych reform możemy teraz podziwiać. Olbrzymie masy magistrów bez pracy. Studia, po których pracy w żaden sposób państwo nie gwarantuje (a na studia przecież to państwo i podatnicy wykładają pieniądze). Kompletna zapaść szkolnictwa technicznego i zawodowego. Dewastacja i drastyczny spadek poziomu nauczania, produkcja absolwentów bez znajomości swojej dziedziny. Demoralizacja kadry naukowej, która nauczyła się żyć z boomu edukacyjnego, kształcąc ilościowo jak największe ilości studentów za kasę, często prywatnie, z pominięciem jakichkolwiek zasad jakości tego kształcenia…
***
W tych warunkach twierdzenie, że za spadek poziomu i jakości kształcenia odpowiedzialna jest sama instytucja szkoły i obowiązek powszechnej edukacji to głupota i przede wszystkim ideologiczne zaślepienie.
Obecny system edukacji skonstruowano tak, żeby sami zainteresowani stwierdzili, że jest on bez sensu. I trudno im się dziwić, skoro to państwo zachęca nas, młodych ludzi, do studiowania a jednocześnie kompletnie pozbywa się odpowiedzialności za późniejsze losy absolwentów! Jeśli uczelnie otrzymują pieniądze od sztuki studenta a na studia nie ma egzaminów wstępnych to również jasnym jest na czym zależy ministerstwu – na tabunach młodych ludzi okupujących kierunki o coraz niższym poziomie kształcenia. Jeśli tylko niektóre kierunki są “zamawiane” (a i po nich praca jest niepewna) to co z innymi, są niechciane?
Cały ten system to rzeczywiście jedno wielkie oszustwo, zaprojektowane w ten sposób, żeby student nie widział wyjścia i sam zrezygnował ze studiowania. Ale jak może być inaczej? Skoro z powodu całkowicie bezpodstawnych założeń prawie wszyscy kierowani są na uczelnie wyższe? W Polsce nie ma zapotrzebowania na miliony magistrów, studentom i wykładowcom system niesłusznie wmówił, że magisterium (szczególnie z kierunków humanistycznych) to papier dający zawód.
Zawód daje kształcenie zawodowe! To, którego w Polsce praktycznie już nie ma! Socjolog, filozof, kulturoznawca, dziennikarz… osób tej specjalności w skali całego kraju potrzeba być może kilka setek, tysięcy, nie więcej. Otwarcie i pozorna “wolność nauczania”, którą zaoferował nam po 1989 roku kapitalizm to w rzeczywistości sprytnie zaprojektowane więzienie, w którym – do tej pory – wartościowe studia zastąpione zostały uczelnianą fikcją. A ludzi, którzy doskonale odnaleźliby się na rynku pracy jako wysoko wyspecjalizowani pracownicy oszukano – kierując ich na studia wyższe, które zwyczajne nigdy nie były im potrzebne!
To ideologia prywatyzacji i prywaty na rynku pracy jest odpowiedzialna za to, że publiczne, społeczne pieniądze nie tworzą dziś miejsc pracy, że państwo wydaje na edukację ludzi młodych nie planując kompletnie ich przyszłości. A może raczej – planując ich nieuniknioną emigrację!
We wpuszczeniu milionów młodych ludzi w kanał pomogła sława wykształcenia wyższego, jaką to słusznie posiadało ono w ustroju minionym…
To także neoliberalne państwo jest dziś odpowiedzialne za fakt, że poziom nauczania w liceach i na studiach wyższych stał się dziś drastycznie gorszy niż jeszcze kilka i kilkanaście lat temu.
Uczenie na fragmentach i opracowaniach lektur to prosta konsekwencja otwarcia LO na wszystkich chętnych. Trzymanie na studiach studentów, którzy nie są w stanie poradzić sobie z lekturą tekstów teoretycznych tak samo. I nie ma w tym winy tych studentów, że system ich oszukał. Większa w tym wina profesorów i kadr, które łasząc się na boom uczelniany i robienie wykładów dla setek osób na prywatnych uczelniach, zgodziły się na spadek jakości kształcenia.
Teraz ta sama profesura cierpi, bo absolwenci liceów i młodzi ludzie wiedzą już o tym, że magisterium nie da im wiele na rynku pracy. Teraz, korzystając z tego faktu, uderzy też druga fala neoliberalnego reformatorstwa, która “zgodnie z wolą studentów” ograniczy dostęp do kształcenia wyższego, znów robiąc to na kompletnie idiotycznych warunkach.
***
A przecież wystarczy zrobić tak niewiele:
1) należy przywrócić wymagające egzaminy wstępne na studia i to je właśnie uczynić podstawowym kryterium naboru na nie;
2) należy postawić na nogi kształcenie zawodowe i techniczne, tak aby stało ono na europejskim poziomie i by gwarantowało pewne zatrudnienie, pewny fach i pewną przyszłość (i to byłoby zagwarantowaniem młodym ludziom tego o co oni teraz proszą – pracy!!!);
3) należy płacić uczelniom za realizację planów edukacyjnych i za jakość oferowanego kształcenia, a nie od sztuki studenta… publiczne uczelnie to nie firmy, które mają mamić klientów (którymi przecież są obywatele, a nie ‘frajerzy’!) reklamą;
4) należy powrócić do państwowego planowania w kwestiach edukacji i późniejszej pracy, niedopuszczalna jest sytuacja w której za edukację płaci państwo, a owoce tej edukacji zbiera prywatny wolny rynek (najczęściej zagranicą), który nie zatrudnia absolwentów zgodnie z ich predyspozycjami.
***
Szkoły nie są więc reliktem, przeżytkiem, czy XIX-wiecznym wymysłem. Są jedynym realnie istniejącym organem społecznego wyrównywania szans. W Polsce szkolnictwo dostało się jednak w niepowołane ręce. W ręce ludzi zdeterminowanych by uczelnie służyły za przechowalnię bezrobotnych, by do zapaści doprowadzić polskie kształcenie techniczne i zawodowe, by rozmontować system, który nakierowany był na dostarczanie odpowiednio sprofilowanego kształcenia odpowiednim osobom.
Szkoła każdemu gwarantować powinna podstawowe umiejętności. Dalej jednak każdy podążać powinien zgodnie ze swoimi zdolnościami i talentami. Nie może istnieć system, który niszczy podstawowe zasady funkcjonowania szkolnictwa. Te zasady łatwo jednak zmienić. Lepiej już było.
Proponowanie w tym miejscu “dobrowolności” to więc nic innego jak atak na społeczny projekt powszechnego kształcenia. W świecie bez powszechnej edukacji, bez kanonu, który powinien znać każdy, będziemy obserwować przepaście i kontrasty o wiele większe niż obecnie. Wiedza należeć będzie do bogatych, których stać będzie na prywatne instytucje nauczania i na najlepszą kadrą. Głupota będzie domeną biednych, zaś państwo nie będzie jeszcze bardziej dbało o to, aby każdy człowiek zdobył ogólną edukację pozwalającą mu na wszechstronne życie i orientację w przestrzeni społecznej i kulturowej.
System dobrej szkoły i dobrej edukacji to system, w którym każdy, bez względu na swe pochodzenie, otrzymuje niezbędne minimum wiedzy w ramach społecznej troski o przyszłego, świadomego obywatela. Dalsze stopnie wtajemniczenia muszą już być jednak uzależnione od wyników ucznia i jego talentów, a podstawowym celem takiego systemu jest zapewnienie pracy i przyszłości młodym ludziom w tym kraju, w Polsce.
Misja szkolnictwa powszechnego i publicznego nigdy nie była tak ważna jak teraz, w czasach olbrzymiego bezrobocia wśród ludzi młodych, w czasach prywatyzacji każdej dziedziny życia i oddawania bezradnych wobec sił rynkowych ludzi na pożarcie światowym kaprysom kapitału.
Demokracja nie polega na wycofaniu się społeczeństwa i państwa z misji oświatowej, wręcz przeciwnie – prawdziwa demokracja to system, w którym każdy, demokratycznie, ma dostęp do wszystkich szczebli edukacji. Z myślą o interesie i pomyślności każdego z osobna.
Zasłanianie realnych problemów systemu edukacji w Polsce pozornym konfliktem kształcenie ogólne/kształcenie praktyczne to wygodne maskowanie działania tych sił, które doprowadziły polski system edukacji do ruiny. Edukacja jest dziś chora nie na chorobę cywilizacyjną, ale na chorobę polityczną – a taką o wiele łatwiej jest wyleczyć.
Tekst pierwotnie ukazał się na portalu Socjalizm Teraz.