2015-10-18 15:35:41
W Polsce, gdzie cała scena polityczna jest radykalnie przesunięta na prawo ugrupowania realnie liberalne zwie się lewicowymi, zaś za liberałów uchodzi chrześcijańska prawica. Niezależnie od formalnej przynależności wszystkie formacje łączy powszechna aprobata dla kapitalizmu. Klasyczna hipoteza reformistyczna zakłada, że kapitalizm da się zreformować. Ścieżką tą idą obecnie wszystkie partie w Polsce – co też i zresztą nikogo z nas specjalnie nie dziwi.
Dziwi nas jednak wielka podniosłość i wiara zarówno Zjednoczonej Lewicy, jak i partii Razem w to, że idąc do wyborów z tak ograniczonym i kapitulanckim programem partie te marzą w ogóle o zawojowaniu polskiej sceny politycznej.
Ostatnie ćwierćwiecze w Polsce to wielka klęska reformistycznych i socjalliberalnych formacji wszelkiej maści.
Niezdolność organizacji lewicy radykalnej i antysystemowej utorowała drogę do sejmu dla formacji kapitulanckich i służalczych wobec kapitału. Dyskurs polityczny, który narodził się w Polsce po 1989 roku z natury wykluczać miał już zresztą istnienie zarówno partii komunistycznych, jak i socjalistycznych. Jedyne, co w nowej, kapitalistycznej Polsce było odtąd dozwolone to reformowanie kapitalizmu bez zagrażania panowaniu burżuazji i z wyraźnym prokapitalistycznym nastawieniem. Tego rodzaju ideologia i przesłanie okazały się być na tyle silne, że kolejne ugrupowania lewicy – choćby nawet miały jeszcze socjalizm w nazwie – stopniowo przekształciły się w ugrupowania reformistów i socjalliberałów o wielkim i gorącym zacięciu do godzenia ze sobą interesów pracowników i kapitalistów.
Dyskurs polityczny wyhodowany przez środowiska prawicy na czele z jej neoliberalnym odłamem zatriumfował nie tylko w kwestiach polityki zagranicznej, gdzie wspieranie NATO, amerykańskiego imperializmu i zwalczanie wszelkich przejawów lewicowości na świecie stało się podstawowym wyznacznikiem przynależności do klubu „godnych” władzy. Wygrał on przede wszystkim umacniając i betonując panowanie kapitału, czyniąc z kapitalizmu „demokrację” oraz tworząc bezalternatywny świat, w którym jedyne scenariusze na poprawę sytuacji ekonomicznej Polski to różne wersje niesienia pomocy klasie kapitalistycznych właścicieli. Jedni – jak SLD – uczynili z tego wręcz sztukę i z pełną świadomością włączyli się do projektu umacniania panowania kapitału pod fałszywie czerwonymi sztandarami. Drudzy – jak kiełkująca obecnie partia Razem – z pełną premedytacją i na rozkaz wręcz zrezygnowali nawet ze swoich własnych dawniejszych antykapitalistycznych postulatów, aby tylko okazać się być „godnymi” w oczach prawicowego i liberalnego establishmentu.
Zasadnicza klęska tej polityki polega na tym, o czym pisaliśmy już wielokrotnie. Po pierwsze – lewica, nawet reformistyczna i dziadowska, nigdy nie będzie bardziej wiarygodnym reformatorem kapitalizmu od ugrupowań prawicowych i np. chadeckich (patrz PiS i jego socjalny elektorat). Po drugie – lewica na zamówienie, pozbawiona radykalnego języka konfliktu klasowego i politycznego nigdy nie zdoła nawet wywalczyć własnego elektoratu, nie zgromadzi też wokół siebie niezadowolonych i wrogich obecnemu systemowi. Wreszcie po trzecie – lewica reformistyczna z natury nie posiada żadnych przekonujących argumentów, które pozwalałyby jej twierdzić, że rzeczywiście potrafi ona na trwałe i w sposób głęboki odmienić sytuację gospodarczą dowolnego kraju.
Podstawowym założeniem wszelkiej polityki lewicy reformistycznej jest to, że na realizację jej postulatów zezwoli klasa kapitalistyczna. Zezwoli w sposób bezkonfliktowy lub też upadnie pod naporem parlamentarnego triumfu. Założenie to zakłada jednak, że w sposób momentalny i nieomalże natychmiastowy da się przekształcić gospodarkę danego kraju i to jedynie przy pomocy zmian obejmujących redystrybucję dochodów. Co z produkcją? Otóż reformiści uważają, że kapitalizm taniej produkcji i oparty na taniej sile roboczej przełknie po prostu zmiany podatkowe i będzie istniał dalej – tyle, że teraz przynosząc zyski wszystkim: tak samo proletariuszom, jak i kapitalistom. W przypadku Polski jest to założenie o tyle idiotyczne, że polski kapitalizm to system wybitnie taniej produkcji, opierający się na montowaniu i usługiwaniu zamożniejszym gospodarkom imperialistycznym. W jaki sposób kapitał, który nagle zostałby tak dotkliwie opodatkowany miałby przynosić większe zyski skoro do tej pory funkcjonował właśnie w oparciu o tanią pracę i niskie podatki? Na to reformiści nie podadzą już odpowiedzi, ponieważ jednak nie chcą oni upadku władzy kapitału to nie posiadają też żadnego planu na alternatywny system gospodarczy, a ich plany dotyczące polityki gospodarczej państwa zostawiają mu, co najwyżej dwie funkcje: dotowanie prywatnej własności i czekanie na to, aż przyniesie ona zyski lub też reformistyczne i bezskuteczne w biednym kapitalizmie próby ratowania sytuacji socjalnej przy pomocy różnych usług publicznych, np. mieszkaniowych i innych.
Tego rodzaju działalność państwa w warunkach panowania klasy kapitalistycznej i zawłaszczania przez nią własności prowadzi jedynie do doraźnych sukcesów, do gaszenia jednych pożarów, gdy tuż obok wybuchają już inne. Brak programu alternatywy systemowej prowadzi też do skazania sił reformizmu i oportunizmu na wieczne paktowanie i uzależnienie od klasy kapitalistycznej.
Bez zamachu na prywatną własność i jej monopol nie istnieją, bowiem żadne możliwości, które pozwoliłyby działać niezależnie od klas właścicielskich, panujących przecież nad tym, co od zawsze jest podstawą każdej gospodarki w każdym państwie: produkcją.
Zostawiając na chwilę kwestie polityki ekonomicznej i kompletnego braku wiarygodności „lewic” reformistycznych i socjalliberalnych na tym polu[1] przejdźmy do kwestii politycznych i organizacyjnych. Tu reformistyczny oportunizm również w sposób nieunikniony prowadzi bowiem do klęski. Jak pisała Róża Luksemburg oportunizm jest bowiem „grą polityczną, w której traci się podwójnie: nie tylko zasady, ale także praktyczne sukcesy. Polega on na zupełnie błędnym mniemaniu, że przez ustępstwa osiąga się najwięcej sukcesów.”[2]
Tych ustępstw w przypadku polskich reformistów jest bardzo wiele. Dotyczą one nie tylko polityki gospodarczej – która jest oczywiście kluczową – ale i polityki zagranicznej, kulturowej, czy historycznej. W przypadku polskich partii lewicy oportunistycznej mamy do czynienia z bezkrytycznym wspieraniem polityki imperialistycznej. Wzorami do naśladowania się zaś najzamożniejsi i najbogatsi: Stany Zjednoczone, czy np. kraje Skandynawii. Jestem przy tym całkowicie świadomy, że żadna argumentacja, która wskazuje na niepowtarzalność warunków skandynawskich nie trafi do żadnego oportunisty. Fakt, że kapitalizm w 95% przypadków występuje pod postacią krajów wyzyskiwanych skrajnie (jak w przypadku państw Globalnego Południa), czy krajów po prostu wyzyskiwanych (jak w przypadku Polski i krajów półperyferyjnych) nigdy nie przekona do antykapitalizmu osób, które w sposób organiczny boją się sprzeciwić władzy kapitału i w swej bojaźni liczą też na to, że prawdziwie „inna polityka” uzyska wsparcie nawet politycznych i ekonomicznych elit, które przecież „muszą” przejrzeć na oczy. W tej wierze w to, że można stać się kapitalistycznym centrum jest też coś głębszego i gruntownie amoralnego, czego mało kto jest świadomy. Stając się bowiem kolejną „Szwecją” w dalszej perspektywie przyczyniamy się bowiem jedynie do poszerzania stref wyzysku kolonialnego i peryferyjnego. Walcząc o więcej drobnych od naszych kapitalistów oportuniści powinni mieć bowiem świadomość tego, że ewentualne straty w jednym miejscu wyzyskiwacze szybko nadrobią dodatkowymi zyskami uzyskiwanymi w innym punkcie naszej planety... o co zadba chociażby NATO...
Krótka i ograniczona perspektywa jest jednak typowa dla polityki romansowania z właścicielami.
Poza kapitulacją przed władzą kapitału – aby zostać dopuszczonym do istnienia w wymiarze politycznego establishmentu (na co nadzieję mają zawsze oportunistyczny działacze) – dochodzi też zawsze do kapitulacji w kwestiach polityki zagranicznej.
W czasach przed I wojną światową wszystkie reformistyczne partie w Europie jak jeden mąż wsparły politykę militarystycznych zbrojeń i dążenia do wojny. A dziś? Wszystkie reformistyczne partie wspierają bazy NATO w Polsce i eskalację napięcia z Rosją.
W przypadku wielu działaczy pseudolewicy do czynienia mamy nawet z błyskawicznymi „nawróceniami” na politykę „obronną”. Brak postulatów o zachowaniu suwerenności Polski i przeciwko eskalowaniu napięcia geopolitycznego oraz brak postulatu o wyjściu z sojuszu NATO to bezpośredni efekt ulegania establishmentowi kapitalistycznemu, a konkretnie: ulegania militarystycznemu kapitałowi imperialistycznemu, którego zyski uzależnione są bezpośrednio od wojen.
Wydawać by się mogło, że przynajmniej na polu tzw. „obyczajówki” i kwestii historycznych lewice reformistyczne powinny zachować tradycyjne lewicowe podejście oraz radykalizm poglądów. Nic z tych rzeczy!
Godząc się na współpracę z kapitałem i na panowanie systemu kapitalistycznego godzić trzeba się też na wszystkie systemowe sposoby ogłupiania klasy robotniczej. Nie znajdziemy więc w programach partii oportunistycznych żadnych radykalnych postulatów dotyczących np. ograniczenia panowania kościoła katolickiego, czy takich zmierzających do zmiany wizji polityki historycznej III RP. Fundamentem partii oportunistycznych jest przyjęcie polityki historycznej prawicowego establishmentu. Pod tym względem zarówno dla Barbary Nowackiej, jak i „Razem” po 1989 roku Polska odzyskała „wolność”, a obecny system to „demokracja”, która co najwyżej wymaga naprawy. Dla politycznych oportunistów i reformatorów bliżsi są też bohaterowie transformacji pokroju Modzelewskiego i Kuronia niż jacykolwiek rewolucjoniści, socjaliści, czy tzw. „lewacki folklor”, jak część z działaczy reformistów zwykła określać np. Fidela Castro i Che Guevarę. Przynależność do historycznych zwycięzców i triumfatorów, bycie pogrobowcem „Solidarności” itd. jest bowiem konstytuującym elementem tożsamości oportunistycznej. Wspólna geneza z Tuskiem i Kaczyńskim to upragniona gwarancja tego, że establishment nie wyprze się związków z taką, oportunistyczną lewicą. Bycie w obozie prokapitalistycznym i antykomunistycznym jest też gwarantem uzyskiwania korzyści w obecnym systemie: daje możliwość funkcjonowania w mainstreamowej prawicowej prasie pokroju Gazety Wyborczej, czy spokojne życie na publicznych uczelniach itd.
Kolejnym typowym zachowaniem partii reformistycznych jest też przyjęcie przez nie programu praktyki politycznej realizowanego przez partie dominujące. Partie oportunistyczne są więc tak, jak i inne partie startujące do wyborów parlamentarnych, partiami-komitetami wyborczymi.
Zarówno ZL, jak i Razem uaktywniły się tuż przed wyborami. Partie prawicowe oraz rządzące tradycyjnie interesują się w porządku kapitalistycznej demokracji wyłącznie zajęciem miejsc w parlamencie i innych ciałach dających realną polityczną władzę. Działalność poza wyborami, codzienna, oddolna i związana z budowaniem pracowniczego poparcia w regionie jest poza obszarem zainteresowań takich partii. Zwyczajowy cykl kapitalistycznych partii politycznych to cykl życia od wyborów do wyborów, gdzie jedynym momentem mobilizacji i ideologicznej dyskusji jest moment przed samymi wyborami, kiedy to ustala się kolejną strategię oszukiwania pracowników najemnych.
Nie ma więc niczego dziwnego w tym, że dosłownie wszystkie partie obiecują w tym momencie: polski przemysł, walkę z bezrobociem, odnowę przemysłu stoczniowego, powstrzymanie emigracji zarobkowej, czy poprawienie sytuacji biednych i wykluczonych.
Zasadniczo wszystkie partie polityczne dysponują podobną świadomością dotycząca najistotniejszych problemów społecznych (nawet jeśli to te same partie je wywołały). Przeznaczenie więc kilku miesięcy raz na kilka lat na przekonywanie do tego, że dana partia rozwiąże wszystkie te problemy jest tradycyjnym zabiegiem politycznym, rozpoznawanym szeroko przez proletariat, jako „wciskanie kiełbasy wyborczej”. Partie lewicowe i socjalistyczne różnią się jednak od prawicowych i oportunistycznych tym, że pracują nie tylko nad rozwiązaniem problemów, ale nad rozwiązaniem systemowym. Działają też nie tylko w okresie tuż przed wyborami, ale funkcjonują cały rok i zdobywają poparcie nie wyłącznie przez mechanizmy wyborcze i kampanijne, ale przez codzienną i praktyczną działalność polityczną związaną z żywotnymi interesami ludzi pracy.
Interesy ludzi pracy i proletariatu to kolejna kwestia, która różni ruch socjalistyczny i radykalną lewicę od partii oportunistycznych i reformistycznych. Partie o tym drugim profilu nie reprezentują interesów ludzi pracy. Reprezentują one przede wszystkim interes drobnomieszczaństwa: drobnych posiadaczy i aspirującej do miana arystokracji pracy uprzywilejowanej części klasy robotniczej. Zasilane przez właścicieli firm partie te szybko nabierają charakteru grupy interesów o wyraźnie prokapitalistycznym charakterze. Szczególnie chętnie do partii tego rodzaju dołącza też zagrożona przez korporacyjną konkurencję drobna burżuazja, której oportunizm i chęć odniesienia sukcesu w kapitalizmie są na tyle silne, że duch kapitulanctwa i mediacji z wyzyskiwaczami szybko wchodzi w krew całych tych formacji politycznych. Robotnicze postulaty o samorządzie robotniczym, eliminacji władzy kapitału i przejściu do systemu gospodarki uspołecznionej, socjalistycznej zastępowane są dążeniami do „wzmacniania państwa”. To bowiem wzmacnianie państwa jest tym, co interesuje drobnych posiadaczy i właścicieli – bez jego ochrony nie da się już bowiem przeżyć w zaawansowanym systemie kapitalistycznym. Suma dopłat i pomocy dla drobnych przedsiębiorców jest więc wielka i będzie coraz większa. I to właśnie w interesie drobnej własności kapitalistycznej jest, aby państwo-zbiorowy kapitalista coraz częściej ingerowało i z podatków dopłacało do ich działalności. Stąd też w programie Zjednoczonej Lewicy pomysł zwalniania „firm rodzinnych” z podatków. Stąd też w programie Razem brak jakichkolwiek sugestii dotyczących jakiegokolwiek uspołecznienia własności.
Brak perspektyw dla panowania klasy pracującej tworzy też podwaliny pod nowe byty systemowe. Przewijają się więc hasła dotyczące „naprawiania kapitalizmu”, „ratowania demokracji”, czy „uzdrawiania państwa”. Dziurę po dychotomii kapitalizm/socjalizm zapycha się kategoriami, które w sposób sztuczny i fałszywy na nowo objaśniają rzeczywistość, przedstawiając ją jako „nie w pełni udaną”. Polski kapitalizm nie jest więc kapitalizmem, lecz staje się „kapitalizmem neoliberalnym”. Kapitalistyczna demokracja przestaje być parlamentarną demokracją pod dyktaturą kapitału, lecz staje się „demokracją niepełną”, wymagającą „naprawy”, wreszcie "Pierwsza Solidarność" okazuje się być wielkim triumfatorem w polskiej historii, po którym trzeba tylko dokręcić tu i ówdzie małe "conieco"…
Walka klas i język konfliktu klasowego są natomiast sukcesywnie eliminowane. Nawet reformy proponuje się w imieniu dobra „całego narodu”, przedstawia się je jako potencjalny obiekt zainteresowań samych kapitalistów i w sposób w pełni świadomy lobbuje się za porozumieniem pomiędzy robotnikami i właścicielami.
Wszystkie te wysiłki czyni się jednak na próżno. Ani kapitaliści, ani robotnicy nie dadzą się oszukać.
Ci ostatni sami podświadomie szukają antysystemowych partii i polityków. I znajdują ich fałszywą wersję – na prawicy. Ci pierwsi nigdy nie poprą natomiast nawet miękkiego reformizmu. Klasa kapitalistyczna to zawsze klasa aktualnej władzy, a aktualną jest władza klasy biedakapitalistycznej, zainteresowanej wyłącznie dalszym zbijaniem ceny siły roboczej i tanią produkcją półproduktów na eksport (głównie) do Niemiec. Dodatkowo niezwykle silnie oddziałuje też na wszystkich prawicowa ideologia i prawicowa polityka historyczna. Wszystko, co ubrane jest w szaty establishmentu, promuję się w Gazecie Wyborczej, nie potrafi odnaleźć wspólnego języka z robotnikiem i wściekłym na system człowiekiem z ulicy traci w oczach ludu wiarygodność i autentyzm. Kalki przeniesione np. z Hiszpanii, która jest krajem wybitnie mieszczańskim są więc zupełnie bezużyteczne i w praktyce prowadzą nieuchronnie wprost ku klęsce.
Jaka będzie skala tej klęski? To w tym momencie praktycznie bez znaczenia.
Pewnym jest, że następna kadencja sejmu będzie kadencją panowania prawicy. Czy będzie to prawica konserwatywno-neoliberalna, czy prawica konserwatywno-nacjonalistyczno-neoliberalna pozostaje kwestią gustu. Panowanie kapitału jest pewne, a obecne frakcje lewicowych partii oportunistycznych walczą w Polsce już tylko o zachowanie resztek swojej twarzy.
Ta twarz, ta sylwetka oportunistycznych reformistów stoi jednak w całkowitej ruinie. Drobna obecność w sejmie – choć i ten może już być prawdopodobnie poza zasięgiem lewicowych oportunistów – nic nie zmieni, potencjalnie wzmocni jeszcze tylko finansowo socjalliberałów na kolejnych kilka lat, pozwalając dalej oszukiwać im klasy pracujące. Realnie ta polityka i ta linia są już jednak skończone. Gniją poza historią i w prawie całkowitej samotności, poza polem zainteresowań dominujących sił: kapitału, czy klas pracujących i mas.
[1] Co potwierdza zresztą „świetna” passa socjaldemokracji w Europie. Seria zdrad socjaldemokratów jest tak długa, że nie istnieje w zasadzie kraj, gdzie partia reformistycznej lewicy nie dopuściłaby się do zdrady robotników na rzecz interesów kapitału i imperialistów. Najnowszy przypadek to Grecja, gdzie Syriza (formalnie podająca się początkowo za formację radykalnej lewicy) realizuje obecnie kapitalistyczną politykę cięć i zaciskania pasa.
[2] R.Luksemburg, Posybilizm i oportunizm, s.2
Tekst pierwotnie ukazał się na portalu Socjalizm Teraz