2014-01-26 02:24:19
Powstająca przy KSS partia Ruchu Sprawiedliwości Społecznej jest pierwszą od dawna szansą dla polskiej, rzeczywistej lewicy społecznej. W obliczu kompromitacji pseudolewic parlamentarnych i wszelkiego typu mikroinicjatyw budowa szerokiego ruchu opartego na postulatach pracowniczych i dotyczących socjalnej wizji państwa to jedyna droga w stronę rzeczywistego upodmiotowienia się lewicowych struktur politycznych.
Na drodze do sukcesu czeka wiele pracy.
Wiele także zależy od samego języka partii.
Od czasów transformacji wszyscy politycy w Polsce boją się języka i narracji klasowej. Większość polityków na prawicy jak ryba w wodzie czuje się żonglując farmazonami dotyczącymi demokracji, wolności, czy przede wszystkim - poszanowania i niezbywalnych praw własności prywatnej.
Wszystkie partie sejmowe to partie klasowo kapitalistyczne. Nic więc dziwnego, że nawet w osobach potencjalnie (czy nawet rzeczywiście) lewicowych budzi się lęk o społeczną akceptację w wypadku otwartej krytyki całej klasy polskich wyzyskiwaczy. Mistrzem kapitulanctwa klasowego jest Sojusz Lewicy Demokratycznej, który z "nielewicowością" Janusza Palikota walczył ostatnimi czasy na swym fejsbukowym profilu tego typu grafiką -
- która kompromitować ma rzekomo wszystkich zwolenników podwyżki podatku CIT i niewspierania polskich przedsiębiorców (krytyka raczej niepotrzebna, zważywszy na skrajny neoliberalizm Palikota). Ta burżujska twarz SLD to twarz wszystkich pozostałych partii. Naprawa Polski, zmiana, budowa lepszego jutra, walka z bezrobociem, walka z kryzysem... wszystko dziwnym trafem kończy się w tym kraju na postulatach dotyczących "ułatwień dla przedsiębiorców", "skracania czasu niezbędnego do założenia firmy", czy na kolejnych, racjonalnych z perspektywy złodzieja okradającego państwo, dotacjach z kasy publicznej do kasy prywatnej, z wiarą balcerowiczowskiego idioty, że w ten oto sposób przyczyniamy się do rzeczywistego postępu ekonomicznego na drodze do podniesienia się stopy życiowej.
Reprezentowania interesów pracowniczych, państwowych, w opozycji do interesów korporacyjnych, czy interesów drobnych wyzyskiwaczy (z reguły wspierających skrajny neoliberalizm nawet bardziej, niż przyzwyczajone do wyższych socjalów i danin na Zachodzie korporacje) boją się więc prawie wszyscy. Bo co będzie, jeśli w twarz powie się agentom mediów, reprezentantom kapitału, że ich demokracja to oszustwo, że nie istnieje? Co jeśli powiem, że mam gdzieś interes właścicieli firm, skoro stanowią oni ułamek polskiego społeczeństwa i mają już swych przedstawicieli w każdym kolorze tęczy?
No tak... wtedy sprawy będą już poważne. Rodzi się niepokój, że to koniec "bycia ze wszystkimi", przy jednym stole, w jednej łódce, na tej samej dotacji... problem polega na tym, że cała polska lewica od dawna przy jednym stole z establishmentem jest już tylko we własnych wyobrażeniach i marzeniach, nie licząc może jakiegoś marginesu, któremu udaje się żyć dzięki funduszom z jakichś zagranicznych fundacji, które rzecz jasna nim dadzą środki stukrotnie upewnią się, że dają co najwyżej na szkolenia ze społeczeństwa obywatelskiego, czy zarządzania w ramach nietykalnej europejskiej operacji: wyzysk.
Klasowy język polityki to język konfrontacji, bezpośredniości i budowania ostrego frontu ludowego, który z natury nie potrzebuje wcale współuczestnictwa, czy poparcia jakiegokolwiek z odłamów właścicieli. Właściciele, w swych (będących wyrazem klasowego panowania) samochodach z kratką, nigdy zresztą nie poprą żadnego lewicowego stronnictwa. Nie są idiotami, powodzi im się dobrze, a do tego mają w kieszeni całą arystokrację polityczną i olbrzymią większość świata dziennikarskiego, naukowego, czy artystycznego - który prędzej niż o wyzysku mówił będzie o zmartwieniach Billa Gatesa i trudnym losie Steve'a Jobsa, czy Kulczyka.
Prowadzenie klasowo pracowniczej polityki, nie poszukując kompromisów, jest więc rozsądne nie tylko z perspektywy ideowości, ale i z perspektywy rynkowego (!) zapotrzebowania. Wypełnienie pustej niszy stronnictwa ludzi pracy wymaga jednak także rozsądnej polityki na wielu frontach.
Polskiej lewicy nie da się dziś zbudować w duchu walki z realnym socjalizmem i Polską Ludową, która dla ludzi pracy nadal pozostaje jedynym rzeczywistym wskaźnikiem socjalizmu (i socjalu). Z ogromem osiągnięć i sukcesów, które do dziś są wspominane. Prowadzenie lewicowej polityki nie może odbywać się więc z perspektywy antysocjalistycznej (w wydaniu "ciąg dalszy").
Po 1989 roku wytworzyło się w Polsce przekonanie, że skoro część prawicowej biurokracji PZPR-u udało się do SLD, tworzyć tam neoliberalizm o kolorze czerwonym - to każda realna, polska lewica musi być antysocjalistyczna. Problem polega na tym, że Solidarność (niezależnie od oceny intencji) nie ma żadnych historycznych osiągnięć dla ruchu robotniczego w Polsce. Solidarność została też wniesiona na sztandary i banery całej polskiej prawicy. Oba te fakty powinny naprowadzić wszystkich zainteresowanych budowaniem lewicowego frontu na prosty wniosek - mianowicie taki, że nie da się wybudować dziś lewicy nie odrzucając jednocześnie dziedzictwa solidarnościowego - jako dziedzictwa klęski. Takim dziedzictwem klęski jest całe dziedzictwo okrągłego stołu, które doprowadziło do rozbioru Polski Ludowej i katastrofy prywatyzacji, w tym sensie czczenie bożków SLD, takich jak Jaruzelski również kompletnie mija się z celem lewicy.
Pozostaje nadzieja, że na budowę takiego lewicowego stronnictwa, które przeskoczy nad podziałami lat 80-tych nie będziemy musieli czekać do wymarcia ostatnich pokoleń pamiętających Polskę Ludową. Schematyczność potrafi jednak, niestety, być dziedziczna...
Nie mija się dziś z celem budowa antysystemowego języka politycznego, historycznego i języka jawnie klasowego. Lewica nigdy nie wygrała nie będąc lewicą, nie posługując się narracjami klasowymi i nie mówiąc językiem konfliktu. Nawet miękkie podejście i bycie kimś "od wykluczonych" jest w tej materii bez perspektyw i szans na sukces. Lewica nie może skupiać się na samym socjalu, lecz musi posiadać własną wizję państwa, kwestii dotyczących wizji gospodarki, podatków i wszystkiego co związane z polityką w wydaniu makro.
Przed Ruchem Sprawiedliwości Społecznej stoją w tym momencie największe szanse na budowę nowego, lewicowego stronnictwa, problemy: braku konkretności, braku wyrazistości, odżywających starych sporów historycznych/wewnętrznych, czy braku narracji klasowej położyły jednak dotychczas większość prób konstruowania lewicowych ugrupowań politycznych. Jako twór świeży i budowany z namysłem, wciąż w fazie powstawania, RSS ma jednak swoją wielką szansę. Takich szans może nie czekać nas już zbyt wiele.
Na drodze do sukcesu czeka wiele pracy.
Wiele także zależy od samego języka partii.
Od czasów transformacji wszyscy politycy w Polsce boją się języka i narracji klasowej. Większość polityków na prawicy jak ryba w wodzie czuje się żonglując farmazonami dotyczącymi demokracji, wolności, czy przede wszystkim - poszanowania i niezbywalnych praw własności prywatnej.
Wszystkie partie sejmowe to partie klasowo kapitalistyczne. Nic więc dziwnego, że nawet w osobach potencjalnie (czy nawet rzeczywiście) lewicowych budzi się lęk o społeczną akceptację w wypadku otwartej krytyki całej klasy polskich wyzyskiwaczy. Mistrzem kapitulanctwa klasowego jest Sojusz Lewicy Demokratycznej, który z "nielewicowością" Janusza Palikota walczył ostatnimi czasy na swym fejsbukowym profilu tego typu grafiką -
- która kompromitować ma rzekomo wszystkich zwolenników podwyżki podatku CIT i niewspierania polskich przedsiębiorców (krytyka raczej niepotrzebna, zważywszy na skrajny neoliberalizm Palikota). Ta burżujska twarz SLD to twarz wszystkich pozostałych partii. Naprawa Polski, zmiana, budowa lepszego jutra, walka z bezrobociem, walka z kryzysem... wszystko dziwnym trafem kończy się w tym kraju na postulatach dotyczących "ułatwień dla przedsiębiorców", "skracania czasu niezbędnego do założenia firmy", czy na kolejnych, racjonalnych z perspektywy złodzieja okradającego państwo, dotacjach z kasy publicznej do kasy prywatnej, z wiarą balcerowiczowskiego idioty, że w ten oto sposób przyczyniamy się do rzeczywistego postępu ekonomicznego na drodze do podniesienia się stopy życiowej.
Reprezentowania interesów pracowniczych, państwowych, w opozycji do interesów korporacyjnych, czy interesów drobnych wyzyskiwaczy (z reguły wspierających skrajny neoliberalizm nawet bardziej, niż przyzwyczajone do wyższych socjalów i danin na Zachodzie korporacje) boją się więc prawie wszyscy. Bo co będzie, jeśli w twarz powie się agentom mediów, reprezentantom kapitału, że ich demokracja to oszustwo, że nie istnieje? Co jeśli powiem, że mam gdzieś interes właścicieli firm, skoro stanowią oni ułamek polskiego społeczeństwa i mają już swych przedstawicieli w każdym kolorze tęczy?
No tak... wtedy sprawy będą już poważne. Rodzi się niepokój, że to koniec "bycia ze wszystkimi", przy jednym stole, w jednej łódce, na tej samej dotacji... problem polega na tym, że cała polska lewica od dawna przy jednym stole z establishmentem jest już tylko we własnych wyobrażeniach i marzeniach, nie licząc może jakiegoś marginesu, któremu udaje się żyć dzięki funduszom z jakichś zagranicznych fundacji, które rzecz jasna nim dadzą środki stukrotnie upewnią się, że dają co najwyżej na szkolenia ze społeczeństwa obywatelskiego, czy zarządzania w ramach nietykalnej europejskiej operacji: wyzysk.
Klasowy język polityki to język konfrontacji, bezpośredniości i budowania ostrego frontu ludowego, który z natury nie potrzebuje wcale współuczestnictwa, czy poparcia jakiegokolwiek z odłamów właścicieli. Właściciele, w swych (będących wyrazem klasowego panowania) samochodach z kratką, nigdy zresztą nie poprą żadnego lewicowego stronnictwa. Nie są idiotami, powodzi im się dobrze, a do tego mają w kieszeni całą arystokrację polityczną i olbrzymią większość świata dziennikarskiego, naukowego, czy artystycznego - który prędzej niż o wyzysku mówił będzie o zmartwieniach Billa Gatesa i trudnym losie Steve'a Jobsa, czy Kulczyka.
Prowadzenie klasowo pracowniczej polityki, nie poszukując kompromisów, jest więc rozsądne nie tylko z perspektywy ideowości, ale i z perspektywy rynkowego (!) zapotrzebowania. Wypełnienie pustej niszy stronnictwa ludzi pracy wymaga jednak także rozsądnej polityki na wielu frontach.
Polskiej lewicy nie da się dziś zbudować w duchu walki z realnym socjalizmem i Polską Ludową, która dla ludzi pracy nadal pozostaje jedynym rzeczywistym wskaźnikiem socjalizmu (i socjalu). Z ogromem osiągnięć i sukcesów, które do dziś są wspominane. Prowadzenie lewicowej polityki nie może odbywać się więc z perspektywy antysocjalistycznej (w wydaniu "ciąg dalszy").
Po 1989 roku wytworzyło się w Polsce przekonanie, że skoro część prawicowej biurokracji PZPR-u udało się do SLD, tworzyć tam neoliberalizm o kolorze czerwonym - to każda realna, polska lewica musi być antysocjalistyczna. Problem polega na tym, że Solidarność (niezależnie od oceny intencji) nie ma żadnych historycznych osiągnięć dla ruchu robotniczego w Polsce. Solidarność została też wniesiona na sztandary i banery całej polskiej prawicy. Oba te fakty powinny naprowadzić wszystkich zainteresowanych budowaniem lewicowego frontu na prosty wniosek - mianowicie taki, że nie da się wybudować dziś lewicy nie odrzucając jednocześnie dziedzictwa solidarnościowego - jako dziedzictwa klęski. Takim dziedzictwem klęski jest całe dziedzictwo okrągłego stołu, które doprowadziło do rozbioru Polski Ludowej i katastrofy prywatyzacji, w tym sensie czczenie bożków SLD, takich jak Jaruzelski również kompletnie mija się z celem lewicy.
Pozostaje nadzieja, że na budowę takiego lewicowego stronnictwa, które przeskoczy nad podziałami lat 80-tych nie będziemy musieli czekać do wymarcia ostatnich pokoleń pamiętających Polskę Ludową. Schematyczność potrafi jednak, niestety, być dziedziczna...
Nie mija się dziś z celem budowa antysystemowego języka politycznego, historycznego i języka jawnie klasowego. Lewica nigdy nie wygrała nie będąc lewicą, nie posługując się narracjami klasowymi i nie mówiąc językiem konfliktu. Nawet miękkie podejście i bycie kimś "od wykluczonych" jest w tej materii bez perspektyw i szans na sukces. Lewica nie może skupiać się na samym socjalu, lecz musi posiadać własną wizję państwa, kwestii dotyczących wizji gospodarki, podatków i wszystkiego co związane z polityką w wydaniu makro.
Przed Ruchem Sprawiedliwości Społecznej stoją w tym momencie największe szanse na budowę nowego, lewicowego stronnictwa, problemy: braku konkretności, braku wyrazistości, odżywających starych sporów historycznych/wewnętrznych, czy braku narracji klasowej położyły jednak dotychczas większość prób konstruowania lewicowych ugrupowań politycznych. Jako twór świeży i budowany z namysłem, wciąż w fazie powstawania, RSS ma jednak swoją wielką szansę. Takich szans może nie czekać nas już zbyt wiele.