2009-07-27 20:59:17
Na samym początku chciałbym zaznaczyć, iż nie mam absolutnie nic przeciwko objęciu przez Jerzego Buzka fotela przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, choć nie wywodzi się, ani z partii, ani tym bardziej parlamentarnej grupy które popieram. Uważam wręcz za korzystne dla przetarcia szlaków unijnych instytucji pozostałym polskim politykom - oczywiście również tym, którzy są mi bliscy - żeby zajął teraz to eksponowane, choć przyznać trzeba głównie ceremonialne, stanowisko.
Natomiast to, co w całej sprawie budzi mój głęboki niesmak, pomieszany z pozbawionym zdziwienia rozbawieniem, jest porażająca, ostentacyjna czołobitność, jaką z tej okazji polskie mainstreamowe media zaczęły wykazywać w stosunku do Buzka.
Choć nie ma oczywiście nic złego w, zrozumiałej poniekąd, satysfakcji z sukcesu rodaka (choć bardzo łatwo tu o przesadę), nie da się już powiedzieć tego samego o równie nagłym potoku wyrazów uznania, jakie pojawiły się pod adresem rzekomych wcześniejszych zasług byłego premiera.
To wszystko zdaje się doskonale dowodzić trafności starego porzekadła, o krótkiej ludzkiej pamięci oraz potwierdzać smutną opinię dotyczącą większości - przeróżnych przecież odcieni - polskich mediów głównonurtowych, jako nierzetelnych chorągiewek na wietrze.
Przecież jeszcze parę lat temu, wtedy jak najbardziej słusznie, większość z nich uprawiała miażdżącą krytykę poczynań dzisiejszego (zapewne krótkotrwałego) bohatera, jako szefa rządu.
A powiedzieć, iż premierem był mizernym jest naprawdę zbyt łagodnym określeniem. Najtrafniej byłoby po prostu stwierdzić, iż był fatalnym, jednym z najgorszych, jakich mieliśmy po 89 roku, a w pewnym sensie nawet i najgorszym, gdyż po upływie tylu lat jego „spuścizna” wciąż przysparza państwu i ludziom ogromnych kłopotów.
Zaczynając chociażby od słynnej reformy emerytalnej, czyli wprowadzenia filarów, która sprawiła, iż wielu ludzi - szczególnie tych, którzy do OFE przystąpili nie będąc młodzieżą - będzie miało w przyszłości emerytury śmiesznie i niesprawiedliwie niskie, jako że filarom, uzależnionym od sytuacji na giełdach, bardzo trudno obiecywane „kokosy” wypracować. Ta spuścizna „wielkiego Polaka w Europie” będzie nękać obywateli jeszcze długo, a biorąc pod uwagę obecny kryzys, nawet dłużej.
Niewiele dobrego można też powiedzieć o reformie edukacji, zupełnie bezsensownym utworzeniu gimnazjów. Tę część reformatorskiego zapału Buzka znam jak wielu z autopsji. Nie dosyć, że wytworzyło to dodatkowy biurokratyczno-instytucjonalny bałagan, to nie pomogło, a przecież miało, przeciwdziałac przemocy w szkołach. Wręcz przeciwnie: wprowadziło o wiele więcej niepotrzebnego i niczym nie usprawiedliwionego stresu wśród uczniów. Gadka o oddzieleniu uczniów starszych i młodszych od siebie,, okazała się pustą niczym wydrążony kokos, gdyż większość gimnazjów, podstawówek a nawet i szkół średnich korzysta z tych samych budynków i o styczność bywa nawet łatwiej. Nie bez znaczenia jest też równie bezsensowne skrócenie okresu nauki w liceach o rok, czyli dłuższe trzymanie uczniów na niższym poziomie. Nikt chyba przy zdrowych zmysłach nie będzie twierdzić, aby wyszło im to na dobre.
I oczywiście sprawa nowych matur i likwidacji egzaminów na studia, tak hołubiona przez wszystkie prawicowe rządy z Buzkiem na czele. Żadną miarą nie pomogło w równiejszym dostępie, wręcz przeciwnie, tylko zadało ogromny cios szkolnictwu wyższemu, którego narzekania na niski poziom wiedzy obecnych studentów jakoś nie milkną.
Reformę administracyjną przeprowadzono równie bezsensownie, tworząc dodatkowy zamęt. O majstrowaniu przy służbie zdrowia aż szkoda pisać. Reformy oczywiście były potrzebne, ale rezultaty ocenia się po efektach, nie zaś chęciach, a to, że następne rządy dołożyły swój wkład w jej rujnowanie w niczym nie umniejsza win poprzedników.
Nie można oczywiście zapomnieć, iż to właśnie pod rządami Buzka powstała bezprecedensowa dziura budżetowa, która wyglądała wprawdzie blado przy analogicznych osiągnięciach niejakiego George’a W. Busha, ale nie na skalę polskiej gospodarki.
Jeżeli prócz tego dodamy, iż tak dziś fetowany i bez mała czczony Buzek był przez większość swego urzędowania powolnym giermkiem cierpiącego na kliniczną prezydencką obsesję Mariana Krzaklewskiego, któremu los szczęśliwie poskąpił podobnego „comebacku”, czyni to z niego nie tylko kiepskiego premiera, ale i kiepskiego, pozbawionego kośćca i własnej woli polityka.
Jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego Buzek nie narobi raczej kłopotów. Nie wątpię, iż będzie w stanie częściowo zrehabilitować się jako twarz tego coraz bardziej zyskującego na znaczeniu gremium, nawet jeżeli sam nie będzie szczęśliwie miał za wiele do powiedzenia. Do czego jak czego, ale do reprezentacyjnych zadań się nadaje.
Nic jednak nie będzie w stanie wymazać z historii Buzka premiera, słabego, nieefektywnego i wysoce szkodliwego. Buzka, głęboko niepopularnego, często nawet znienawidzonego, którego chciano wsadzić na wózek, a nie nosić na rękach jako tryumfatora przez ulegających nastrojowi chwili oportunistów.
Niezależnie od wszelkich laurek i prób wybielenia trwałych plam, w polskiej historii nie będzie postacią dodatnią.
Natomiast to, co w całej sprawie budzi mój głęboki niesmak, pomieszany z pozbawionym zdziwienia rozbawieniem, jest porażająca, ostentacyjna czołobitność, jaką z tej okazji polskie mainstreamowe media zaczęły wykazywać w stosunku do Buzka.
Choć nie ma oczywiście nic złego w, zrozumiałej poniekąd, satysfakcji z sukcesu rodaka (choć bardzo łatwo tu o przesadę), nie da się już powiedzieć tego samego o równie nagłym potoku wyrazów uznania, jakie pojawiły się pod adresem rzekomych wcześniejszych zasług byłego premiera.
To wszystko zdaje się doskonale dowodzić trafności starego porzekadła, o krótkiej ludzkiej pamięci oraz potwierdzać smutną opinię dotyczącą większości - przeróżnych przecież odcieni - polskich mediów głównonurtowych, jako nierzetelnych chorągiewek na wietrze.
Przecież jeszcze parę lat temu, wtedy jak najbardziej słusznie, większość z nich uprawiała miażdżącą krytykę poczynań dzisiejszego (zapewne krótkotrwałego) bohatera, jako szefa rządu.
A powiedzieć, iż premierem był mizernym jest naprawdę zbyt łagodnym określeniem. Najtrafniej byłoby po prostu stwierdzić, iż był fatalnym, jednym z najgorszych, jakich mieliśmy po 89 roku, a w pewnym sensie nawet i najgorszym, gdyż po upływie tylu lat jego „spuścizna” wciąż przysparza państwu i ludziom ogromnych kłopotów.
Zaczynając chociażby od słynnej reformy emerytalnej, czyli wprowadzenia filarów, która sprawiła, iż wielu ludzi - szczególnie tych, którzy do OFE przystąpili nie będąc młodzieżą - będzie miało w przyszłości emerytury śmiesznie i niesprawiedliwie niskie, jako że filarom, uzależnionym od sytuacji na giełdach, bardzo trudno obiecywane „kokosy” wypracować. Ta spuścizna „wielkiego Polaka w Europie” będzie nękać obywateli jeszcze długo, a biorąc pod uwagę obecny kryzys, nawet dłużej.
Niewiele dobrego można też powiedzieć o reformie edukacji, zupełnie bezsensownym utworzeniu gimnazjów. Tę część reformatorskiego zapału Buzka znam jak wielu z autopsji. Nie dosyć, że wytworzyło to dodatkowy biurokratyczno-instytucjonalny bałagan, to nie pomogło, a przecież miało, przeciwdziałac przemocy w szkołach. Wręcz przeciwnie: wprowadziło o wiele więcej niepotrzebnego i niczym nie usprawiedliwionego stresu wśród uczniów. Gadka o oddzieleniu uczniów starszych i młodszych od siebie,, okazała się pustą niczym wydrążony kokos, gdyż większość gimnazjów, podstawówek a nawet i szkół średnich korzysta z tych samych budynków i o styczność bywa nawet łatwiej. Nie bez znaczenia jest też równie bezsensowne skrócenie okresu nauki w liceach o rok, czyli dłuższe trzymanie uczniów na niższym poziomie. Nikt chyba przy zdrowych zmysłach nie będzie twierdzić, aby wyszło im to na dobre.
I oczywiście sprawa nowych matur i likwidacji egzaminów na studia, tak hołubiona przez wszystkie prawicowe rządy z Buzkiem na czele. Żadną miarą nie pomogło w równiejszym dostępie, wręcz przeciwnie, tylko zadało ogromny cios szkolnictwu wyższemu, którego narzekania na niski poziom wiedzy obecnych studentów jakoś nie milkną.
Reformę administracyjną przeprowadzono równie bezsensownie, tworząc dodatkowy zamęt. O majstrowaniu przy służbie zdrowia aż szkoda pisać. Reformy oczywiście były potrzebne, ale rezultaty ocenia się po efektach, nie zaś chęciach, a to, że następne rządy dołożyły swój wkład w jej rujnowanie w niczym nie umniejsza win poprzedników.
Nie można oczywiście zapomnieć, iż to właśnie pod rządami Buzka powstała bezprecedensowa dziura budżetowa, która wyglądała wprawdzie blado przy analogicznych osiągnięciach niejakiego George’a W. Busha, ale nie na skalę polskiej gospodarki.
Jeżeli prócz tego dodamy, iż tak dziś fetowany i bez mała czczony Buzek był przez większość swego urzędowania powolnym giermkiem cierpiącego na kliniczną prezydencką obsesję Mariana Krzaklewskiego, któremu los szczęśliwie poskąpił podobnego „comebacku”, czyni to z niego nie tylko kiepskiego premiera, ale i kiepskiego, pozbawionego kośćca i własnej woli polityka.
Jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego Buzek nie narobi raczej kłopotów. Nie wątpię, iż będzie w stanie częściowo zrehabilitować się jako twarz tego coraz bardziej zyskującego na znaczeniu gremium, nawet jeżeli sam nie będzie szczęśliwie miał za wiele do powiedzenia. Do czego jak czego, ale do reprezentacyjnych zadań się nadaje.
Nic jednak nie będzie w stanie wymazać z historii Buzka premiera, słabego, nieefektywnego i wysoce szkodliwego. Buzka, głęboko niepopularnego, często nawet znienawidzonego, którego chciano wsadzić na wózek, a nie nosić na rękach jako tryumfatora przez ulegających nastrojowi chwili oportunistów.
Niezależnie od wszelkich laurek i prób wybielenia trwałych plam, w polskiej historii nie będzie postacią dodatnią.