Horyzont dworku
2008-02-14 17:38:20
Katarzyna Szumlewicz:

Jakiś czas temu w "Gazecie Wyborczej" ukazał się wywiad Adama Leszczyńskiego
z Moniką Rudaś-Grodzką i Kazimierą Szczuką na temat XIX-wiecznej wizji
ojcostwa i jej późniejszych przemian pt. "Detronizacja Boga ojca". Temat jest dla mnie bardzo interesujący, podobnie jak zdanie dyskutantek. Jednak rozczarowałam się przeczytawszy wywiad. Z założenia ma być krytyczno-historyczny. Tymczasem jako o rzeczywistości, uczone mówią o literaturze. Przy tym nie mówią o niej krytycznie - literatura w ich ujęciu przekazuje nie dominujący dyskurs, ideologię czy próby jej podważenia, ale najprawdziwszą prawdę. A więc stosunki miedzy ojcami a córkami istniały tylko w warstwie ziemiańskiej. To jak ojcowie traktowali w niej dzieci jest rzutowane na całość społeczeństwa. W pewnym momencie pada pytanie o klasy niższe: uczone wypowiadają się wówczas hurtem o chłopskich rodzicach, którzy ze względu na wielką śmiertelność dzieci nie mogli się do nich zbytnio przywiązywać. Czy to oznacza, ze taki sam był stosunek matek i ojców do dzieci? Z wywiadu nie dowiadujemy się nic więcej o tej warstwie ludności. Zostaje jednak przynajmniej wspomniana, w odróżnieniu od wielkomiejskiego proletariatu, którego w tym ujęciu jakby nie było. Albo może nie było w nim ojców i dzieci. Skoro zaś proletariat nie istniał, jedynymi wspomnianymi przez Rudaś-Grodzką i Szczukę pracami kobiet, podejmowanymi gdy zabrakło mężczyzn lub gdy ich pieniądze nie wystarczały, były ich zdaniem... szydełkowanie i dawanie lekcji. Szwaczki - obecne wszak w literaturze - nie przyszły im do głowy, kobiety w fabrykach nie miały widać żadnego stosunku do swoich ojców, do ojców swoich dzieci, do wymuszających pracę ponad siły warunków ekonomicznych. Oto historia kobiet widziana z dworku i ograniczona do jednej klasy społecznej. A przecież i tam istniały służące, które niewątpliwie miały ojców. Ciekawe by było się czegoś dowiedzieć o tym, jakie były stosunki w ich rodzinach, o tym jednak nie ma w wywiadzie słowa. Teza o zmierzchu absolutnej władzy ojcowskiej – skądinąd ciekawie odniesiona do dzisiejszych obyczajów rodzinnych - wywodzona jest z wycinka literatury i dotyczy tylko jednej klasy społecznej - ziemiaństwa.

Jakie stąd wnioski? Polski feminizm rozwinął się u boku wydziałów polonistycznych, stąd bierze się w nim - obok świetnych analiz seksualności czy pop kultury - częste mylenie literatury z życiem. A skoro zabrakło analizy klasowej struktury stosunków między płciami, logicznie nasuwa się wniosek, że nierówność płci bierze się wyłącznie ze stereotypów i bez nich nie byłoby takich sytuacji, jak chociażby sprawa Anety Krawczyk. Na świecie feministki bardzo krytykują takie podejście, widząc w nim konserwowanie struktury uprzywilejowania (klasowego, rasowego). Polski feminizm stanowczo powinien pójść tym tropem, a przede wszystkim wyjść z dworku.

Jakub Marmurek:

Myślę, że nie dotyczy to tylko feministek, jest to problem całej polskiej kultury, która jest bardzo silnie ukształtowana przez doświadczenie warstwy ziemiańskiej i w której warstwy ludowe: chłopi, wielkomiejski proletariat, a nawet drobnomieszczaństwo nie mają swojej reprezentacji. Ma to swoje polityczne konsekwencje. Jak zauważył jakiś czas temu Bronisław Łagowski w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, w Polsce lud nie ma tożsamości, wstydzi się tego, że jest ludem, przyjął tożsamość klas, które go gnębiły przez wieki. Łagowski zwraca uwagę, że w Nowej Hucie ponazywano ulice imionami sanacyjnych dygnitarzy, którzy gdy mieli realny wpływ na rzeczywistość prowadzili taką politykę, w wyniku której przodkowie dzisiejszych mieszkańców Nowej Huty żyli w drewnianej chatynce przez ścianę z nierogacizną, na granicy biologicznego przetrwania. A dziś ci mieszkańcy Nowej Huty, czy jakiegokolwiek innego polskiego miasta, ludzie, którym PRL przyniósł autentyczny awans społeczny, postrzegają jego historię przez pryzmat rzekomych cierpień przedwojennej elity z dworków i pułkownikowskich willi. Polska kultura po przełomie roku ’89 wzmacnia jeszcze ową tendencję. Prasa i kino narzucają całemu społeczeństwu wąską wizję historii widzianej z perspektywy dworku, wykluczając doświadczenie historyczne większości społeczeństwa. Historia większości polskich rodzin zaczyna się bowiem wtedy, gdy PRL-owska modernizacja wyrywa je z „idiotyzmu życia wiejskiego” i przenosi do Nowej Huty czy na inną budowę socjalizmu. W tym doświadczeniu tkwią źródła współczesnej Polski, tego jaka ona jest. A jest ono zupełnie moim zdaniem nieobecne w kulturze symbolicznej, która ciągle tkwi w dworku. Wyjść z niego musi cała elita, bo społeczeństwa tam już dawno nie ma, przede wszystkim powinna to zrobić lewica, w tym feministki. Wprowadzenie doświadczenia historycznego klas ludowych do obiegu kulturowego uważam za kluczowe dla sukcesu lewicy w Polsce, tak długo jak kultura będzie oddawała doświadczenie ziemiańsko-inteligenckie, tak długo lud nie będzie dumny z tego, że jest ludem, a to nie wróży dobrze nie tylko lewicy, ale demokracji w ogóle.

O tym, że do takiej dumy dziś daleko, świadczy scena, którą opisał nam Jarek Pietrzak. Robotnicy budowlani, którzy byli z nim na „Katyniu” Wajdy, zareagowali otóż z niejako „zaprogramowanym” przez film pogardliwym rozbawieniem na jedną z najobrzydliwszych scen, gdy była służąca, która przez całą II RP i przedwojnie podawała do stołu pani generałowej i jej mężowi, a po wojnie porzuca służbę i staje się ważną osobą dzięki mężowi, będącemu człowiekiem nowej władzy, wsiada do dygnitarskiego samochodu z mężem, który mówi do niej „teraz to ty jesteś panią”. Wajda przedstawia to tak jakby tej parze odbiło w wyniku społecznego awansu (który jest w filmie jakąś społeczną i historyczną katastrofą burzącą „naturalny porządek”): w jego filmie ludzie ci wyglądają i zachowują się jak wyobrażenie o dygnitarzach z PRL stworzone w archiwach IPN. Pół biedy, że tak postrzega historię reżyser. Ale że owo wyobrażenie podzielają ci, którym wprost wymierza ono policzek, stanowi niemiłe zaskoczenie nawet w obecnym ponurym kontekście polityczno-kulturowym.

KSz:

Wyrażona w tej scenie kpina z „plebejuszki” jest obecna w dominującym dyskursie medialnym, co powinno zwrócić uwagę każdej społecznie zaangażowanej krytyki feministycznej. Pogarda klasowa wobec kobiet z warstw nieposiadających (w których skądinąd jest więcej kobiet) przybiera ogromnie wiele form, wśród nich skazanie na podrzędne funkcje w domu, pracy zawodowej i państwie, całkowite pomijanie ich zdania oraz rzucenie na pastwę autorytarnych ideologii, rozpowszechnianych głównie przez kler. Inną formą tego typu opresji jest - oparte na społecznych relacjach władzy, a nie wywiedzione z samego stereotypu - przeświadczenie o seksualnej dostępności kobiet z tej klasy społecznej dla każdego lepiej sytuowanego mężczyzny. W ten sposób należało "rozpakowywać" sprawę Krawczyk, zamiast demaskować stereotypy, jakimi żyje "ciemny lud" z Samoobrony.

Zresztą widmo "motłochu" odpowiedzialnego za wszelkie zło, nie tylko zło seksizmu, pojawia się zawsze wówczas, gdy elity borykają się z poczuciem winy. Jakże miło zrzucić swoje grzechy na barki tych, którzy od zarania ziemiańskich dziejów musieli dźwigać nie swoje brzemię! Także antysemityzm w dominującym ujęciu medialnym jest - jeśli nie usprawiedliwiany podobnie jak seksizm - to zarzucany jedynie masom. Niezwykle klarowna pod tym względem okazała się recepcja "Strachu" Grossa. Warto zwrócić uwagę, że nasilone reakcje antysemickie wystąpiły właśnie ze strony elit, bo któż inny był do tej dyskusji dopuszczony?

JM:

Antysemityzm jest problemem całego narodu, nie tylko chłopów z Podlasia czy biedoty z Kielc. W międzywojniu był on napędzany przez elity, miejscem gorszących antysemickich ekscesów były uczelnie (getto ławkowe etc.), gdzie dominowała endecja, dużą rolę we współtworzeniu antysemickiej atmosfery odgrywał kościół katolicki i to nie tylko w postaci wiejskich proboszczów, ale także kościelny establishment z prymasem Wyszyńskim i kardynałem Sapiehą włącznie. Problemem Polski nie jest tylko to, że lud był i jest tu niewykształcony, konserwatywny, seksistowski czy antysemicki, ale postawy elit. To, że polscy chłopi żyli długi czas w warunkach nie lepszych niż niewolnicy na plantacjach w Karolinie Południowej jest winą elit, potworne mentalne okaleczenie mas ludowych, jakie było skutkiem tej ekonomicznej sytuacji także. Tak samo dzisiaj, wiele postaw osób z dołu drabiny klasowej może nas przerażać, ale jednocześnie nie może dziwić, są to bowiem ofiary klasowego wykluczenia. Po tzw. zwycięstwie demokratyzacji w 1989 roku następuje moim zdaniem regres jeśli chodzi o demokratyczny etos. Choć w PRL nie było demokracji politycznej, nie da się ukryć, że społecznie kraj został zdemokratyzowany w bardzo dużym stopniu. Dziś obserwuję odwrotną tendencję, zaostrzają się coraz bardziej materialne różnice społeczne, a ci, którzy przegrywają w wyścigu o materialne dobra, jednocześnie padają ofiarą ciągłej pogardy ze strony ośrodków władzy symbolicznej, takich jak media. Dobrym przykładem jest stosunek do Samoobrony. Nie wiem czy media by się zainteresowały Anetą Krawczyk, gdyby zaznała tego samego traktowania w Unii Wolności czy PO. Media, a zwłaszcza jedna stacja prywatna mówią bowiem do wyobrażonego odbiorcy z klasy średniej (i są równie marne jak klasa średnia w Polsce, która jest potwornie kołtuńska, a przy tym słabo wykształcona, nigdy nie przeszła przez porządną formacje mieszczańską i od razu wkroczyła w post, czy podmieszczańską), budują z nim zafałszowaną wspólnotę przez wyśmiewanie się z „buraka.” Tworzą przy tym fałszywą opozycję między soba a „burakiem”, którego żądania ekonomiczne są z natury rzeczy nieracjonalne i nie podlegają dyskusji, a którego poglądy w kwestii np. praw kobiet są anachroniczne i w ogóle obciachowe. Problemem jest, że to co „burakowi” przeciwstawiają media nie jest ani ekonomicznie racjonalne, ani tak naprawdę obyczajowo postępowe. Z tymi fałszywymi przeciwstawieniami walczyć powinna lewica. Jak się jej to w Polsce udaje według Ciebie?

KSz:

To jasne, że powinna. Ale żeby z nimi walczyć, trzeba mieć nie tylko dobrą wolę, ale i narzędzia. Z nimi zaś bywa krucho. Bardzo często medialny punkt widzenia bywa przyjmowany z dobrodziejstwem inwentarza, tyle że odwrócone zostają znaki plus i minus. Gorliwi kontestatorzy stają więc po stronie „ciemnego ludu”, jakim go im zaprezentowano po czym atakują... nurty emancypacyjne jako elitarne odchylenie! Wypowiedzi tego typu zdarzają się nawet w sąsiednich blogach. Czasem są one po prostu osadzone w tradycyjnej - rzekomo opozycyjnej wobec neoliberalizmu - ideologii, niekiedy zaś to wychodzi zupełnie niechcący, wbrew intencjom.

JM:

Lewica musi pamiętać o tym, że lud jest ofiarą nie tylko wykluczenia ekonomicznego, ale także kulturowego. Konserwatyzm mas nie jest więc żadną ich cnotą czy cechą stałą, która jest, była i będzie, ale rezultatem tego wykluczenia, częścią upośledzenia. Lewica nie może zapominać o pojęciu fałszywej świadomości. Do niej właśnie należy przekonanie, że to Żydzi czy osoby homoseksualne odpowiadają za całe zło tego świata, a receptą na wszystko są autorytarne rządy silnej ręki. Nie możemy się dać wepchnąć ani w pułapkę utożsamienia z liberalnymi elitami ani w pułapkę obrony w warstwach upośledzonych akurat tego, co powinno wraz z ich emancypacją zniknąć. Lud nie ma tu tożsamości, na razie podsuwa mu je rynek i kościół, świecka kultura wysoka mówi ponad jego głowami. Zadaniem lewicy jest współtworzyć tę tożsamość, wyprowadzić polską kulturę z dworku, gdzie już dawno nikogo nie ma.


poprzedninastępny komentarze