"Social Network", czyli Facebook i kapitalizm
2010-11-14 23:24:53
KSz

W swojej recenzji porównałeś film The Social Network Davida Finchera do Obywatela Kane'a, wskazując, że różnice między bohaterami są różnicami faz kapitalizmu. Pomimo że obaj są samotni, inaczej wygląda ich rozgrywka ze światem i proces pozostawania samemu na placu boju. Podobieństwa polegają na tym, iż obaj są postaciami mitycznymi, wzorcowymi. Ciekawie pod tym względem wygląda pierwszy pojedynek filmowego Marca Zuckerberga, przyszłego twórcy Facebooka, z własnymi kompleksami i wzorcami odchodzącymi do lamusa. Wcielają je bracia Winklevossowie, przystojni, wysportowani potomkowie bogatej arystokracji, zdobywający laury w zawodach wioślarskich. Pomimo że Mark sam nie znajduje się na drabinie społecznej nisko - należy bowiem, tak jak i bracia, do elitarnej grupy studentów Harvardu - odczuwa między sobą a nimi przepaść. Oni oraz inny student, Divya Narendra, są pierwszymi, które uosabiający zwycięską logikę kapitalizmu (póki co wszelkiego, niekoniecznie informacyjnego) Zuckerberg wystrychnie na dudka. Robi to kradnąc ich pomysł i doprowadzając do jego sukcesu, jakiego oni przy swoim kulcie elitarności – wymyślony przez nich prototyp Facebooka miał być ograniczony do ludzi z adresem internetowym harvard.com - nie potrafiliby zapewnić.

JM

Tak, Winklevossowie wyglądają jak uosobienie hegemonicznego (klasowo, rasowo, kulturowo) wzorca amerykańskiej męskości. A jednak ciągle przegrywają, ciągle zajmują drugie miejsce, co dla Amerykanów jest po prostu klęską. Konfrontacja Zuckerberga i Winklevossów pokazuje w jaki sposób współczesny kapitalizm, w swoich najbardziej innowacyjnych gałęziach wykorzystuje te dyspozycje psychofizyczne, które wcześniej marginalizował, a na margines odsuwa te, które wcześniej zajmowały centralną pozycję. W ogóle w filmie mamy niezwykle ciekawy obraz swoistej „etnografii” przyszłej amerykańskiej elity. Młody Zuckerberg, jeszcze przed napisaniem Facebooka jest już na Harvardzie – w jednym z najbardziej ekskluzywnych miejsc, w jakich może znaleźć się dwudziestolatek. Ale jest tylko synem żydowskich lekarzy z Long Island, którzy pewnie usytuowani są w łonie amerykańskiej klasy średniej wyższej, zarabiają pewnie z kilkaset tysięcy dolarów rocznie, ale nie mają żadnych naprawdę liczących się pieniędzy (zdolnych nie do zaspokajania konsumpcyjnych potrzeb, ale do uruchomienia istotnych sił wytwórczych), koneksji, znanego nazwiska. Wszystko to, w połączeniu z jego brakiem zdolności społecznych, czyni z Zuckerberga pariasa na kampusie. Ale Zuckerberg – i jego koledzy, tacy sami nerdzi, jak on – zupełnie uwewnętrznili tą hierarchię, które spycha ich na dno. Nie buntują się przeciw niej samej, ale przeciw swojemu miejscu w niej, do działania nie mobilizują ich żadnego ogólne idee, ale pragnienie uznania, sławy, statusu i pieniędzy.

KSz

Warto jednak zauważyć, że te potrzeby i pragnienia, uosobione w kolejnych postaciach, filmowy Zuckerberg potrafi przekształcić na swoją korzyść, zamiast im ulec. Eduardo Severin ma pieniądze, w dodatku jest jego jedynym przyjacielem – i jako taki, inwestuje w jego przedsięwzięcie, z którego zostanie, podobnie jak bracia Winklevossowie, sprytnie usunięty. W filmie jest zawarta sugestia, że nad Markiem ciąży coś w rodzaju klątwy z Pierścienia Nibelungów: osiągnie on wszystko, co jest do osiągnięcia, ale nie zachowa ani jednego przyjaciela i nie będzie szczęśliwy. Eduardo nie jest ostatnią osobą, którą Zuckerberg usunie ze swojej drogi. Ostatni i w pewnym sensie najważniejszy jest Sean Parker, grany przez Justina Timberlake'a. Parker, poza tym, że jest uzdolnionym informatykiem, stanowi przeciwieństwo skrytego, ponurego nerda, jakim jest Mark. To król życia, mający powodzenie u dziewczyn i nieustannie imprezujący, a więc niemal doskonały obraz tego, czym Mark chciałby być. Warto zestawić ten wątek z innym filmem tego samego reżysera, Podziemnym kręgiem – co zresztą zrobiłeś w swojej recenzji analizując inny wątek. Otóż Sean jest postacią analogiczną do Tylera, granego przez Brada Pitta (odtwarzanie obu tych ról przez hollywoodzkich gwiazdorów, uosabiających marzenie o spełnionym życiu, nie jest przypadkowe). Tyle, że tam główny bohater, zwykły szary yuppie Jack, ulega swojemu fantazmatycznemu alter ego, co kończy się eksplozją przemocy, której ostrze kieruje się przeciwko niemu samemu. Mark natomiast jest od Seana sprytniejszy, nie przejmuje jego stylu życia, przeciwnie, wykorzystuje jego zamiłowanie do nieletnich dziewczyn i kokainy, nasyłając na niego policję. Innymi słowy, Zuckerberg potrafi przechytrzyć nawet swojego szatana...

JM

Porównanie Tylera i Seana Parkera jest bardzo ciekawe, ja jednak trochę inaczej niż Ty ująłbym relacje, jakie łączą ich, odpowiednio z Jackiem i Zuckerbergiem. Tyler jest symptomem Jacka. W postaci Tylera powraca wszystko to, co Jack musiał poświęcić, żeby wejść – i to w roli trybika – w porządek późnego kapitalizmu. Tyler – uosobienie niezrekonstruowanej męskości i nihilistycznej przemocy, fantazja o „niewykastrowanym podmiocie” – jest symptomem technokratycznego kapitalizmu, w którym zostały spacyfikowane polityka i wszelka inna praktyka zdolna przywrócić jednostkom jakąś kontrolę nad rzeczywistością, którą tworzą. Tyler to powrót wypartego pod postacią nie dającej się zaprząc do żadnej pracy przemocy.

Tymczasem Sean Parker nie jest symptomem Zuckerberga. Obaj, tak jak Tyler i Jack z Podziemnego kręgu, reprezentują dwie twarze (jawną i ukrytą) neoliberalnego kapitalizmu. Z tym, że zastanawiam się, czy tym, co dla współczesnej kultury kłopotliwy nie jest właśnie świat Zuckerberga, a nie Parkera. Zuckerberg reprezentuje rzeczywistość pracy (niematerialnej, ale bez wątpienia pracy), z którą kultura kognitywnego kapitalizmu ma wielki problem, znamy wszyscy tezę Žižka, że współczesnej kulturze to nie seks, ale praca stała się czymś obscenicznym, czego nie można otwarcie, bezproblemowo pokazywać. Parker z kolei reprezentuje wszystko to, czym współczesny kapitalizm uwodzi. Maciej Gdula był krytykowany przez wielu ludzi na lewicy, gdy powiedział, że polski kapitalizm obiecuje wszystkim, że zostaną gwiazdami rocka. Moim zdaniem miał sporo racji, ideologii współczesnego kapitalizmu nie uosabia człowiek pracy (Zuckerberg), ale król życia Parker, neoliberalizm opiera swój sukces na tym, że (w przeciwieństwie do dość skromnych i drobnomieszczańskich obietnic państwa dobrobytu) każdemu obiecuje życie, jakie uosabiają „gwiazdy”. Oczywiście, tej obietnicy dla większości w żaden sposób nie da się dotrzymać. Social Network ciekawie pokazuje jaka jest właściwa relacja między tym ideologicznym obrazem, portretem, jaki późny kapitalizm tworzy samemu sobie, a „bazą”, która ciągle funkcjonuje według dość purytańskiej, opartej na opóźnieniu gratyfikacji ekonomii pragnienia.

KSz

A czy to, co piszesz, nie jest przypadkiem prawdą o samym facebooku, o jego dwóch obliczach? Facebook karmi narcyzmy i potrzebę kontaktu, będąc w rzeczywistości miejscem, gdzie skupiają się (bardziej niż spotykają!) ludzie, niemający czasu ani możliwości żyć jak Sean Parker; ludzie podobni nie tyle do Zuckerberga, ale do Jacka z „Podziemnego kręgu”? Tworzą oni swoje wyidealizowane oblicza, takie jak popularny wśród kobiet Sean Parker. W filmie drażniło mnie, że dotyczył on jedynie mężczyzn, kobiety stanowiły tylko stawki w grze, jak w początkowym „wynalazku” Marca, facemashu, porównującym studentki pod względem atrakcyjności. Natomiast była dziewczyna Marka Erica liczyła się tylko o tyle, że jej negatywne zdanie na jego temat (że jest dupkiem i daleko mu do pięknych wioślarzy) uznał on za głos wyroczni, prawdę o sobie, toteż jego niezrealizowana chęć nawiązania z nią ponownego kontaktu należy czytać jako usiłowanie przemiany obrazu samego siebie. Natomiast rzeczywisty Mark Zuckerberg od czasów studenckich jest wciąż z tą samą, zwyczajną dziewczyną. Każe to zastanowić się, dlaczego w filmie występuje jako samotny geniusz – prawdopodobnie po to, by utrzymać kompletną nieistotność kobiet - w konkursie na współpracownika facebooka, gdzie studenci pijąc muszą rozszyfrować trudny program komputerowy, nie startuje ani jedna dziewczyna. W jakimś sensie jest to więc kolejny film gloryfikujący męskość, jak Podziemny krąg. Tyle, że ta gloryfikowana męskość jest mało efektowna – co nie zmienia faktu, że właśnie ona stanowi czy też ma stanowić uwodzący mit. Otoczony samymi atrakcyjnymi mężczyznami, z których każdy ma coś, czego on nie ma, Mark jest niekwestionowanym zwycięzcą...

JM

To bardzo ciekawe, dlaczego twórcy filmu (Sorkin i Fincher) zdecydowali się usunąć zupełnie jakiekolwiek odniesienia do tego, że Zuckerberg od lat żyje w związku z tą samą dziewczyną, koleżanką ze studiów. Na pewno zaburzałoby to mityczny obraz samotnego, opuszczonego przez wszystkich geniusza, jaki buduje film. Relacja Zuckerberga z Ericą Albright, dziewczyną, która zrywa z nim w pierwszej scenie, wpisywana jest w filmie w schemat znany z Obywatela Kane’a. Jak zauważył Michał Oleszczyk, do kompletu brakuje jeszcze, żeby dziewczyna miała na imię Rose. Erica nie jest tu odpowiedniczką żadnej z żon Kane’a, ale symbolem utraty, takim samym, jakim dla Kane’a były sanki z napisem „rosebud” (różyczka), przypominające mu o szczęśliwym dzieciństwie spędzonym w drewnianej chatce na pustkowiu i związku z matką. Ostatnia scena, gdy Zuckerberg obsesyjnie odświeża stronę Facebooka, patrząc, czy Erica odpowiedziała na jego zaproszenie do grona znajomych, odpowiada pierwszej scenie Obywatela Kane’a, w której tytułowy bohater umierając wypowiada po raz ostatni słowo „różyczka”. Dla filmowego Zuckerberga (i w ogóle dla osobowości narcystycznej) obiekt jest tylko wtedy godny miłości, gdy zostaje utracony, gdy nie ma już możliwości/konieczności konfrontowania własnego uczucia z zasadą rzeczywistości.

Narcystyczne potrzeby obsługuje też Facebook, choć jest dość specyficzna forma narcyzmu. Myślę, że jest coś na rzeczy, w tym co pisze o tym filmie w New York Review of Books Zadie Smith, która zauważa, że „prawdziwy Zuckerberg” w ogóle nie wydaje się być motywowany – w przeciwieństwie do jego filmowego alter ego – przez pęd do walki o uznanie, pragnienie wyróżnienia się, dystynkcji. Nie, on chce po prostu być lubiany (zdaniem Smith, dla pokolenia Anglosasów wychowanego na telewizji lat ’80 i ’90 właśnie bycie nielubianym, a nie np. przeciętnym, słabym, czy nieistotnym, jest największym, najbardziej dramatycznym problemem), chciał pasować, nie odstawać od reszty. Wydaje się, że współczesny narcyzm ma nie tylko oblicze Seana Parkera (nie realizuje się wyłącznie w stachonowskim współzawodnictwie w konsumpcji towarów-znaków i związanych z tym statusów), ale także to, o którym pisze Zadie Smith, które polega przede wszystkim na pragnieniu nie bycia nielubianym/wykluczonym, odłączonym etc. I mnie osobiście wydaje się, że sam Facebook raczej obsługuje ten drugi narcyzm. Tym co łączy tu ludzi, nie jest żadna szczególna więź, ale lęk przed byciem odłączonym/odłączoną.

KSz

Tak, to bardzo trafne. Skąd zatem u Ciebie poparcie dla tezy Jasia Kapeli, że facebook to komunizm? Bardzo kapitalistyczny byłby ten komunizm: indywidualistyczny, polegający na strachu przed odrzuceniem, w dodatku umożliwiający niemal pełną kontrolę nad użytkownikami, nie tylko pod kątem ich przydatności jako konsumentów, ale też pod każdym innym... Poza wszystkim, wydaje mi się, że w ostatecznym rozrachunku jednak chodzi o pieniądze, ponieważ – jak to bywa w kapitalizmie i o czym pisał już Karol Marks – zapewniają one wszystkie, albo przynajmniej większość, innych cenionych osiągnięć. Mark odrzuca propozycje Severina, by zarabiać od razu na reklamach, ponieważ wie, że konsumenci tego nie chcą. Ale ostatecznie, wartość Facebooka wynika z reklam i to im prawdziwy Zuckerberg zawdzięcza swoją ogromną fortunę.

JM

Uważam, że połączenie słów Facebook i komunizm jest o tyle trafne, iż fortuna Zuckerberga (i wartość takich stron jak Facebook) bierze się codziennej pracy jego milionów użytkowników na całym świecie. Pracy nieopłacanej, nietraktowanej jako praca i nie bardzo dającej się rynkowo wycenić. Co odróżnia sytuację użytkowników Facebooka od sytuacji robotników w przemysłowym, fabrycznym kapitalizmie, tu praca w ogóle nie jest ekstraktowana jako praca i przeciwstawiona „nie-pracy”. A jednak bez tej pracy ludzi, którzy piszą komentarze, wrzucają swoje zdjęcia i linki, strona byłaby martwa i nic nie warta. W podobny sposób działa wiele przedsięwzięć stanowiących najbardziej wiodącą gałąź współczesnego kapitalizmu. Tym samym, mimo motywacji jego twórców, a być może także większości użytkowników, Facebook jest argumentem jeśli nawet nie na rzecz komunizmu, to choćby minimalnego dochodu gwarantowanego.

poprzedninastępny komentarze