Trudny, przykry, ale konieczny, wybór
2010-06-30 01:59:50
Jedno wiemy już na pewno, nawet jeżeli nie stanowiło to ani przez moment zaskoczenia: następnym prezydentem RP zostanie przedstawiciel opcji prawicowej.

Zresztą, jak tu oczekiwać niespodzianki, tym bardziej, że ostatnie dramatyczne, aczkolwiek rzec by można, „ponadpartyjne”, wydarzenia tylko umocniły sztuczny, ale póki co wciąż mocno się trzymający, podział sceny politycznej przede wszystkim na dwie bliźniacze, choć skłócone, formacje.

Z kolei przed lewicą parlamentarną, bo o tej pozaparlamentarnej niestety nawet nie ma co mówić, mimo wyraźnych oznak odrodzenia wciąż jeszcze bardzo wiele, zarówno pracy, jak i zwykłego zastanowienia się nad samą sobą, nim odzyska dawną pozycję.

Ale co, w trudnej chwili obecnej, mają zrobić wyborcy lewicowi? Trudno od nas wymagać entuzjazmu z perspektywy wyboru pomiędzy Bronisławem Komorowski a Jarosławem Kaczyński. Entuzjazm to zresztą za wiele powiedziane, bo niby czemu lewicowy elektorat miałby chcieć w ogóle wybierać między przysłowiowymi „dżumą i cholerą”?

Jak tu się dziwić, że wielu z nas odczuwa bardzo silną pokusę, by raz jeszcze odrzucić formułę takiego wyboru, poprzez pozostanie w domach bądź oddanie głosu nieważnego.

Osobiście nie zgadzam się z tym podejściem. Łatwo jest obrazić się na rzeczywistość i uzyskać pozorny spokój sumienia, które wybór rzekomego „mniejszego zła” (a w istocie to i tak wszystko jedno, nie ma to żadnego znaczenia itd.) mógłby naruszyć.

Jednakże dokonywanie takich przykrych, trudnych, nie satysfakcjonujących z zasady wyborów jest też wyborem realnym i koniecznym.

Bądźmy szczerzy, takie są mechanizmy demokracji i pluralizmu. Mój kandydat (i moja opcja polityczna) pomimo znakomitego wyniku nie przeszedł w skutek tych procesów do drugiej tury.

Jestem bardzo zadowolony z wyniku Grzegorza Napieralskiego. Choć wielu tego nie zauważa, jego sukces ma o wiele więcej wymiarów, niż odnotowują to, postawione już wobec faktów dokonanych, media. Niesamowitym skok poparcia pomimo wszelkich przeciwności, jak brak czasu, ograniczoność środków, osamotnienie często wśród własnych kolegów, zwiększyły szanse lewicy na przyszłość, a także pokazały już teraz, że należy się z nią liczyć. Wystarczy tylko obejrzeć niektóre stacje telewizyjne, jeszcze parę tygodni temu ośmieszające kampanię, gdzie SLD bywa teraz traktowane niemal na równi z Platformą i PiS-em. Ludzie już dostrzegli, że odbudowa jest możliwa.

Ale nie tylko to mnie cieszy. Cieszę się, że udało się dzięki temu naruszyć, do niedawna uznawany za monolit, podział wszystkiego między dwóch prawicowych bliźniaków. Monopol jest bliski przełamania. Zabrzmi to pewnie górnolotnie, ale w wyborach, które były o włos od zamienienia się w referendum, Grzegorz Napieralski i jego wyborcy uratowali prawdziwą swobodę wyboru i pokazali widoczną alternatywę, co dodatkowo napawa mnie optymizmem na przyszłość.

Zgadzam się też z decyzją przewodniczącego, aby w drugiej turze nie udzielać wskazania na żadnego z dwóch rywalizujących konserwatystów. Po świeżym sukcesie lewica nie powinna się w to wpisywać i jako formacja, i jako opcja ideologiczna.

Jednak niezależnie od tego nie powinniśmy 4 lipca spocząć na laurach, wybierając złudny urok pozostania w urojonych wieżach z kości słoniowej.

Nie będę mógł wybrać tym razem swego reprezentanta ideologicznego. To się w demokracji zdarza, nie tylko zresztą nam. A nie stać nas na luksus udawania, że to, kto zostanie następnym prezydentem RP, nie ma żadnego znaczenia. Nie stać nas tak samo na naiwne twierdzenia, jakoby obaj kandydaci byli tak samo źli. Na jednego albo drugiego będziemy skazani przez następne pięć lat, a akcje, jakie podejmie on po zameldowaniu się na Krakowskim Przedmieściu, będą nas wszystkich dotykać i oburzanie się na formułę „mniejszego zła” nic a nic w tym przedmiocie nie zmieni.

W niedzielę, z ciężkim sercem ale jednak oddam głos na Bronisława Komorowskiego. W pierwszej turze swoim skromnym głosem wspomogłem dzieło odbudowy lewicy i odrzucenia układu dwubiegunowego. Tym bardziej nie chcę w drugiej pomagać architektom niesławnej IV RP w powrocie do władzy.

Nie bądźmy dziećmi i nie dajmy wziąć się na lep bajeczek o „solidarnej Polsce”, serwowanych nam hojnie przez prezesa, który jako premier prowadził wcale nie mniej, a miejscami nawet bardziej, neoliberalną politykę od obecnie panujących. Nie dajmy się nabrać na rzekomą przemianę Jarosława Kaczyńskiego, a nawet gdyby była prawdziwa, pamiętajmy, że jego zaplecze polityczne wcale się nie zmieniło, i że polityk musi się ze swym zapleczem liczyć. Nie możemy zaryzykować powrotu partii podziałów, nienawiści i inwigilacji do władzy.
Wybór między mniejszym złem a większym jest jak najbardziej realny i trzeba go dokonać. Zwłaszcza, że udając, że nas to nie obchodzi ani nie dotyczy, oszukujemy samych siebie. Zostając 4 lipca w domu oszukujemy się podwójnie: unikając wyboru podświadomie wybieramy większe zło.

Mam mnóstwo zastrzeżeń do Komorowskiego i całej Platformy Obywatelskiej. Ale nie aż tyle, co do strony przeciwnej, która już pokazała co potrafi. A to, co potrafi jest po prostu dla nas wszystkich gorsze, niż obecny rząd.

Nie zapomniałem kto był zawsze celem numer jeden dla PiSowskiej inkwizycji i nie będę ryzykował, wierząc w „zmianę”.

Tym razem nie udało się wygrać naszej opcji. Cóż, życie toczy się dalej, będzie jeszcze wiele okazji, by zagłosować z pełnym przekonaniem i prawdziwymi widokami na sukces. Może za pięć lat, może już za rok. Do tego czasu musimy umocnić ostatnie zdobycze.

Ale też nie zapominać o tym, co nam grozi do tego czasu, jeżeli teraz wybierzemy (bądź nie wybierzemy) źle.

A kończąc optymistyczną nutą, pełnia władzy zużywa rządzących. A to dotknie prędzej czy później także PO.

poprzedninastępny komentarze