2014-11-12 22:56:03
W ostatnich latach polski kapitalizm radził sobie z problemami w sposób mniej lub bardziej skuteczny, skutecznie jednak pacyfikując nastroje społeczne i z trudem, lecz zgrabnie z perspektywy zarządców wiążąc koniec z końcem. Te czasy właśnie dobiegają końca i zbliża się czas katastrofy społecznej, która powoli staje się nie do uniknięcia.
Milionowa emigracja, gierkowskie bloki mieszkalne, składki odłożone z pełnoetatowych zajęć, zyski z prywatyzowanej własności państwowej... to tylko część długiej listy zjawisk, które pozwoliły trwać kapitalistycznemu systemowi wyzysku w Polsce. Można rzec, że po 25 latach samodzielnego panowania polski kapitalizm jest już gotów samodzielnie wejść we własną dorosłość i pracować na własny rachunek. Ten rachunek otwierają dziś śmieciówki i powszechne elastyczne zatrudnienie, chwiejący się w posadach, niewydolny i eutanazyjny z przymusu system opieki zdrowotnej i ogólna, postępująca bieda, z którą Polacy stykają się na każdym kroku.
Żyjemy właśnie w okresie, kiedy kończą się dopłaty unijne – zmarnowane na dotowanie infrastruktury i w żaden sposób nie tworzące rodzimej produkcji, czy stałych miejsc pracy. Za kilka lat pierwsze emerytury otrzymają też osoby pracujące w czasach kapitalistycznych, a już teraz słychać głosy, że stopa ich zastąpienia wyniesie około 30%... w perspektywie mamy też coraz bardziej nieprzyjazny imigrantom i nasycony europejski rynek pracy, który nie będzie już tak chętnie przyjmował nowych pracowników. Jeśli dodamy do tego czynniki geopolityczne w skali makro – takie, jak: potencjalny kolejny kryzys gospodarczy, możliwość wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i kryzys strefy euro, czy perspektywa trwałych konfliktów na Bliskim Wschodzie i deregulacji rynku surowcowego to staje przed nami przyszłość rodem z filmu katastroficznego, prawdziwa dystopia, w której nikt z nas nie chciałby się znaleźć.
W jaki sposób zmarnowano tyle czasu i rozkradziono tyle pieniędzy?
Dzisiejsi 30-latkowie i 20-latkowie różnią się od swoich rodziców tym, że ich praca nie stanowi pełnowartościowej pracy, która była czymś pewnym dla wcześniejszych pokoleń. Ich egzystencja charakteryzuje się brakiem przyszłości, brakiem perspektyw i stabilności. Oszczędzanie i odcinanie kuponów od starej państwowej własności i finansów rodziców, które charakteryzowało 'Wolną Polskę', będzie jednak miało swój kres, z jakich składek i z jakich pieniędzy wybudowane zostaną wtedy nowe mieszkania i z czyjej inicjatywy powstaną godne miejsca pracy skoro kapitał oferował będzie wyłącznie biedarobotę skazującą ludzi na dalszą pauperyzację i pogłębianie się biedy?
Wszystkie te nadchodzące zmiany i czarne prognozy znajdują się jednak obecnie poza marginesem debaty publicznej. Kultura eventystyczna, masakra świadomości potocznej, która jest dziełem kultury popularnej i Religii Rozrywki wyłącza dziś z obiegu postępowe i nastawione na przyszłość myślenie. Nad młodymi – potencjalnie bardzo gniewnymi - rozwinął się też parasol korwinizmu, który znieczula młodych ludzi i odciąga od lewicowych haseł. W ten sposób kapitalizm hoduje własnych, ultrakapitalistycznych grabarzy, którzy uwierzyli w obietnice kapitalistycznego raju i sukcesu. Sukces ten miał stać się dziełem polskiego kapitalizmu, lecz gdy tylko (w miarę pogarszających się warunków życia) przestał być oczywistością to jego wyznawcy zwrócili się przeciwko jedynemu dozwolonemu przez system przeciwnikowi “Polaka-Patrioty” – "socjalizmowi", doszukując się go w resztkach resztek państwowości.
Istnieje już teraz duża szansa, że w niedalekiej przyszłości ten właśnie "socjalizm" tropiony i eliminowany będzie być może nawet na poziomie walki z instytucją publicznego sądu, czy policji...
Generalne założenie polskiego kapitalizmu brzmi – eksploatować jak najintensywniej, jak najbrutalniej i jak najszybciej. Takie założenie przyświecało kapitalistycznej władzy, kiedy podnoszono wiek emerytalny, takie samo założenie przyświeca PO w walce o 6-dniowy tydzień pracy i takie samo założenie przyświeca polskim kapitalistom, kiedy tworzą śmieciowe miejsca pracy i coraz więcej kosztów przerzucają na ubożejących pracowników.
Pułapka tej odmiany neoliberalizmu polega na tym, że nie pozostawia ona miejsca na faktyczną akumulację kapitału przez, czy to rodzimych kapitalistów, czy też przez państwo. Bez progresywnego systemu podatkowego państwo nie korzysta na żadnym rodzaju produkcji w kapitalizmie, przy dominacji taniej produkcji i przy dominacji polityki taniej siły roboczej nie ma też mowy o żadnym kapitale, który mógłby powstać zrodzony z nowoczesnych technologii, czy z działań wielkich korporacji, których Polska w ogóle się nie doczekała. Drobne biedafirmy i biedabiznesiki już samej z definicji posiadają wyłącznie interes krótkoterminowy, a z okradania biedaków, w czym specjalizuje się w dużej mierze polski kapitalizm, nie da się zbudować żadnej kapitalistycznej fortuny poza fortuną drobnego, indywidualnego ciułacza, który zdobędzie być może w ten sposób symbol “sukcesu” w postaci drogiego samochodu, lecz niewiele więcej.
Obrazu klęski polskiego systemu ekonomicznego dopełnia też skuteczność polskiej polityki międzynarodowej, która odcina nas dziś od rynków wschodnich, skazując na zachodnich partnerów.
Ostatnie Tango Neoliberałów
Klęska polskiego kapitalizmu była zresztą w dużej mierze pewna już na samym początkowym etapie tzw. “transformacji”. Prywatyzacja odbywała się w sposób rabunkowy i dewastatorski, przy jednoczesnej pełnej swobodzie dla obcego kapitału, który szybko sprowadził Polskę do poziomu własnych potrzeb i oczekiwań. Efektem tych właśnie działań jest np. to, że Polska jest dziś w olbrzymiej mierze uzależniona od gospodarki niemieckiej i jej samostanowienie ekonomiczne to w dużej mierze fikcja – i będzie to jeszcze większa fikcja, gdy za radą burżuazyjnych ekspertów wejdziemy do strefy euro i stracimy tak ważny instrument polityki ekonomicznej jakim jest własna waluta.
Sztandarowa próba odwrócenia tendencji prywatyzacyjnej, która na celu miała pobudzenie w Polsce zarówno gospodarki, jak i rynku pracy, czyli projekt Polskich Inwestycji Rozwojowych, okazał się być największą klęską gabinetu Tuska, najpiękniej podsumowaną przez Bartłomieja Sienkiewicza słowami "ch**, du** i kamieni kupa". W słowach Sienkiewicza wyczytać można jednak nie tylko samą szczerość, ale i narastający niepokój, bezpośrednio wyrastający ze świadomości nadciągającej klęski i końca złotych dni polskiego złodziejstwa gospodarczego. O końcu tych dni świadczy też i sama ucieczka Donalda Tuska do Brukseli oraz skład obecnego rządu, w którym znaleźli się politycy skompromitowani/bez kwalifikacji lub kompletnie nieudolni, dając doskonałe świadectwo tego, jak bardzo nieatrakcyjnym miejscem dla elit są w tym momencie stanowiska rządowe.
Strach i niepewność będą też emocjami coraz częściej dominującymi na obliczach polskich elit - i to niezależnie od partii, gdyż wszystkie dysponują podobnym, neoliberalnym ‘zestawem zaradczym’ na kłopoty -, a polityka propagandy i podtrzymywania stanu obecnego coraz bardziej ewoluować będzie w kierunku polityki zarządzania katastrofą, z rzeczywistością, która rozpaczliwie będzie wymakać się z rąk ekonomicznych ekspertów wyznających święte prawa rynku, który to dawno już zdradził wszystkich poza czołówką elit.
Jeśli w Polsce do głosu nie dojdą siły prawdziwie socjalne, propaństwowe i o niekapitalistycznym programie to całkowita zapaść dotychczasowego systemu stanie się nieuchronna. Katastrofa, która zbliża się do Polski będzie jak “bezwonny potop” z prozy Margaret Atwood. Nikt nie wie, czym konkretnie jest i w jaki sposób nadszedł, lecz wszyscy spotkają się z jego konsekwencjami i to w momencie, kiedy na wszystkie próby ratunku i odkręcania spraw będzie już za późno.
Jeszcze więc tylko trochę i dotrze do nas ten demoniczny "populizm", przed którym straszą nas wyważone i umiarkowane partie postępu w ramach granic prawa, które królowały w ostatnich latach. "Populizm" o tyle niebezpieczny, że budowany na gruzach, wyprodukowanych przez dotychczasowo miłościwie nam panujących.
Kto i dokąd?
Jakie usprawiedliwienie można znaleźć dla serii klęsk i grabieży, która trwa nieprzerwanie od 25 lat? Czy pokolenia, które przejdą niedługo na ostatnie bezpieczne emerytury zostawią za sobą tylko zgliszcza i następców-oszołomów? Czy wszystko da się wyjaśnić szokiem kapitalistycznej transformacji i niezaradnością życiową Polaków, rzekomo immanentną cechą naszej "rasy", która skazana ma być na wieczne 'gonienie państw zachodnich'?
Charakter polskiej przestrzeni publicznej doskonale oddają dziś media i wyznaczane przez nie standardy. Dzisiejsze gwiazdy telewizji to praktycznie wyłącznie polityczna prawica, która na antenie ustala tylko to, kto bardziej nienawidzi ruskich i kto bardziej cierpiał w walce z mityczną komuną.
Wywalczona "Wolność" to zaś po prostu... "Wolność". I nikt nie zadaje pytań.
Zabetonowana przez reakcję scena polityczna to jednak tylko jeden z problemów... ten mniej straszny. Drugi problem to organiczna bierność wszystkich, ufnie i głupio wierzących, że będą ostatnimi z tych, którym się powiedzie. Dlatego katastrofa jest i może być bezwonna, dlatego staje się nieunikniona.
Ta sama wiara jest dziś w oczach zarówno niestrajkujących związkowców, jak i ludzi młodych, którzy jak baranki podporządkowują się prawom rynkowego wyścigu szczurów. Zmieniają się też standardy i na scenie polskiego imaginarium społecznego świat polityki i praw nauki zastępowany jest tępym naturalizmem. Humanistyczne, liberalne, kapitalistyczne i wszelkie w ogóle idee sprawczości ludzkiej i koncepcje życiowych możliwości przegrały już z kapitalistyczną hebefrenią, gdzie każdy cieszy się z promocji w dyskoncie i gdzie pułap oczekiwań coraz częściej sięga wyłącznie najprostszych i najbardziej prymitywnych dążeń.
Wszyscy wiedzą co mam na myśli, bo życie zastąpione zostało światem szczęścia, prosto z reklam.
To, o czym piszę jest wiarą.
Wiarą w cud i indywidualne zbawienie. I jest to choroba, która każe mi za polską katastrofę obwiniać nie tylko burżuazję, kapitalizm i szczyty władzy (historycznie prawie zawsze będące wrogiem ludu), lecz palcem wskazać też 'polskiego ducha', zrodzonego z wiary we wstępowanie ducha Jana Pawła II na Warszawską Giełdę i w plastykowe kubki z McDonaldsa. Czy taki jest dziś limit polskich idei i polskiej świadomości? Czy leży on między byciem niewolnikiem, akceptowaniem pogardy i nieumiejętnością jakiejkolwiek organizacji... i czy naprawdę chcemy znać odpowiedź na te pytania, czy będziemy jednak wierzyć, że po 20-kilkuletniej produkcji społecznego, politycznego i kulturalnego upośledzenia da się z tego wyjść bez szwanku?
Osobiście dalej proponuję wierzyć, wierzyć i działać, ale tylko zgodnie z marksistowską regułą "Optymizm serca, pesymizm świadomości"... i bez wiary w to, że katastrofa jest do uniknięcia, ponieważ "każdy widzi i każdy zrozumie". Katastrofa, która wkrótce będzie naszą codziennością nie jest ani święta, ani mądra, stanowi za to efekt wieloletnich, oportunistycznych i solidarnych starań.
Tekst pierwotnie ukazał się na portalu Socjalizm Teraz