2009-08-31 14:34:21
Spróbujcie wyobrazić sobie taki oto wspaniały obraz: polskie wojska wkraczające do Berlina, a następnie posągowy prezydent Mościcki o twardym spojrzeniu przyjmujący na Kremlu bezwarunkową kapitulację od zgiętego pokornie Józefa Stalina. Tak, wcale się nie mylicie. Oto potężna II Rzeczpospolita wraz z mocarstwami sojuszniczymi wygrała właśnie drugą wojnę światową.
Oczywiście to tylko fikcja, ale za to jaka przejmująca. Fikcja, dodajmy, która wyszła bezpośrednio z pampersowej kuchni Telewizji Polskiej i jest szeroko dostępna na najbardziej, bądź co bądź, uczęszczanym medium świata: youtube.
W tym dziesięciominutowym paradokumencie przekonujemy się, jak Polska mogła pokonać zarówno Hitlera jak i Stalina. To błyszczy pozorną logiką na kilometr.
Film zaczyna się jak w rzeczywistości: od podpisania Paktu Ribbentrop-Mołotow, czemu towarzyszy przepiękna dograna scena, jak obaj dyktatorzy ściskają się po bratersku po złożeniu podpisów nad tym wyrokiem śmierci na nasz kraj. Najwyraźniej tym razem Hitler przemógł swą wrodzoną niechęć do podróżowania.
Następnie widzimy mądrych polskich sztabowców pochylonych nad mapami w towarzystwie prezydenta Mościckiego, planujących obronę przed zagrożeniem, które dziwnym trafem tym razem w porę zauważyli. Aby zapewnić sobie pomoc, zapobiegliwy prezydent Mościcki fatyguje się osobiście do Tokio i namawia miłego cesarza Hirohito do podpisania paktu o wzajemnej pomocy, w myśl którego Japonia zaatakuje ZSRR, jeżeli ten ośmieli się podnieść rękę na Polskę. Cesarz najwyraźniej cierpiał na krótką pamięć, zapominając, iż przed ledwie kilkoma miesiącami wojska generała Żukowa spuściły jego armii tęgie lanie w Mongolii, z kolei nasz prezydent, wbrew utrwalonym wrogim kalumniom, okazał się dalekowzrocznym mężem stanu. W filmie, jak widać nie ma rzeczy niemożliwych, bo, jak zapewnia nas tytuł, tak przecież „mogło” być!
Inwazja niemiecka się zaczyna, ale polskie wojsko szybko zatrzymuje agresora. Czyżby więc nasza kadra dowódcza przemogła, zaszczepioną niegdyś przez marszałka Piłsudskiego, niechęć do czołgów i samolotów? Film jakoś o tym nie wspomina. Ale tak przecież „mogło” być.
Wstrętni Francuzi oczywiście siedzą spokojnie za linią Maginota i ani myślą pomóc sojusznikowi, czym wprawiają premiera Churchilla we wściekłość. Kiedy i jak, bez blitzkriegu na zachodzie, pogrążony w politycznym niebycie sędziwy brytyjski lew doszedł do władzy, nie wiadomo, choć przecież „tak mogło być”. Co się stało z naciskami Francuzów na upartego wyspiarskiego sąsiada w 1939 aby coś w sprawie Polski zrobić?
W końcu Stalin nas nie zawodzi i uderza zdradziecko na Kresy Wschodnie. Ale napotyka opór pośpiesznie sformowanych oddziałów złożonych z Ukraińców i Białorusinów, którzy zapałali nagłą i gorącą, miłością do Rzeczpospolitej. Japończycy też nie próżnują i w jeden dzień niszczą siły sowieckie na Dalekim Wschodzie. Przerażony „wujek Józef” błaga Polskę o rozejm.
Po odniesieniu tego sukcesu, w celu dorżnięcia nazistów, Churchill wraz z generałem Andersem, którego talenty sanacyjna elita zdawała się nagle docenić, a jego samego polubić, podróżuje do USA, aby spiskować w generałem Pattonem w celu utworzenia korpusu amerykańskiego, który przyszedłby Polsce na pomoc. Prezydentowi Rooseveltowi idea się nie spodobała, ale nacisk amerykańskiej Polonii, która, od jak dawna wiadomo jest tamtejszą polityczną potęgą, zmusza go do ugięcia się.
Sprytny polski wywiad oszukał swych nazistowskich, bardziej tępych kolegów po fachu, wysyłając za pomocą Enigmy (szybko dostaliśmy te Enigmy, nie ma co!) fałszywe dane o zamierzonym lądowaniu w Normandii. Tymczasem amerykańskie okręty, pilotowane przez słynną na wszystkich akwenach świata polską marynarkę, niezauważenie dla nikogo prześlizgują się przez duńskie cieśniny i lądują w Dębkach. Czemu znowu by nie? Plaża jak każda inna.
Reszta potoczyła się gładko. Niemcy zostały zajęte a Hitler wzięty do niewoli. Następnie generałowie Patton i Kutrzeba dokonują czegoś, co nie udało się frajerom w rodzaju Napoleona, czyli pokonują i zajmują całe ZSRR. Stalin zmuszony jest do bezwarunkowej kapitulacji przed przedstawicielami zwycięskich mocarstw: prezydenta Mościckiego, premiera Churchilla, cesarza Hirohito i Pattona, który wygrał przedterminowe wybory prezydenckie (co się stało z Rooseveltem i kiedy zmieniono stosownie amerykańską konstytucję, film rzecz jasna nie wyjaśnia aby nie psuć podniosłego nastroju).
A potem następuje szczyt mocarstw w Józefowie, podczas którego mądry i dalekowzroczny chemik w prezydenckim garniturze proponuje utworzenie Unii Europejskiej, opartej na prawach narodów i wartościach chrześcijańskich. Tak mogło przecież być, zamiast federalistycznych zapędów bezbożnej Brukseli!
Hitler, Stalin, Mołotow, Goering i inni lądują na ławie oskarżonych w Norymberdze. A dziś, po prawie 70 latach od końca tamtej wojny, widzimy jeszcze ujęcie siedziby Parlamentu Europejskiego w Warszawie.
Historia, nie powiem, wcale interesująca. I mogłaby być komediowym paradokumentem albo groteską pierwszej klasy. Niestety, zamiast tego dostaliśmy kolejny dowód na to, iż, umacniani w tym przez czynniki, jak najbardziej oficjalne (filmik było nie było otrzymał patronat telewizji publicznej), nie jesteśmy w stanie dyskutować poważnie nad własną historią ani wyciągać z niej należnych wniosków, a stać nas najwyżej na snucie opowieści, jak „mogło być”, gdyby generał Kutrzeba wjechał do Moskwy. Owszem, tak „mogło być”, podobnie jak Pan Twardowski mógł mieszkać na księżycu a baron Munhausen wyciągać się za włosy z bagna czy jeździć na armatniej kuli, ale nic ponadto.
Nie da się zrozumieć i wyciągać z historii, bądź co bądź dramatycznej, wniosków kategoriami barona Munhausena. A poza tym porównywanie tego filmiku do arcydzieła literatury jest sporym nadużyciem.
Gdyby chociaż autorom przyświecał podobny cel do autora przygód szalonego barona.
Oczywiście to tylko fikcja, ale za to jaka przejmująca. Fikcja, dodajmy, która wyszła bezpośrednio z pampersowej kuchni Telewizji Polskiej i jest szeroko dostępna na najbardziej, bądź co bądź, uczęszczanym medium świata: youtube.
W tym dziesięciominutowym paradokumencie przekonujemy się, jak Polska mogła pokonać zarówno Hitlera jak i Stalina. To błyszczy pozorną logiką na kilometr.
Film zaczyna się jak w rzeczywistości: od podpisania Paktu Ribbentrop-Mołotow, czemu towarzyszy przepiękna dograna scena, jak obaj dyktatorzy ściskają się po bratersku po złożeniu podpisów nad tym wyrokiem śmierci na nasz kraj. Najwyraźniej tym razem Hitler przemógł swą wrodzoną niechęć do podróżowania.
Następnie widzimy mądrych polskich sztabowców pochylonych nad mapami w towarzystwie prezydenta Mościckiego, planujących obronę przed zagrożeniem, które dziwnym trafem tym razem w porę zauważyli. Aby zapewnić sobie pomoc, zapobiegliwy prezydent Mościcki fatyguje się osobiście do Tokio i namawia miłego cesarza Hirohito do podpisania paktu o wzajemnej pomocy, w myśl którego Japonia zaatakuje ZSRR, jeżeli ten ośmieli się podnieść rękę na Polskę. Cesarz najwyraźniej cierpiał na krótką pamięć, zapominając, iż przed ledwie kilkoma miesiącami wojska generała Żukowa spuściły jego armii tęgie lanie w Mongolii, z kolei nasz prezydent, wbrew utrwalonym wrogim kalumniom, okazał się dalekowzrocznym mężem stanu. W filmie, jak widać nie ma rzeczy niemożliwych, bo, jak zapewnia nas tytuł, tak przecież „mogło” być!
Inwazja niemiecka się zaczyna, ale polskie wojsko szybko zatrzymuje agresora. Czyżby więc nasza kadra dowódcza przemogła, zaszczepioną niegdyś przez marszałka Piłsudskiego, niechęć do czołgów i samolotów? Film jakoś o tym nie wspomina. Ale tak przecież „mogło” być.
Wstrętni Francuzi oczywiście siedzą spokojnie za linią Maginota i ani myślą pomóc sojusznikowi, czym wprawiają premiera Churchilla we wściekłość. Kiedy i jak, bez blitzkriegu na zachodzie, pogrążony w politycznym niebycie sędziwy brytyjski lew doszedł do władzy, nie wiadomo, choć przecież „tak mogło być”. Co się stało z naciskami Francuzów na upartego wyspiarskiego sąsiada w 1939 aby coś w sprawie Polski zrobić?
W końcu Stalin nas nie zawodzi i uderza zdradziecko na Kresy Wschodnie. Ale napotyka opór pośpiesznie sformowanych oddziałów złożonych z Ukraińców i Białorusinów, którzy zapałali nagłą i gorącą, miłością do Rzeczpospolitej. Japończycy też nie próżnują i w jeden dzień niszczą siły sowieckie na Dalekim Wschodzie. Przerażony „wujek Józef” błaga Polskę o rozejm.
Po odniesieniu tego sukcesu, w celu dorżnięcia nazistów, Churchill wraz z generałem Andersem, którego talenty sanacyjna elita zdawała się nagle docenić, a jego samego polubić, podróżuje do USA, aby spiskować w generałem Pattonem w celu utworzenia korpusu amerykańskiego, który przyszedłby Polsce na pomoc. Prezydentowi Rooseveltowi idea się nie spodobała, ale nacisk amerykańskiej Polonii, która, od jak dawna wiadomo jest tamtejszą polityczną potęgą, zmusza go do ugięcia się.
Sprytny polski wywiad oszukał swych nazistowskich, bardziej tępych kolegów po fachu, wysyłając za pomocą Enigmy (szybko dostaliśmy te Enigmy, nie ma co!) fałszywe dane o zamierzonym lądowaniu w Normandii. Tymczasem amerykańskie okręty, pilotowane przez słynną na wszystkich akwenach świata polską marynarkę, niezauważenie dla nikogo prześlizgują się przez duńskie cieśniny i lądują w Dębkach. Czemu znowu by nie? Plaża jak każda inna.
Reszta potoczyła się gładko. Niemcy zostały zajęte a Hitler wzięty do niewoli. Następnie generałowie Patton i Kutrzeba dokonują czegoś, co nie udało się frajerom w rodzaju Napoleona, czyli pokonują i zajmują całe ZSRR. Stalin zmuszony jest do bezwarunkowej kapitulacji przed przedstawicielami zwycięskich mocarstw: prezydenta Mościckiego, premiera Churchilla, cesarza Hirohito i Pattona, który wygrał przedterminowe wybory prezydenckie (co się stało z Rooseveltem i kiedy zmieniono stosownie amerykańską konstytucję, film rzecz jasna nie wyjaśnia aby nie psuć podniosłego nastroju).
A potem następuje szczyt mocarstw w Józefowie, podczas którego mądry i dalekowzroczny chemik w prezydenckim garniturze proponuje utworzenie Unii Europejskiej, opartej na prawach narodów i wartościach chrześcijańskich. Tak mogło przecież być, zamiast federalistycznych zapędów bezbożnej Brukseli!
Hitler, Stalin, Mołotow, Goering i inni lądują na ławie oskarżonych w Norymberdze. A dziś, po prawie 70 latach od końca tamtej wojny, widzimy jeszcze ujęcie siedziby Parlamentu Europejskiego w Warszawie.
Historia, nie powiem, wcale interesująca. I mogłaby być komediowym paradokumentem albo groteską pierwszej klasy. Niestety, zamiast tego dostaliśmy kolejny dowód na to, iż, umacniani w tym przez czynniki, jak najbardziej oficjalne (filmik było nie było otrzymał patronat telewizji publicznej), nie jesteśmy w stanie dyskutować poważnie nad własną historią ani wyciągać z niej należnych wniosków, a stać nas najwyżej na snucie opowieści, jak „mogło być”, gdyby generał Kutrzeba wjechał do Moskwy. Owszem, tak „mogło być”, podobnie jak Pan Twardowski mógł mieszkać na księżycu a baron Munhausen wyciągać się za włosy z bagna czy jeździć na armatniej kuli, ale nic ponadto.
Nie da się zrozumieć i wyciągać z historii, bądź co bądź dramatycznej, wniosków kategoriami barona Munhausena. A poza tym porównywanie tego filmiku do arcydzieła literatury jest sporym nadużyciem.
Gdyby chociaż autorom przyświecał podobny cel do autora przygód szalonego barona.