2013-06-13 15:00:46
Wraz z coraz bardziej zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi coraz więcej polityków odkrywa w sobie - co najmniej - socjaldemokratę.
Socjaldemokratyczne serce ma Tusk, prawdziwy lewak i rewolucyjny socjalista-prywatyzator. SLD po wojnach kolonialnych i odbieraniu nagród BCC nawraca się na antyneoliberalizm. Jarosław Kaczyński kończy projekt liberalny i wraz z Piotrem Dudą ogłasza projekt polski socjalnej...
Tylu mamy w Polsce w ostatnich dniach lewaków i rewolucjonistów, że aż dziw bierze skąd ta neoliberalna rzeczywistość. Przecież ani ojciec narodu Tusk, ani obrońca biednych Kaczyński, ani wróg neoliberałów nr. 1 Miller nie byłby z pewnością w stanie - z pobudek co najmniej moralnych - przepchnąć jakąkolwiek neoliberalną reformę! Kto w to nie wierzy ma chyba serce z marmuru. Albo nie pił.
Powodem tych zwrotów na lewo są oczywiście zbliżające się wybory parlamentarne. A oczywistym dla wszystkich rozsądniejszych jest, że to właśnie lewicowe recepty są w stanie ratować pogrążoną w kryzysie polską rzeczywistość.
Farbując się na czerwono politycy dają nam jasno do zrozumienia, że doskonale znają przyczyny rosnącego bezrobocia, niskich płac i pogarszającej się sytuacji polskich pracowników. Ich hipokryzja wynika więc z wyrachowania i z zimnej politycznej kalkulacji.
Wszystkie partie polityczne w chwili obecnej dbają przede wszystkim o to, aby zamknąć rynek politycznych idei i aby wybory parlamentarne zagospodarowane politycznie zostały przez istniejące już i umocowane w systemie kapitalistycznym partie. Im lepiej uda się zamknąć to koryto politycznej rzeki, tym mniejsze szanse na to, że władza kiedykolwiek wymknie się z rąk partii reprezentujących de facto interesy samego kapitału.
Pis walczy więc z rozmiękczaczami. SLD formuje kongres (rzekomo całej) lewicy, na którym wystąpienie Millera wystarczyć ma za program wszystkich lewicowych partii... popłoch i strach przed wejściem na scenę nowych politycznych graczy widać z daleka. Wszyscy politycy będą teraz z całych sił rozciągać się i gimnastykować, próbując zamknąć drzwi przed innymi, potencjalnie bardziej ideowymi, zaangażowanymi i dla systemu niebezpiecznymi politykami.
Na korzyść działa tu oczywiście splendor władzy. Kluczowe znaczenie ma także zasobność portfela. Wielu ideowych nawet lewicowców i prawicowów walczących całe życie o swoje da sobie w końcu spokój z dalszymi usiłowaniami... jeśli na horyzoncie pojawi się niewielka sumka, szansa zaistnienia na jakimś rauszu lub w innych okolicznościach przynoszących materialne korzyści.
Jeśli ktoś jednak zechce znać polityczną prawdę. Niech patrzy na historię polityka, jego przeszłość, jego działania po wyborach. Oszustwo wyborcze (zauważane przez co najmniej 50 proc. niegłosującego społeczeństwa[1]) ma właśnie to do siebie, że ma krótkie nóżki... prawda wychodzi na jaw w chwilę po wyborach, a czasami nawet i przed nimi... widać ją choćby we wzajemnych sygnałach i zalotach przekazywanych sobie pomiędzy teraz-przyjaciółmi z PO i SLD...
[1]Często niewielka frekwencja nie przeszkadza zwycięzcom ogłaszać się wybranymi w demokratycznych wyborach (w np. moim mieście rządzi prezydent, który w wyborach otrzymał 61 proc głosów w II turze, przy 25% frekwencji). Problem polega jednak na tym, że nie istnieje coś takiego jak ustrój demokratyczny. Ustrój jest tylko ekonomiczny i może być ustrojem kapitalistycznym albo socjalistycznym. Paradygmat władzy nadbudowany jest nad paradygmatem ekonomii. Jeśli pieniądze zostały już rozdane trudno udawać, że ten, który nie ma ich wcale ma takie same szanse wyborcze (bierne i czynne), co jego bogaci koledzy. Taka szopka ma jednak ciągle miejsce, nawet naiwne i dające sobą manipulować lewicowe środowiska wierzą często ślepo w "demokrację", znosząc tym samym wszelkie poznanie naukowe - przede wszystkim na gruncie ekonomii i paradygmatu panowania klasowego (sprytniejsi sądzą tak, bo im się opłaca, inni z głupoty).
Socjaldemokratyczne serce ma Tusk, prawdziwy lewak i rewolucyjny socjalista-prywatyzator. SLD po wojnach kolonialnych i odbieraniu nagród BCC nawraca się na antyneoliberalizm. Jarosław Kaczyński kończy projekt liberalny i wraz z Piotrem Dudą ogłasza projekt polski socjalnej...
Tylu mamy w Polsce w ostatnich dniach lewaków i rewolucjonistów, że aż dziw bierze skąd ta neoliberalna rzeczywistość. Przecież ani ojciec narodu Tusk, ani obrońca biednych Kaczyński, ani wróg neoliberałów nr. 1 Miller nie byłby z pewnością w stanie - z pobudek co najmniej moralnych - przepchnąć jakąkolwiek neoliberalną reformę! Kto w to nie wierzy ma chyba serce z marmuru. Albo nie pił.
Powodem tych zwrotów na lewo są oczywiście zbliżające się wybory parlamentarne. A oczywistym dla wszystkich rozsądniejszych jest, że to właśnie lewicowe recepty są w stanie ratować pogrążoną w kryzysie polską rzeczywistość.
Farbując się na czerwono politycy dają nam jasno do zrozumienia, że doskonale znają przyczyny rosnącego bezrobocia, niskich płac i pogarszającej się sytuacji polskich pracowników. Ich hipokryzja wynika więc z wyrachowania i z zimnej politycznej kalkulacji.
Wszystkie partie polityczne w chwili obecnej dbają przede wszystkim o to, aby zamknąć rynek politycznych idei i aby wybory parlamentarne zagospodarowane politycznie zostały przez istniejące już i umocowane w systemie kapitalistycznym partie. Im lepiej uda się zamknąć to koryto politycznej rzeki, tym mniejsze szanse na to, że władza kiedykolwiek wymknie się z rąk partii reprezentujących de facto interesy samego kapitału.
Pis walczy więc z rozmiękczaczami. SLD formuje kongres (rzekomo całej) lewicy, na którym wystąpienie Millera wystarczyć ma za program wszystkich lewicowych partii... popłoch i strach przed wejściem na scenę nowych politycznych graczy widać z daleka. Wszyscy politycy będą teraz z całych sił rozciągać się i gimnastykować, próbując zamknąć drzwi przed innymi, potencjalnie bardziej ideowymi, zaangażowanymi i dla systemu niebezpiecznymi politykami.
Na korzyść działa tu oczywiście splendor władzy. Kluczowe znaczenie ma także zasobność portfela. Wielu ideowych nawet lewicowców i prawicowów walczących całe życie o swoje da sobie w końcu spokój z dalszymi usiłowaniami... jeśli na horyzoncie pojawi się niewielka sumka, szansa zaistnienia na jakimś rauszu lub w innych okolicznościach przynoszących materialne korzyści.
Jeśli ktoś jednak zechce znać polityczną prawdę. Niech patrzy na historię polityka, jego przeszłość, jego działania po wyborach. Oszustwo wyborcze (zauważane przez co najmniej 50 proc. niegłosującego społeczeństwa[1]) ma właśnie to do siebie, że ma krótkie nóżki... prawda wychodzi na jaw w chwilę po wyborach, a czasami nawet i przed nimi... widać ją choćby we wzajemnych sygnałach i zalotach przekazywanych sobie pomiędzy teraz-przyjaciółmi z PO i SLD...
[1]Często niewielka frekwencja nie przeszkadza zwycięzcom ogłaszać się wybranymi w demokratycznych wyborach (w np. moim mieście rządzi prezydent, który w wyborach otrzymał 61 proc głosów w II turze, przy 25% frekwencji). Problem polega jednak na tym, że nie istnieje coś takiego jak ustrój demokratyczny. Ustrój jest tylko ekonomiczny i może być ustrojem kapitalistycznym albo socjalistycznym. Paradygmat władzy nadbudowany jest nad paradygmatem ekonomii. Jeśli pieniądze zostały już rozdane trudno udawać, że ten, który nie ma ich wcale ma takie same szanse wyborcze (bierne i czynne), co jego bogaci koledzy. Taka szopka ma jednak ciągle miejsce, nawet naiwne i dające sobą manipulować lewicowe środowiska wierzą często ślepo w "demokrację", znosząc tym samym wszelkie poznanie naukowe - przede wszystkim na gruncie ekonomii i paradygmatu panowania klasowego (sprytniejsi sądzą tak, bo im się opłaca, inni z głupoty).