2013-06-06 00:01:25
By poważnie wstrząsnąć Polską Ludową wystarczyła seria strajków robotniczych. PRL zatrząsł się w posadach w momencie, w którym podniesione zostały ceny żywności i załamał się rozwój polityki konsumpcjonizmu. Szczególnie świętowany ostatnimi dniami upadek realnego socjalizmu czczony jest przez establishment jako moment odzyskania przez Polskę wolności. "Wolność" wywalczyła Solidarność, "Wolność" wywalczył Lech Wałęsa... ale czy wolność wywalczyli sobie robotnicy?
Nie ma krótkiej odpowiedzi na to pytanie. Dla części korzystającej z uprzywilejowanego rynku pracy, dla elit które wypłynęły na szerokie, europejskie wody a zwłaszcza dla nowej klasy, klasy posiadaczy wolność rzeczywiście została wywalczona. I te warstwy społeczeństwa mają dziś co świętować. Zwłaszcza, że to ich reprezentanci rządzą dziś z sejmu całym krajem.
Ani absolutna wolność ani absolutne zniewolenie nie istnieją. O wolności możemy mówić dopiero relacyjnie, dopiero w nawiązaniu do czegoś. Upadek Polski Ludowej przyniósł Polsce potworny wzrost nierówności, przyniósł nowość: bezrobocie, przyniósł masową prywatyzację i klęskę ekonomiczną lat 90-tych (w imię której stracone zostało praktycznie całe pokolenie). Jednak to, co z perspektywy ogólnej opisywać można tylko jako klęskę stało się jednocześnie triumfem. Triumfem wywłaszczających nowych właścicieli - kapitalistów.
Odniesiony praktycznie po trupach i po milionach emigrantów sukces kapitalizmu w Polsce jest naprawdę wielki. Dziś związki zawodowe są w Polsce doprawdy reliktem starych czasów. Kapitalizm zniszczył zorganizowany ruch robotniczy do tego stopnia, że do największego związku zawodowego, OPZZ, należy dziś 1,6 proc. ogółu pracowników. Czyż to nie ironia losu?[1] W kraju, w którym do transformacji rzekomo doprowadzili sami robotnicy, ruch robotniczy (nie wspominając o lewicy) jest już prawie martwy.
Niestety sytuacja większości społecznej to sytuacja śmieciowej niepewności i niskich płac. Z dumą, prawdziwie 'wolni' jesteśmy dziś w ogonie Europy a rządzący dbają głównie o swoich sponsorów, o nową klasę, którą restauracja kapitalizmu wybudziła z letargu. Kapitaliści, bo o nich mowa, zaprojektowali idealny ustrój społeczny. Zwany dzisiaj (także przez olbrzymią część upośledzonej pod tym względem umysłowo lewicy) "demokracją".
To właśnie w kapitalistycznej demokracji (choć ideologia kapitalizmu skrzętnie maskuje kapitalistyczną treść demokracji) wolność została zaprojektowana w ten sposób, aby w żaden sposób nie naruszała interesów posiadaczy. Tak naprawdę to podział dóbr i własność określają system społeczny. Nie relacje władzy, nie relacje zarządzania, nie relacje wyborcze, lecz właśnie, jak uczy Marks, relacje własności. A ta jest dziś skupiona w pewnej łapie właścicielskiej. I o to dokładnie w popieranej przez Thatcher walce o "wolność" chodziło.
Chodzić na wybory może dziś każdy, głosować może każdy. Ale wszystkie partie by istnieć potrzebują kapitału. A kapitał jest dziś w posiadaniu posiadaczy i to oni finalnie decydują o sukcesie/porażce politycznej (trzymając dodatkowo w łapach media i kościół). Klejący się do PO Sojusz Lewicy Demokratycznej to tylko kolejny dowód na to jak wielki jest głód stołków i mamony wśród polityków. Polityków, którzy w kapitalizmie zmienili po prostu swą klasową treść i służą tym, którzy mają w ręku klucz do społecznej władzy i do społecznego panowania - czyli własność.
By poważnie wstrząsnąć Polską Ludową wystarczyła seria strajków robotniczych. PRL zatrząsł się w posadach w momencie, w którym podniesione zostały ceny żywności i załamał się rozwój polityki konsumpcjonizmu. Dzisiaj własność w żaden sposób nie jest już w rękach robotników. Strajki nie tylko w żaden sposób nie budzą już lęku w rządzących tak jak budziły go w Polsce Ludowej. Ale też fizycznie nie są w stanie nastąpić, ponieważ panowanie i kontrola kapitału zdusiły ruch robotniczy do tego stopnia, że przy obecnych warunkach tylko katastrofa gospodarcza porównywalna do wielkiego kryzysu lub wojna mogłyby obudzić pracowników do tego stopnia, aby obecny ustrój zaczął się chociaż trochę bać.
Na razie kapitałowi wystarcza rzucać w tłum od czasu do czasu marchewkę. Przy totalnej pacyfikacji elit, inteligencji i środowisk politycznych... to okazuje się wystarczać. Ktokolwiek próbował będzie iść dziś na pomoc polskim pracownikom liczyć musi nie tylko na popierającą go zwartą, polityczną strukturę i poparcie ludowe, ale także na to, co finalnie decyduje o losach konkretnych formacji - na odpowiednią ekonomiczną koniunkturę, na katastrofę kryzysu...
[1] To tylko wskazuje na fakt, że ruch robotniczy, czy też ruch związkowy musi mieć przede wszystkim korzenie w zorganizowanej świadomości klasowej i dezalienacji robotników. Polska Ludowa uświadomiła pracowników najemnych w sposób szczególny odnośnie ich sprawczej mocy. Niestety, klęską w tym zakresie był fakt, że zamiast socjalistycznej świadomości ostatecznie pośród uświadomionych robotników zatriumfowała świadomość indywidualistycznie-konsumująca, stymulowana przez trendy z Zachodu i rozbijająca jedność ruchu (choć zaznaczmy wyraźnie, że poparcia dla restauracji kapitalizmu, tak jak poparcia dla Solidarności, udzielał zaledwie fragment ruchu robotniczego).
Nie ma krótkiej odpowiedzi na to pytanie. Dla części korzystającej z uprzywilejowanego rynku pracy, dla elit które wypłynęły na szerokie, europejskie wody a zwłaszcza dla nowej klasy, klasy posiadaczy wolność rzeczywiście została wywalczona. I te warstwy społeczeństwa mają dziś co świętować. Zwłaszcza, że to ich reprezentanci rządzą dziś z sejmu całym krajem.
Ani absolutna wolność ani absolutne zniewolenie nie istnieją. O wolności możemy mówić dopiero relacyjnie, dopiero w nawiązaniu do czegoś. Upadek Polski Ludowej przyniósł Polsce potworny wzrost nierówności, przyniósł nowość: bezrobocie, przyniósł masową prywatyzację i klęskę ekonomiczną lat 90-tych (w imię której stracone zostało praktycznie całe pokolenie). Jednak to, co z perspektywy ogólnej opisywać można tylko jako klęskę stało się jednocześnie triumfem. Triumfem wywłaszczających nowych właścicieli - kapitalistów.
Odniesiony praktycznie po trupach i po milionach emigrantów sukces kapitalizmu w Polsce jest naprawdę wielki. Dziś związki zawodowe są w Polsce doprawdy reliktem starych czasów. Kapitalizm zniszczył zorganizowany ruch robotniczy do tego stopnia, że do największego związku zawodowego, OPZZ, należy dziś 1,6 proc. ogółu pracowników. Czyż to nie ironia losu?[1] W kraju, w którym do transformacji rzekomo doprowadzili sami robotnicy, ruch robotniczy (nie wspominając o lewicy) jest już prawie martwy.
Niestety sytuacja większości społecznej to sytuacja śmieciowej niepewności i niskich płac. Z dumą, prawdziwie 'wolni' jesteśmy dziś w ogonie Europy a rządzący dbają głównie o swoich sponsorów, o nową klasę, którą restauracja kapitalizmu wybudziła z letargu. Kapitaliści, bo o nich mowa, zaprojektowali idealny ustrój społeczny. Zwany dzisiaj (także przez olbrzymią część upośledzonej pod tym względem umysłowo lewicy) "demokracją".
To właśnie w kapitalistycznej demokracji (choć ideologia kapitalizmu skrzętnie maskuje kapitalistyczną treść demokracji) wolność została zaprojektowana w ten sposób, aby w żaden sposób nie naruszała interesów posiadaczy. Tak naprawdę to podział dóbr i własność określają system społeczny. Nie relacje władzy, nie relacje zarządzania, nie relacje wyborcze, lecz właśnie, jak uczy Marks, relacje własności. A ta jest dziś skupiona w pewnej łapie właścicielskiej. I o to dokładnie w popieranej przez Thatcher walce o "wolność" chodziło.
Chodzić na wybory może dziś każdy, głosować może każdy. Ale wszystkie partie by istnieć potrzebują kapitału. A kapitał jest dziś w posiadaniu posiadaczy i to oni finalnie decydują o sukcesie/porażce politycznej (trzymając dodatkowo w łapach media i kościół). Klejący się do PO Sojusz Lewicy Demokratycznej to tylko kolejny dowód na to jak wielki jest głód stołków i mamony wśród polityków. Polityków, którzy w kapitalizmie zmienili po prostu swą klasową treść i służą tym, którzy mają w ręku klucz do społecznej władzy i do społecznego panowania - czyli własność.
By poważnie wstrząsnąć Polską Ludową wystarczyła seria strajków robotniczych. PRL zatrząsł się w posadach w momencie, w którym podniesione zostały ceny żywności i załamał się rozwój polityki konsumpcjonizmu. Dzisiaj własność w żaden sposób nie jest już w rękach robotników. Strajki nie tylko w żaden sposób nie budzą już lęku w rządzących tak jak budziły go w Polsce Ludowej. Ale też fizycznie nie są w stanie nastąpić, ponieważ panowanie i kontrola kapitału zdusiły ruch robotniczy do tego stopnia, że przy obecnych warunkach tylko katastrofa gospodarcza porównywalna do wielkiego kryzysu lub wojna mogłyby obudzić pracowników do tego stopnia, aby obecny ustrój zaczął się chociaż trochę bać.
Na razie kapitałowi wystarcza rzucać w tłum od czasu do czasu marchewkę. Przy totalnej pacyfikacji elit, inteligencji i środowisk politycznych... to okazuje się wystarczać. Ktokolwiek próbował będzie iść dziś na pomoc polskim pracownikom liczyć musi nie tylko na popierającą go zwartą, polityczną strukturę i poparcie ludowe, ale także na to, co finalnie decyduje o losach konkretnych formacji - na odpowiednią ekonomiczną koniunkturę, na katastrofę kryzysu...
[1] To tylko wskazuje na fakt, że ruch robotniczy, czy też ruch związkowy musi mieć przede wszystkim korzenie w zorganizowanej świadomości klasowej i dezalienacji robotników. Polska Ludowa uświadomiła pracowników najemnych w sposób szczególny odnośnie ich sprawczej mocy. Niestety, klęską w tym zakresie był fakt, że zamiast socjalistycznej świadomości ostatecznie pośród uświadomionych robotników zatriumfowała świadomość indywidualistycznie-konsumująca, stymulowana przez trendy z Zachodu i rozbijająca jedność ruchu (choć zaznaczmy wyraźnie, że poparcia dla restauracji kapitalizmu, tak jak poparcia dla Solidarności, udzielał zaledwie fragment ruchu robotniczego).